Rozstaje 234

na mym policzku
maleńkie płatki smutku
czas ku jesieni

Ten numer „rozstajów” (234) –
miał dotyczyć jednego z najciekawszych mędrców XX wieku
(ważnych m.in. dla kontrkultury) – Alana Wattsa.
Jest niedziela 23 sierpnia 2020 roku.
Wczoraj, późnym wieczorem kończyłem pisanie kolejnych „rozstajów” – 232 i 233 –
po czym zajrzałem na Facebook.
Na stronie Tygodnika Powszechnego, zacząłem czytać post,…
i dyskusję pod nim…
(vide – wspomniany post:
https://www.facebook.com/TygodnikPowszechny/posts/10160109390379112 ).
https://www.facebook.com/TygodnikPowszechny/posts/10160109390379112?comment_id=10160114727584112
Po tym, co wyczytałem, skontaktowałem się przez Messengera z autorką artykułu,
m.in. aby ją poprzeć w niektórych opiniach i reakcjach,
oraz przede wszystkim przeprosić, że nie zajrzałem na pocztę mailową,
przeprosić ją za przegapienie jej maila i tym samym za brak mojej – odpowiedzi,
na pytanie jakie mi zadała w swoim mailu.

Artykuł Anny Golus „Dlaczego miałby kłamać”,
o którym jest mowa w w/w poście, przeczytałem w niedzielę:
https://www.tygodnikpowszechny.pl/dlaczego-mialby-klamac-164528?fbclid=IwAR3t9clHLKsBHCqU8KNi2Fi_meQgRdnOgGP8AeMS4DtDZmEHy915T-fqiCQ
Wpierw, przed próbą ustosunkowania się do w/w artykułu –
wyrażę swoje zdanie :
wykorzystywanie przez kogoś dorosłego –
niedojrzałej emocjonalnie i społecznie osoby,
dla jakichkolwiek egoistycznych celów,
których konsekwencją staje się skrzywdzenie tej osoby,
(mam tutaj na myśli nie tylko osobę niepełnoletnią, np. niedojrzałą psychoseksualnie –
a więc pod tym względem naiwną) –
uważam za podłość.
Wszak osoba taka już podczas samego spotkania z osobą –
pod w/w względami niedojrzałą –  ma przewagę wpływu jaki na nią wywiera.
W przypadku j/w gdy dochodzi do kontaktu seksualnego z 15 – latką,
jest to wykorzystaniem seksualnym, a nie tzw. „wolną miłością”
To, co spotkało autorkę artykułu (a wierzę i czuję, że pisze szczerze) –
mieści się, w moim odczuciu, w kategoriach wykorzystania seksualnego.
To coś innego niż, jeśli np. do stosunku seksualnego dochodzi w przypadku dwojga osób,
mimo niekiedy znacznej różnicy lat między nimi,
i nie dzieje się to kosztem (skrzywdzenia) osoby młodszej, np. kobiety.
Rozmyślnie użyłem tutaj słowa kobiety, w znaczeniu osoby świadomej swojej kobiecości
i wpływu jej na mężczyzn –
gdy w wyniku obopólnej fascynacji lub miłości następuje spontaniczne zbliżenie
(mam tutaj na myśli spontaniczność, bez ukrytej premedytacji wykorzystania, u którejś ze stron); wówczas żadna ze stron po rozstaniu, nie ma odczucia, że była z premedytacją wykorzystana seksualnie, …czuje się bezpieczną –  po prostu zadziałała natura.
To, co przeżyła autorka artykułu – wymaga przede wszystkim
(w pierwszej kolejności) współczucia i zrozumienia

bez względu na jej emocjonalne reakcje, widoczne zarówno w samej treści artykułu,
jak i w odpowiedziach na komentarze zamieszczone na Facebooku,
pod postem Tygodnika Powszechnego.

Byłem i pozostaję facetem –
być może nie w pełni dojrzałym emocjonalnie, jak na swój wiek –
ponieważ podobają się mi czasami niektóre kobiety – o wiele lat ode mnie młodsze…
Lubię ich towarzystwo, przebywać z nimi, rozmawiać i dyskutować, podziwiać ich piękno, …
Z większością z nich pozostaję w (wieloletniej) przyjaźni.
Obecność niektórych z nich – obok przyjemności jaką mi sprawia,
wywołuje we mnie odczucia czułego erosa, co wg mnie jest czymś naturalnym.
Bez zainicjowania i tym samym zgody ze strony żadnej kobiety –
nie ośmieliłbym się jednak na kontakt stricte fizycznie – erotyczny.
To kobieta wybiera, i ona decyduje.
Jeśli więc, któraś z młodszych ode mnie zainicjowałaby taki kontakt –
zapewne zareagowałbym jak facet.
Podobnie podchodziłem do swoich pierwszych kontaktów erotycznych.
Gdy buzowały hormony, zafascynowany kobiecością.
Po pierwszych tego typu doświadczeniach – przyszedł czas na miłość.
Moją pierwszą, prawdziwą miłością (abstrahuję tutaj od młodzieńczych fascynacji),
była siedemnastolatką, miałem wówczas 21 lat –
to ona podjęła decyzję i zainicjowała nasz pierwszy kontakt erotyczny:
wieczorem w mieszkaniu, w którym było kilka osób, położyliśmy się osobno do spania,
kiedy wszyscy usnęli, sama przyszła do mnie – i stałem się jej pierwszym mężczyzną.
Do dziś nie zapomniałem tego uczucia i tamtej nocy.
Byliśmy razem przez kilkanaście miesięcy. Ona z Warszawy, ja częstochowianin.
Kilka pierwszych miesięcy razem, w Warszawie,
potem na przemian ja jeździłem do niej lub ona do mnie.
Niestety, odległość zrobiła swoje.
Rozstaliśmy się, zachowując bliską przyjaźń.
Gdy potem byłem w Warszawie, zawsze się z nią spotykałem, dużo rozmawialiśmy,
niekiedy nocowałem u niej, jednak bez zbliżenia erotycznego.
Także wówczas, gdy była już z innym mężczyzną, z którym wstąpiła potem w związek małżeński.
Wspomagałem ją gdy podjęli decyzję o adopcji dziewczynki.
Wyemigrowali do Kanady.
Tuż przed emigracją, przyjechała do mnie – sama, bez męża, by pożegnać się ze mną.
Spaliśmy razem (bez stosunku), przytuleni jak dwoje najbliższych przyjaciół.
Nie umiem zapomnieć, tamtego uczucia czułości, dwojga bliskich sobie ludzi.
Nieco podobnie było z moją przyszłą żoną. To ona, jako siedemnastolatka, poderwała mnie, dwudziestoparolatka, w klubie PTTK. Po kilku tygodniach znajomości spontanicznie doszło między nami do pierwszego kontaktu seksualnego. Nie byłem jej pierwszym mężczyzną.
To tyle – jeśli chodzi o moją postawę i pośrednio odpowiedź –
na pytanie – co wg mnie jest wykorzystaniem seksualnym, a co nie jest?

Nie jestem osobą w pełni kompetentną, by wypowiadać się o tym, co działo się na pielgrzymkach hipisowskich, po latach nazwanych Pielgrzymkami MRD i K,
byłem zaledwie na kilku z nich, zazwyczaj – od dwóch do ok. pięciu? dni.
Uczestniczyłem też w kilku(nastu?) tzw. „Szpakowiskach”, będących dwudniowymi spotkaniami.
Nie bywałem corocznie, czas moich pobytów to mniej więcej? przełom wieków.
Dziś trudno mi określić dokładnie na których z pielgrzymek.
Pamiętam, że jedna z nich np. odbyła się na Kaszubach, a inna nad morzem.
Pełne uczestnictwo, w czymś co miało charakter religijno-katolicki,
a takimi w znacznej części były w/w pielgrzymki –
to nie była (jak się mówi) „moja bajka”.
Jeśli chodzi o „Szpakowiska”:
byłem na dwóch(?) w Łodzi, na trzech(?) w Krakowie, oraz na wszystkich w Częstochowie,
w przypadku częstochowskich, ze zrozumiałych względów – jako mieszkaniec Częstochowy.
Wraz z „Łosiem” zorganizowałem kilka zlotów w Łodzi.
Gdyby coś złego wydarzyło się na organizowanych przez nas zlotach –
zareagowalibyśmy. Zapraszaliśmy na w/w zloty różnych gości:
Np. Jacka Kleiff’a, zespół bębniarzy City Bum Bum, …
zaangażowani pilnowaliśmy wszystkiego.
Byłem uczestnikiem wszystkich sierpniowych zlotów w Częstochowie (oprócz 1972 r.),
oraz wszystkich zlotów w Olsztynie k/Częstochowy.
Byłem też na kilku zlotach hipisowskich na przełomie lat 60/70 ub. wieku.
„Hipisowałem” – jeśli tak można określić – „intensywnie”
na przełomie lat 60/70 – do ok. 1974 roku.

Bynajmniej nie uciekam od odpowiedzi –
niemniej pytanie o to, co działo się na pielgrzymkach – pod względem poruszanego w artykule tematu – winno być skierowane do osób uczestniczących dłużej i bardziej ode mnie i tym samym lepiej rozeznanych w związanych z tym realiach. Skierowanym także do dziewcząt i kobiet,
uczestniczących intensywniej w pielgrzymkach.
Dlatego, mogę jedynie odnieść się do swoich doświadczeń,
związanych z czasem moich pobytów na wspomnianych pielgrzymkach i „Szpakowiskach”,
oraz do samej treści artykułu z „Tygodnika Powszechnego”,
a także do wymienionych powyżej zlotów i czasów mojego (w/w) hipisowania.

Nie chcę przy tym umniejszać zjawisk negatywnych jakie miały miejsce w naszym środowisku, ani z drugiej strony tworzyć sensacji, że było to środowisko szczególnie bardziej patologiczne w stosunku do innych środowisk.
W moim odczuciu, gdyby uogólniać, co zawsze jak każde uogólnienie ma pewien procent błędów  – bardziej środowiskiem wrażliwców.
Nie zamierzam – tą ogólną opinią umniejszać (rozmywać) traumy osób,
których dotknęło (w nim)  jakieś zło.
To środowisko, w zdecydowanym stopniu ludzi młodych.
Nie ma środowiska młodzieży, w którym nie dochodziłoby do różnych, nagannych zachowań.
Inną sprawą jest postawa osób starszych w tym środowisku,
w tym m.in. osób duchownych lub poszczególnych starszych hipisów.
A także same zewnętrzne okoliczności, …
Warto więc wspomnieć o różnych kontekstach.
Chronologicznie:
……….Przełom lat 60/70 i pierwsza połowa lat 70 – tych,
przypominam –
to czas znacznych szykan, jakie spotykały środowisko hipisowskie w Polsce,
ze strony różnych przedstawicieli ówczesnej władzy.
(Pisałem o tym szerzej w „rozstajach”).
Tym samym – paradoksalnie –
„ znaczne czyszczenie” ze środowiska „osób nie-ideologicznych”.
Wszak bycie w środowisku narażało, np. na spałowanie, i inne różne szykany… itd.
Tym samym nie każda osoba się na to pisała, szczególnie te, które chciałyby być w środowisku dla samej przygody, np. podrywu „panienek”.
Co bynajmniej nie świadczy, że takich osób nie było.
Było ich jednak – mniej niż ówcześnie w innych środowiskach.
Większość z nas po prostu starała się autentycznie żyć tymi ideami, jakie uznawaliśmy za własne, hipisowskie. A drugiej strony bycie hipisem w tamtych latach „wymagało” większej uwagi, by nie dawać pretekstu do ingerencji władzy.
Nie byliśmy święci, byliśmy młodzi, buzowały hormony.
Niemniej to dziewczyny (kobiety) decydowały jeśli chodzi o współżycie erotyczne.
Nie znany mi jest fakt wykorzystania seksualnego w tamtym czasie,
a byłem czynnym hipisem, nie tylko na czas lata i włóczęgi autostopem.
Być może skutecznie takie przypadki przemilczano,
z uwagi na grożące konsekwencje. Jak mówi się – nie byłem „niczyim materacem”.
Tworzenie mitów – o rozpasaniu erotycznym wśród hipisów w tamtym czasie –
to tania sensacja.
Nie byliśmy pod tym względem odmienni, np. od środowiska studenckiego.
Z drugiej strony, to co działo się w tamtym czasie pozytywnego w środowisku
(a działo się dużo) – tworzyło mit pozytywny wśród młodzieży,
co wraz z modą na hipisowanie,
która pojawiła się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych –
przyczyniło się do tzw. boomu hipisowskiego w
drugiej połowie lat 70 – tych i trwającego przez lata 80 – te i 90 – te.
Przyciągało wiele młodych ludzi, często bardzo młodych,
zafascynowanych hipisami.

Byłem głównym organizatorem pierwszego sierpniowego zlotu w Częstochowie w 1971 r.
To był jeden z najwspanialszych zlotów hipisowskich z tamtych lat,
nie ze względu na to, że go współorganizowałem,
lecz ze względu na osoby w nim uczestniczące.
To był ruch hipisowski, odmienny od tego z lat późniejszych.
……….Rok 1976, i druga połowa lat 70 – tych, przyniósł z jednej strony zmniejszenie wspomnianych szykan, z drugiej strony znacznie większą narkomanię,
już nie tylko w środowisku
(pisałem o tym szerzej w „rozstajach”).
To wówczas po raz pierwszy,
zaczęła być zauważana obecność samotnych matek, których ojcami dzieci byli ci,
którzy wpadli w ciąg narkotykowy i je porzucali wraz z matkami.
To również czas, gdy na sierpniowych zlotach częstochowskich, zaczęły pojawiać się również osoby, wcześniej z ruchem hipisowskim nie związane,
niekiedy nie mające z nim nic wspólnego.
Wcześniej, np. na wspomnianych sierpniowych zlotach częstochowskich,
uczestniczyły jedynie osoby z naszego środowiska, i starały się,
staraliśmy się zachowywać – jak to określił „Kasiarz”  – „być bardziej święci niż byliśmy”.
………To na taką „swoistą wymianę” – pokoleniową i jednocześnie jakościową
(dotyczącą także części osób z lat wcześniejszych, osób które sięgnęły po narkotyki)
trafił w środowisko hipisów, i po raz pierwszy na zlot w 1976 roku, ks. Andrzej Szpak
(pisałem o tym szerzej w „rozstajach”).
Przypominam w roku 1975 –
na zlocie w sierpniu w Częstochowie było obecnych ok. stu osób,
natomiast rok 1976 – ilość osób na zlocie się zwielokrotniła,
przybyło znacznie więcej nowych
(o przyczynach tego, pisałem w „rozstajach”).
Od tego czasu bardzo trudno było zapanować, nad tym co się wydarzało na zlotach.
Tym bardziej, że począwszy od 1972 roku, zloty w Częstochowie, nie były już organizowane, odbywały się spontanicznie, powielając to, co zdało egzamin na zlotach wcześniejszych, w tym na pierwszym częstochowskim w 1971 r.
Liczba uczestników w/w zlotów powiększała się od roku 1976 i w latach następnych,
(coraz więcej przybywało nowych),
by w latach 80 – tych osiągnąć swoiste apogeum.

Od przełomu lat 1974/75 moje hipisowanie ograniczało się
(z różnych względów osobistych, o których nie zamierzam tutaj pisać)
głównie do zlotów częstochowskich i wizyt u zaprzyjaźnionych osób,
z okresu wcześniejszego hipisowania.
Także na samych sierpniowych zlotach częstochowskich, spotykałem się głównie z tymi osobami. Po prostu było nas coraz mniej starszych – więc trzymaliśmy się razem,
pomagając sobie wzajemnie, np. tym osobom, spośród nas, które wpadły w narkomanię.
W dzień – byliśmy na zlocie, inicjatywy i działania pojawiały się spontanicznie.
Często kończyło się to – noclegiem u mnie, jako mieszkańca Częstochowy, kilkudziesięciu zaprzyjaźnionych osób. Wielogodzinnymi dyskusjami, długo w noc.
Nigdy jednak nie dochodziło u mnie w mieszkaniu do wykorzystania seksualnego.
Nie czuliśmy potrzeby, sprawdzania co się dzieje w każdym z namiotów, na zlocie
lub miejscach noclegowych. Nie czuliśmy się „właścicielami ruchu, czy zlotów”.
Osobiście nie widziałem nic co wskazywałoby na wykorzystywanie kogoś seksualnie i nikt z zaprzyjaźnionych ze mną osób o czymś takim mi nie mówił. Co bynajmniej nie wyklucza, że coś takiego, na samym zlocie nigdy się nie wydarzyło. Po prostu nie wiem.
Jeśli chodzi o drugą połowę lat 70 i dalsze lata, widziałem na w/w zlotach osoby będące pod wpływem narkotyków. Liczba ich nigdy jednak nie zdominowała zlotu.
Po prostu rzucali się w oczy. Stąd mam świadomość, że jakaś część osób narkotyzowała się na tych zlotach, i zapewne niektórzy z nich sięgali tam po narkotyki po raz pierwszy. Zlot był dogodnym miejsce dla dilerów, tak liczny tłum różnych osób.
Tym bardziej, że fama głosiła, że można na nim tanio kupić narkotyki.
Nikt nie wiedział o wszystkich, kto jest kto, jak i skąd na zlocie się znalazł.
Nie było „wewnętrznej kontroli zlotowej” – to było środowisko otwarte.
Czas, gdy narkomania szerzyła się nie tylko w środowisku hipisowskim,
ale w ogóle wśród młodzieży.
Pisałem o przyczynach tego w „rozstajach”,
także o naszym udziale w rozpowszechnieniu się narkotyków,
mam w związku z tym do dziś poczucie winy.
Oprócz tego, jednak wiele ciepłych myśli i miłych wspomnień,
które wiążą się u mnie z tamtymi latami, szczególnie jeśli chodzi o w/w zloty.
To tam poznałem wielu wspaniałych, nowych ludzi
i doświadczyłem wielu wzruszeń i radości.
………W środowisku hipisowskim, (już pod koniec lat 70 – tych),
jeśli w ogóle można je było wówczas jeszcze tak nazywać, zaczęły się jednak,
tworzyć różne podziały, oraz pojawiać na zlotach różne osoby,
niezbyt zainteresowane nami-starszymi i realizacją idei dawnego ruchu.
To spośród nich wywodził się prawdopodobnie późniejszy czterdziestolatek,
o którym mowa w artykule.
Sami też – w myśl swoistego pacyfizmu psychicznego –
nie propagowaliśmy się młodszym.
Mam tutaj na myśli nas –  z lat 60/70.  (pisałem o tym w „rozstajach”) –
było nas coraz mniej, wobec pozostałych, …Staraliśmy się więc trzymać razem.
Nie jest mi znany żaden fakt wykorzystywania „małolatek”, przez kogokolwiek z nas,
być może byliśmy dla nich wówczas już mało atrakcyjni,
albo po prostu zbyt dojrzali – by coś takiego czynić.
Część z osób młodszych (niezbyt wielka) zainteresowała się kontaktami z nami.
Nawiązywały się przyjaźnie między starszymi i młodszymi.
……..To w takim okresie, mam tutaj na myśli przełom lat 70/80 –
w wyniku pewnych okoliczności (o których pisałem w „rozstajach”),
pojawił się pomysł powstania pielgrzymki hipisowskiej,
po latach nazwanej Pielgrzymkami MRD i K.
Dla większości z nas starszych (z lat 60/70), pielgrzymki to jednak nie była,
jak się mówi, „nasza bajka”.
Owszem przyjaźniliśmy się z niektórymi osobami uczestniczącymi w tych pielgrzymkach.
Stąd moje, takie a nie inne – pobyty na wspomnianych pielgrzymkach i „Szpakowiskach”.
Wraz z odejściem, z różnych powodów,
(o których pisałem w rozstajach), odejściem większości z tych osób ze wspomnianej pielgrzymki, również i ja przestałem bywać na tych pielgrzymkach.

……… Pojawiałem się na pielgrzymach jako pasażer któregoś z samochodów,
które razem tworzyły coś w rodzaju towarzyszącej jej kawalkady samochodowej. 
Nie chodziłem (pieszo), jedynie kiedyś niecałe dwa odcinki całej trasy,
Spotykaliśmy się z pielgrzymką głównie na postojach, i w miejscowościach noclegowych.
Mając samochody, pomagaliśmy w transporcie, czasem z „Łosiem”, jeździliśmy po odbiór darów dla pielgrzymki. Głównie jednak, nie interesując się zdarzeniami religijno-katolickimi, zwiedzaliśmy samochodami okolice, wspieraliśmy grupę młodych, którzy tworzyli na pielgrzymkach tzw. Misteria Pokoju, a wieczorem osobne ogniska, podczas gdy większość uczestniczyła w rytuałach religijno-katolickich.
Nocowaliśmy też często w osobnej grupie. Tworzyliśmy własne miejsca noclegowe  – poza terenem pielgrzymkowych noclegów.
Nie zwracaliśmy więc specjalnej uwagi, na to, co działo się podczas samego pielgrzymowania i na noclegach.
Być może tworzyło to pewien dystans między nami a częścią pielgrzymki,
stąd mogliśmy onieśmielać niektóre młode osoby, przed kontaktem z nami.
Myślę, że nie wywyższaliśmy się – wszak część młodszych ludzi z nami przebywała.          
Były to trudne pielgrzymki dla współorganizatorów, mam tutaj na myśli ks. Szpaka
i inne osoby duchowne, a łatwe dla uczestników.
Środowisko różnorodne, trudne do opanowania.
Niemniej i tam również zaczęło się wiele moich przyjaźni ze znacznie młodszymi ode mnie osobami, mężczyznami i kobietami. Do dziś z wieloma z nich nadal mam kontakt. Mowa tu o tych osobach, które z różnych powodów (o których pisałem w rozstajach) przestały jeździć na pielgrzymki.
Na jedno z „Szpakowisk”, przyjechała śliczna, młoda dziewczyna Marta z Wrocławia i zainteresowała się jednym z trzydziestolatków, będących na tym spotkaniu.
Spytała się mnie, co o nim sądzę. Zwróciłem się wówczas do zaprzyjaźnionych ze mną, młodych hipisek z pytaniem, co one o nim wiedzą.  Powiedziały abym odradził tej dziewczynie zainteresowanie się tym trzydziestolatkiem. Nie wnikałem w szczegóły. Zrobiłem tak, jak mi poradzono.
Teraz mam poczucie winy, że nie starałem się wówczas zgłębić sprawy.
Co mnie upewnia, że autorka artykułu ma rację, że jej przypadek nie był odosobniony.
Że młode hipiski, były w jakimś sensie zafascynowane hipisami.
I niektórzy z nich, bardziej obyci, mogli z tego korzystać.
Do dziś przyjaźnię się z Martą, wyszła za mąż, za innego hipisa, mają dwójkę dzieci.
Jeśli chodzi o „Szpakowiska”, na których byłem, sytuacja była podobną –
tworzyliśmy własną grupę
i np. w Krakowie udawaliśmy się zamiast na nocleg, wspólnie na jakąś imprezę.
Dlatego nie wiem, czy na Szpakowiskach dochodziło do zachowań,
o których mowa w artykule. Jeśli chodzi o Szpakowiska w Częstochowie –
nigdy się z czymś takim nie spotkałem, jeśli chodzi o dzień. Nocowałem w domu.
Nie mogę więc wiele powiedzieć bezpośrednio na temat poruszany w artykule.
Mogę jedynie opisać samą postawę ks. Andrzeja Szpaka…

Nie jestem jednak psychologiem – moje spojrzenie tym bardziej będzie subiektywne, oparte na moich zauważeniach, a więc na czymś wybiórczym… i bardzo szkicowym.
(nie sposób w kilkunastu zdaniach opisać ich wszystkich).
Nie byłem bardzo blisko ks. Szpaka, …
Pojawił się w środowisku, zarówno jako człowiek,
który z troską pochyla się nad człowiekiem, np.
uzależnionym od narkotyków, albo zagubionym lub poranionym,…
i jako ksiądz katolicki.
By zostać zaakceptowanym jak sam określił, po latach, w jednym z wywiadów :
musiałem się dostosować, aby zostać zaakceptowanym”. –
zaadoptował” wiele z poglądów hipisowskich, dotyczących m.in. różnorodności postrzegania duchowości o otwartości na poszukiwania jej w różnych, innych miejscach niż chrześcijaństwo. Wynikało to być może z tego, że gdy początkowo wypowiadał się jak typowy ksiądz katolicki – nie był słuchany, przez zbyt wiele osób z naszego środowiska. Nikt przecież, w żadnej, czy to seminarium, czy innej wyższej uczelni, nie uczył wcześniej studentów, jak postępować z hipisami, aby do nich dotrzeć.
Z czasem, gdy „nauczył” się naszych poglądów – po części od nas, po części zapewne z książek, zaczął je wygłaszać, wymieszane wraz z poglądami, jak to określaliśmy – księdza, polskiego katolika
(używam tutaj określenia polskiego, biorąc pod uwagę, jego pojawiające się czasem jednoznaczne, antysemickie wypowiedzi).
Zarówno swoją troską o poszczególnego, poobijanego życiem młodego człowieka,
jak i poprzez to, że w jego wypowiedziach, coraz więcej było hipisowskiego spojrzenia – został zaakceptowany. Myślę, że nie było w tym kalkulacji, że szczerze chciał dotrzeć do ludzi. I właśnie to nieustanne dostosowywanie się do środowiska hipisowskiego, było wg mnie czymś w rodzaju jego pięty Achillesa.
Tak jakby istniał w nim jednocześnie ciągły wybór, z jednej strony człowieka zainteresowanego hipisami, pochylającego się nad ich losem, z drugiej strony polskiego katolika i księdza.
Z czasem, wraz z rosnącą popularnością pielgrzymek, a z drugiej strony coraz mniejszą liczbą osób w środowisku, z pierwszych lat ruchu hipisowskiego – w pewnym sensie przestał się liczyć z naszym zdaniem. Po prostu wokół niego zaczęło być coraz więcej ludzi młodszych. W tym tzw. „klakierów”.
Co w pewien sposób odsunęło go, od tego jakim starał się być wcześniej.
Mam tutaj na myśli różnorodność poglądową – adoptowaną przez niego od hipisów. Coraz bardziej jego przekonania polaka – katolika, zaczęły brać w nim górę.
Być może brutalne i krzywdzące jest to, co powiem – lecz w którymś momencie te przekonania, stały się w moim odczuciu – jego klapkami na oczach.
Podobnie jak stał się, powstały z czasem, mit ks. Szpaka (w którym miało duży udział DERH) dla jego zwolenników (wyznawców). Ks. Andrzej, nie był złym człowiekiem.
Niemniej ta dominacja poglądowa, łącząc się u niego z misją ewangelizacji hipisów, spowodowała, że zaczął, bardzo nerwowo reagować, na wszelką inność w pielgrzymkach. Mam tutaj na myśli np. Misteria Pokoju i wieczorne ogniska, przy których gromadzili się niektórzy ludzie, gdzie grano na gitarach i śpiewano niereligijne piosenki oraz dyskutowano na różne tematy, nie związane z duchem pielgrzymki katolickiej. Zaczął traktować pielgrzymkę jak swoją wędrowną parafię, a osoby w niej uczestniczące jako swoich parafian. To m.in. z tego powodu wiele osób przestało uczestniczyć w pielgrzymkach. Priorytetem dla ks. Szpaka stała się ewangelizacja jak największej liczby osób. Co istotne, coraz bardziej zbliżał się (lub powracał?) do poglądów zbieżnych z Radiem Maryja. Z drugiej strony, zawsze był i pozostał osobą, która z pasją mówiła o Bogu, ukazując go z perspektywy wiary katolickiej, co dla wielu osób stało się – pozytywnym bodźcem.  Starającym się pomagać ludziom tak jak sam,
w związku z tym rozumiał tę pomoc.

Wracając tematycznie do czasu rosnącej popularności pielgrzymek – przyciągnęły one różnych ludzi, nie zawsze mających związek z ruchem hipisowskim. Sam Szpak zaczął także zapraszać na pielgrzymki osoby spoza środowiska hipisowskiego, każdą która wg jego odczuć była osobą zagubioną, potrzebującą pomocy. Stworzyło się z tego zróżnicowane środowisko pielgrzymkowe, że z jednej strony, trudno było rozeznać kto jest kto, z drugiej stało się powodem podziałów, tworzenia grupek – stąd m.in. nasza odrębność pielgrzymowania.
Pielgrzymki, chociaż już od początku nie były w pewnym sensie „bajką wielu z nas”, jeszcze bardziej przestały nią być.

W każdym tak zróżnicowanym środowisku dzieją się różne sprawy.
Być może to, co teraz napiszę będzie dla kogoś –  jedynie demagogiczną wypowiedzią i uzna to za teorię niemożliwą do zrealizowania:
zdaję sobie w pełni sprawę, że nie sposób wyeliminować zła, ono zawsze gdzieś w ukryciu istnieje, w każdym z nas i oczekuje na możliwość swojej realizacji.
Dlatego wydarzające się dobro, nie anuluje tego, co tworzy się złem, co czyni podatny grunt dla zaistnienia zła.
I to bez względu na to, jak przytłaczająca jest ilość przykładów czynionego dobra.
Człowiek, który dopuszcza się podłego czynu, lub np. poniżającej kogoś wypowiedzi, staje się, w trakcie tego , człowiekiem podłym, poniżającym drugiego.
Odzywa się w nim zło.
Osoba, która marginalizuje, lub umniejsza zło, i nie interweniuje adekwatnie i zgodnie ze swoimi możliwościami, do uczynionej komuś krzywdy – staje się osobą współwinną.
Aby spróbować zrozumieć, dlaczego dochodzi do tego typu zachowań,
gdzie tkwi w pewnym sensie ich zalążek,
warto zajrzeć na wątek forum strony doziemiobiecanej.pl
forum
Gdy pojawiła się strona doziemiobiecanej.pl –
dotycząca głównie pielgrzymek hipisowskich, nazwanych po latach PMRD i K,
i tzw. środowiska Szpakowskiego, oraz opcji katolickiej w ruchu hipisowskim
w Polsce, a także zlotów zwanych „Szpakowiskami” –
zacząłem na niej zamieszczać komentarze, m.in. prostujące błędy, uzupełniające niedokładności, itp.  jakie zauważyłem w jakiejś zamieszczanej na niej wypowiedzi.
Część z moich komentarzy, a dokładniej właśnie takie, usuwano.
To było powodem mojego wycofania się z pisania na w/w forum i motywem prośby aby usunięto z niego moje wypowiedzi.
Dlatego nie wiedziałem o wspomnianym wątku tematycznym,
jaki istniał na forum tej strony  –
dotyczącym molestowania seksualnego na pielgrzymkach i zlotach.
który został usunięty niedawno – w związku z w/w artykułem.
Teraz, po przeczytaniu tego wątku, nabrałem pewności, że coś „było na rzeczy” –
gdyż w takim celu wątek ten na forum istniał.
Znam osobiście Sol –
wiem, że jest szczerą, dojrzałą i odpowiedzialną w swoich wypowiedziach osobą.
A tym samym, to, co przeżyła autorka artykułu, uważam za sprawą nieodosobnioną.
Przypomniała mi się pewna dyskusja na (nieistniejącej już) stronie niemanie.pl –
(związanej pośrednio z uczestnikami w/w pielgrzymek i „Szpakowisk” oraz środowiskiem Rainbow Family), ogólnie dotycząca molestowania seksualnego.
Czy wynikało to, z ówczesnej mody na taką dyskusję, czy może miała inne podłoże,
dziś nie jestem wstanie odpowiedzieć.  Zamieściłem na niemanie.pl długi post, wyjaśniający moje stanowisko w tej sprawie.
Którego treść można w skrócie podsumować: „nie” oznacza „nie” i nic więcej,
nie istnieje „nie i tak” ani „tak i nie” jako tegoż zamiennik.

A na marginesie, tekstów na w/w wątku  –
Jan (domyślam się, że to „Zbuntowany”)  napisał,
(na w/w wątku strony doziemiobiecanej.pl),
że na zlotach w Olsztynie k/Częstochowy bywało gorzej.
To w moim odczuciu (być może się mylę, nie zaglądałem do namiotów),
sposób odwrócenia uwagi od tematu pielgrzymek. W/w zloty w Olsztynie k/Częstochowy były zawsze w stosunku do sierpniowych zlotów w Częstochowie, zlotami kameralnymi, podobnie zresztą jak zloty zwane „Szpakowskami” – i tego typu zachowania byłyby bardziej zauważalne.
Jeśli chodzi o piętnowane zlotów olsztyńskich, część uczestników, choć niewielką,
ale w stosunku do pozostałych uczestników zauważalną, stanowili i stanowią ludzie z pierwszych lat ruchu hipisowskiego w Polsce. Gdyby doszło do rażących sytuacji, krzywdzących kogoś – zareagowalibyśmy. Owszem, częstym gościem na w/w zlotach olsztyńskich, u niektórych osób był i pozostaje w jakimś zakresie „alkohol”,
i jest go więcej niż było na pielgrzymkach, to jest tą, rzeczywistą różnicą na gorzej.

Wczoraj, na Facebooku (w grupie „40 lat do ziemi obiecanej”), wśród wielu komentarzy, jakie pojawiły się w dyskusji, pod jednym z postów, ukazał się następujący komentarz, cytuję:
Wieczny kompleks Szpaka wśród starszyzny. Przyćmił wszystkich razem wziętych”.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=3681262585240280&set=gm.994282097704983
Komentarz ten, był swoistą odpowiedzią,
na moją próbę uzupełnienia historii zlotów w Częstochowie
i w moim odczuciu ukazuje w skrócie, jak w krzywym zwierciadle – pewien
„kompleks” wyczyszczania i „upomnikowania” pamięci o ks. Andrzeju Szpaku
(który starał się jak mógł i umiał, wszystko czynił zgodnie ze swoimi przekonaniami
i czynił wiele dobra) –
wyczyszczania pamięci o nim z jego błędów, niewłaściwych wypowiedzi, postaw i zachowań –
tak aby (przy pomocy wg mnie zbędnych podkolorowań),
zamiast człowieka z krwi i kości, czyniącego wiele dobra,
ale też popełniającego błędy, wypowiadającego się czasem niewłaściwie,
nie zawsze pozytywnie reagującego, … itd.
powstało „upomnikowanie”, widoczne w wypowiedziach (przekonaniach)
wielu osób związanych z szeroko pojętym środowiskiem Szpakowskim
(mam tutaj na myśli – postawę wyznawczą, nie uznającą krytycznego spojrzenia).
Szerzej o różnych, innych kontekstach tej sytuacji,
pisałem w wielu miejscach, w rozstajach.

Co do artykułu, którego tematem jest zło – niektóre osoby nie rozumieją, że żaden artykuł  nie jest w stanie oddać wszystkich kontekstów (pozytywów i negatywów)
nie tylko opisanej w nim sprawy, ale także całego ciągu wcześniejszych wydarzeń, tworzących tło , … itd.
Wszelka obrona lub atak – w komentarzach artykułu, w jego odczytywaniu, jako obrona lub atak, na kogokolwiek mija się z celem – z artykułem.
Artykuł dotyczy konkretnego wydarzenia, które zaistniało, jako jedno z wielu podobnych
i mimo, że w kontekście tego, co przez czterdzieści lat miało związek z pielgrzymkami, jest dla kogoś promilem spraw z nimi związanych – pozostaje złem, krzywdą…
I tak winno się to odczytywać – a nie wytaczać całej artylerii za lub przeciw,
czy to konkretnemu środowisku, czy konkretnym osobom. To artykuł o niewłaściwych zachowaniach i niewłaściwych postawach wobec tych zachowań,
a więc artykuł o czymś – wybiórczym – a nie o wszystkich zachowaniach i o wszystkich postawach, nie o wszystkich wydarzeniach, … itd.
I tak winna (choć może się mylę) być zinterpretowana jego treść.
W moim, subiektywnym odczuciu, na podstawie treści artykułu,
uważam, że  – autorka podeszła do spraw w nim poruszanych bardzo emocjonalnie,
czemu trudno się dziwić, jeśli po tylu latach, tak silnym echem powraca w niej…
to, co wówczas przeżyła.
Nie jest moim celem analiza jej postawy, nie jestem psychologiem.
Mogę jedynie jej współczuć i okazać sympatię za odwagę upublicznienia.
Na jej taką a nie inną emocjonalność, w artykule,
wpływ miała według mojego (być może błędnego odczucia)
prawdopodobnie postawa i wypowiedzi niektórych osób,
mam tutaj na myśli:
……….wypowiedzi typu – „Nie dawać okazji…
„Jak suka nie da, to pies nie dostanie”.”…
………..to, co wyczytała na wątku, forum strony doziemiobiecanej.pl
(aktualnie sierpień/wrzesień 2020 – zmodyfikowanej, po w/w artykule z TP)
……….wycofanie w/w wątku z w/w strony internetowej …
……….wypowiedź „Borysa” i jej wycofanie
……….oraz brak mojej odpowiedzi na maila, jaki przesłała do mnie…
Poczuła się skrzywdzoną ponownie –
Tym bardziej było to bolesne, że niezgodne z tym, czego się spodziewała, …
wcześniej  – spotkało ją coś podobnego, ze strony wspomnianego czterdziestolatka,…
tym razem kolejny zawód, strata poczucia bezpieczeństwa,  …
(coś w rodzaju samotnej walki z wiatrakami) … itd.
Jest mi przykro, że coś takiego musiała przeżywać.
I teraz, ponownie już po napisaniu artykułu  –
gdy czytała komentarze pod postem Tygodnika Powszechnego, postem go dotyczącym …
Czy naprawdę tak trudno się wczuć w jej postawę i odczucia?
Przepraszam Cię Aniu (wybacz, że zwracam się do Ciebie po imieniu), …
za wszystko, co Cię spotkało złego w środowisku, którego byłem częścią, …
Wybacz, że nie potrafię w pełni ustosunkować się do postaw osób,
które dostrzegały czyjeś złe, w tym przypadku wobec Ciebie złe zachowania
i z jakiś powodów nie reagowały
i dziś nie reagują na Twój artykuł, tak jak wg mnie powinny.
Myślę, że dyskusja jaka pojawiła się pod wspomnianym postem
Tygodnika Powszechnego – lepiej oddaje złożoność tych postaw, niż ja mógłbym ze swojej subiektywnej strony to uczynić.
Lepiej rozumiem, dlaczego
m.in. wiele osób, nie ujawnia faktu bycia osobą wykorzystaną seksualnie, …

(więcej o pielgrzymkach i samym ks. Andrzeju, pisałem już w wielu „rozstajach”,
na podstawie moich i moich przyjaciół obserwacji i doświadczeń z tym związanych –
zdaję sobie sprawę – że subiektywnie, mimo że starałem się być obiektywny.
/vide – Indeks, np. w numerze 233 – zamieściłem m.in. wypowiedzi różnych osób na temat niektórych postaw ks. Andrzeja Szpaka)

 

 

 

 

 

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Rozstaje 234

  1. Herbert pisze:

    Czesc Andrzej,
    mam nadzieje ze jestes zdrowy i masz sie dobrze.
    Niestety nie moge otworzyc wspomnianego przez Ciebie tekstu:
    https://www.tygodnikpowszechny.pl/dlaczego-mialby-klamac-164528?fbclid=IwAR3t9clHLKsBHCqU8KNi2Fi_meQgRdnOgGP8AeMS4DtDZmEHy915T-fqiCQ
    Chcialbym jednak wyrobic sobie wlasny poglad (tyle plotek, ze az wstyd!), wiec bardzo Cie prosze o przyslanie mi calego artykulu na moj adres mailowy:
    PS. Zbuntowany zapytal mnie, czy chce wystapic w filmie o Szpaku, ale odmowilem. On chyba nie. A Ty?
    Serdecznie Cie pozdrawiam z Lublina
    Herbert

    Polubienie

    • rozstaje pisze:

      Hey, Herbercie.
      U mnie dobrze. Nie będę występował w filmie o Szpaku, chociaż zwrócono się do mnie z taką propozycją. Wyraziłem jednak chęć pomocy przy montażu – a dokładniej w przeglądzie nagranych materiałów – pomoc mającą polegać na korekcie (wykreśleniu) ewentualnych błędów faktograficznych, jeśli takie pojawią się w czyichś wypowiedziach. Jest 10 stycznia 2021 roku. Nie wiem na jakim etapie są nagrania materiału – do tej pory nie skorzystano z możliwości, którą j/w zadeklarowałem. Co do powodów mojego nie wystąpienia w w/w filmie – wypowiem się kiedyś na ten temat w „rozstajach”.
      Pozdrawiam Cię serdecznie, mając nadzieję, że kiedyś się spotkamy.
      Andrzej

      Polubienie

      • rozstaje pisze:

        02.02.2021 – Hey. Herbercie. Moja wyjaśnienie dotyczące odmowy wystąpienia w filmie, o ks. Andrzeju Szpaku, zamieściłem w 246 numerze „rozstajów”. Pozdrawiam Andrzej

        Polubienie

Dodaj komentarz