Rozstaje 248

W „rozstajach” –
(są więcej niż chwile, w moim życiu, kiedy się rady-ka(na)lizuję)
ponownie nieco banałów
(o czym świadczą prawdopodobnie, niektóre, moje teksty z poprzednich numerów,
a przynajmniej niektóre z ich fragmentów) –
mam nadzieję, że nie tylko…
Stąd? Być może? ten sen:

jestem na spotkaniu, orientuję się, że to spotkanie osób z naszego środowisk
Rozglądam się, niektóre osoby są jakby mi znajome, nie rozpoznaję jednak nikogo, poza jedną.
Wiem, że za kilka miesięcy prawdopodobnie umrze; pytam się – jak się czujesz? – zamiast pełnej odpowiedzi – słowo – nie najgorzej, po czym tańcząc zaczyna oddalać się…
Rozglądam się wokół – są same młodsze ode mnie osoby… robi się coraz cieplej, szukam miejsca gdzie mógłbym zdjąć wierzchnie okrycie. Zauważam szatnię, a w niej starszą panią – skądś wiem, że to Szechina [A]. Zdejmuję zieloną kurtkę, podaję jej i otrzymuję od niej okrągłą blaszkę (numerek?) – gładką, bez żadnej cyfry czy symbolu. Przemieszczam się wśród ludzi, szukam jakiegoś kontaktu, cały czas świadomy – że jestem już luźniej ubrany, swobodniejszy bez kurtki i jednocześnie, że nikt mnie nie rozpoznaje. Wciąż wiem kim jestem, nie wiem jednak kim każda z osób, na którą zwracam uwagę, mimo że niektóre wydają się mi znajome. Powracam do szatni, gdzie starsza pani – głośno prosi, o jakiś drobny datek w zamian za obsługę szatni. Podaję jej swoją blaszkę i jako jedyny coś jej daję – nieokreślony żółty pieniądz. Starsza pani dziękując mi – wpuszcza mnie do szatni. Wszystkie okrycia okazują się (chociaż różnymi) zielonymi kurtkami, stopniowo poszczególne z nich oddalają się (znikają same?) za swoimi właścicielami, lecz ja nie mogę odnaleźć swojej.
Po chwili zostaje pusty wieszak, rozglądam się, nie ma już nikogo …
…(i w tym „zauważeniu” budzę się)…
pierwsze słowo (w myśli) po przebudzeniu – nikt.  
   
Powracając do wspomnianych na początku banałów:
żaden punkt widzenia nie oświetli wszystkiego.
Co więcej, każdy pozostaje równocześnie punktem „oślepienia” –
niedostrzegającym lub zaciemniającym to, co poza nim…
każda w nim zmiana powoduje równocześnie zmianę samego punktu spojrzenia –
na zmieniony, a więc już – na inny.
Np. niektóre osoby odnajdują serce dopiero wówczas gdy tracą głowę.

Pretekstem – a konkretniej – tego numeru „rozstajów” stały się refleksje
(czyli punkt spojrzenia) dotyczące    
rozważań („hipisowsko – demagogicznie – rozstajnych?”)
na temat przeszłości ruchu hipisowskiego,
a dokładniej tego co, po nim zostało.
Punktem wyjścia są pytania – sformułowane (przeze mnie tendencyjnie)
m.in. na podstawie wyciągniętych (subiektywnie – przeze mnie) wniosków
z twierdzeń Pani psycholog, o imieniu Małgorzata,
które to twierdzenia sformułowała (jak uzasadnia)
na podstawie obserwacji różnych dyskusji,
jakie miały miejsce od co najmniej kilkunastu lat i niekiedy powracają echem
w niektórych wypowiedziach w środowisku post-hipisowskim.

Stwierdzenia
(w/w Pani psycholog):
……….pewne założenia ideologiczne ruchu hipisowskiego straciły –
wiele lat temu – na aktualności; mamy inne czasy i inne problemy;
……….stare założenia ideologiczne ruchu w żaden sposób nie przystają do współczesności, ponieważ wynikały z odmiennych potrzeb społecznych i politycznych;
……….może młodzież aktualnie czująca się związaną z ideami hipisowskimi
potrzebuje nowych wyzwań, nowych ideałów, dostosowanych do polskiej rzeczywistości;
……….może trzeba odciąć się od przeszłości i uświadomić aktualnie tej młodzieży
potrzebę innych wartości.

Pytania (
w wyborze):   
Czy zawsze to, co aktualnie rozważane jest dostosowaniem się
do aktualnych realiów?
Czy powracanie do tego, co było (rozważane) w przeszłości – zawsze jest ucieczką
od aktualnych realiów? 

Moja polemika? (z w/w stwierdzeniami):
Abstrahując od tego, że ogólnie Pani Małgorzata ma rację –
wszystko ulega zmianie, a tym samym – uaktualnieniom.
Spróbuję wejść w niektóre (podkreślam – niektóre)
„wyszczególnienia ideologiczne” – przypomnieć sobie niektóre ideały –
wówczas być może? dostrzegę  –
(tak mi się przynajmniej wydaję – nie jestem psychologiem, a bardziej obserwatorem) –
czy wszystko w nich (podkreślam – wszystko) pasuje do w/w stwierdzeń,
jako do w pełni (podkreślam – w pełni) uzasadnionych?

Poniżej (wybiórczo) jedna z ważnych wiązanych z ruchem hipisowskim idei (wartości). 
(powracając do jego przeszłości),
która z mojego punktu widzenia w jakimś stopniu „przystaje”  
do współczesności:
………reakcja hipisów na hipokryzję m.in. starszych pokoleń
(vide – np. propozycje ówczesnej władzy /PRL/ i KK, …)
i wywodząca się z tej reakcji – jeśli chodzi o ruch hipisowski w Polsce
idea równoważności różnorodności, co wiązało się m.in.
z nie zwracaniem uwagi na czyjś stosunek do wiary… itd.
(było o tym więcej w „rozstajach”).
Czyńcie miłość nie wojnę – dotyczy także (społecznych) relacji międzyludzkich,
w tym – tej szczególnie dziś potrzebnej narracji poprawy relacji między ludźmi w Polsce
(abstrahując od podobieństw zawirowań politycznych – ówczesnych i aktualnych). 
Kolejne szczegóły (ideologiczne) istotne dla „dawnego” ruchu hipisowskiego,
które wg mnie nie straciły wiele na aktualności :
………kontestacja rzeczywistości;
………odrzucanie norm społecznych opartych na nadmiernej konsumpcji
(w tym materializmu kosztem duchowości oraz duchowości kosztem ciała);
………otwarte podejście do religii, do wiary (do różnych religii, … itd.);  
………odrzucenie tzw. wyścigu szczurów” na rzecz współpracy i pewnej wspólnotowości,
jako podstawa dostrzegania innych;
………odrzucenie ówczesnego modelu szkoły, modelu szkolnictwa w ogóle –
które zaowocowało zmianą – na plus – na Zachodzie
(postawa uaktualniająca się jeśli chodzi o dzisiejszą sytuację szkolnictwa w Polsce);
……….rewolucja seksualna wiązała się także, o czym się zapomina,
z pojawieniem się w szkolnictwie na Zachodzie lekcji o seksualności.
Wg mnie brak nauki o seksualności w szkołach, w Polsce – powoduje wiele zła.
Co oczywiście nie oznacza, że potrzebna jest (nowa?) rewolucja seksualna,
lecz to, do czego przyczyniła się  na Zachodzie   –
potrzebna jest, w Polsce, edukacja seksualna w szkołach.
……….propagowanie i próby życia zgodnie z naturą, ekologia
(vide – np. nadmierne uzależnienie się od technologii);
……….inspiracje i zainteresowania (w tym idee i ideały) –  wiele z nich było i pozostaje motorem naszych wyborów, postaw i działań (vide – potrzeba przemiany i rozwoju).

Kontestacja

nieustannie powraca „różnymi drzwiami”
czyniąc się aktualną
Odrzucenie (jak odczytuję  – być może błędnie – ze stwierdzeń Pani Małgorzaty)
wszystkich naszych, ówczesnych założeń ideologicznych (ideałów, wartości, …) –
jako nie przystających do współczesności i w związku z tym poszukiwanie innych wartości,
to wg mnie „wylanie dziecka z kąpielą”;
szczególnie dziś gdy istnieje potrzeba „utopii” – takiej wizji przyszłości,
która – w związku z postępującą katastrofą klimatyczną – dawałaby nadzieję …
że nie wspomnę o tym, co się dzieje w Polsce, w relacjach między ludźmi.

To, co we współczesnej szkole uchodzi za podstawę programową nie jest niczym innym jak strategią odwracania uwagi. Jej ogólnym celem jest odciąganie uczniów od poznania zarówno samych siebie jak i swego środowiska w realistyczny sposób”
(Neil Postman – krytyk kultury, cytat z …Raven – Instytut Studiów Kulturowych)
 
Patrzę na teraźniejszość oczyma osoby, którą – w jakimś stopniu –
ukształtowało to, co dla lub wg niektórych osób jest (już?) „nieaktualne”,
Dla mnie swoista uważność wyniesiona z przeszłości w teraźniejszość –
pozostaje uaktualniającą się wartością,
nie czuję potrzeby zastępowania jej – wobec niej – jakąś odmienną (inną)…
Abstrahując od tego, że moje spojrzenie pozostaje (subiektywnym)
punktem spojrzenia i do niczego więcej nie pretenduje
Zgodnie z mechaniką kwantową nie ma czegoś takiego jak obiektywizm.
Nie możemy wyeliminować siebie z całego schematu. Jesteśmy częścią natury i studiując
naturę, nie możemy przejść obok faktu, że to natura studiuje siebie samą.
Fizyka stała się działem psychologii, czy też może na odwrót”
(Gary Zukow – fizyk i filozof)

Osoby znudzone powyższymi („propagowanymi” przeze mnie banałami) –
proszę o wybaczenie;
powracając z „przeszłości” do „teraźniejszości”…
Wielu ludzi utożsamia duchowość z pogardą dla ciała i żyje w złudzeniu wzniosłości.
W istocie jest to groźna egzaltacja, nie mająca z duchowością nic wspólnego.
Jeśli wsłuchamy się głęboko w ciało, to odkryjemy że jest ono bliżej wzniosłości,
duchowości, pokory i świętości, niż przesiąknięty fałszywymi poglądami i potrzebami umysł.”
(Wojciech Eichelberger – psychoterapeuta)

Łatwo zagubić się w uproszczonym posiadaniu racji.
Rozwój to wg Erik’a Erikson’a –
„kolejne fazy życia człowieka, przedstawiane w kategoriach etapów rozwojowych obejmujących intelekt, moralność i umiejętności radzenia sobie z wyzwaniami uwarunkowanymi m.in. przez biologię.”
To coś w rodzaju nieustannego nabywania fascynującej wiedzy,…
pomagającej uczyć się, jak adoptować swoje życie w zgodzie ze sobą, światem i naturą.
To pokonywanie oporu do uczenia się, pokonywania bierności, pychy, bezkrytycznego naśladownictwa…
E. Erikson powiada, że
można wybierać w jakim kierunku chcę się rozwijać, że można to przez całe życie zmieniać
i nigdy nie przestawać odkrywać nowych kierunków poszukiwań i nowych pasji…”

„ Książka, którą masz przed sobą, opowiada o tym dlaczego tak trudno nam żyć w zgodzie.
… więc spróbujmy przynajmniej zrozumieć, dlaczego z taka łatwością dzielimy się na wrogie grupy, z których każda jest przekonana o swojej prawości.
Ludzie, którzy poświęcają życie na zgłębianie jakiegoś zagadnienia, często nabierają przekonania, że przedmiot ich fascynacji jest kluczem do zrozumienia wszystkiego…
Na stronach tej książki zabiorę Cię jednak w podróż, podczas której przyjrzymy się naturze i historii człowieka z perspektywy psychologii moralności…
w trakcie tej podróży poznasz nowy sposób myślenia o dwóch spośród…
najbardziej irytujących i stwarzających podziały tematów w życiu człowieka: polityce i religii.
  
ludzki umysł jest z natury…
skłonny do moralizowania, krytykowania i oceniania…
[B]

Życie to ulica jednokierunkowa, na której nie da się zawrócić,
aby je przeżyć jeszcze raz.
Być może? więc warto – przeżyć je w zgodzie ze sobą, niż zawsze z innymi.

Cokolwiek znaczę i kimkolwiek jestem
ani jedno czy drugie nie jest pierwsze
twórczo ze sobą wszystko jest wiązane
nawet brak podobieństw wspólne ma znamię

Ten tom składa się z trzech części…
W każdej części przedstawiłem jedną z najważniejszych zasad psychologii moralności.
Część pierwsza poświęcona jest zasadzie pierwszej:
„Intuicje pojawiają się pierwsze, strategiczne rozumowanie – drugie”
Intuicje moralne pojawiają się automatycznie i niemal natychmiast, na długo przed rozpoczęciem rozumowania moralnego. Te pierwsze intuicje nadają kierunek naszemu późniejszemu rozumowaniu. Jeżeli sądzisz, że rozumowanie moralne jest czymś co robimy, aby dociec prawdy, to będziesz nieustannie sfrustrowany tym, jak głupi, nieobiektywni i nielogiczni staja się ludzie, kiedy się z Toba nie zgadzają. Jeśli natomiast zaczniesz traktować rozumowanie moralne jako ukształtowana ewolucyjnie umiejętność, która pomaga nam w realizacji naszych celów społecznych – w uzasadnieniu naszych działań i w obronie grup, do których należymy – to wszystko nabierze sensu. Miej oko na intuicje moralne i nie bierz argumentów moralnych innych ludzi zbyt dosłownie. Na ogół są to naprędce formułowane interpretacje, które powstają po fakcie i służą osiągnięciu jednego lub większej liczby strategicznych celów.
Oto główna metafora pierwszych czterech rozdziałów tej książki: „Ludzki umysł jest podzielony, przypomina jeźdźca na słoniu, przy czym zadaniem jeźdźca jest służyć słoniowi”.
jeździec to nasze świadome rozumowanie – strumień słów i obrazów, których jesteśmy w pełni świadomi. Słoń to pozostałe 99% procesów psychicznych – procesy, które przebiegają poza świadomością, lecz determinują większość naszych zachowań…
Druga część opowiada o drugiej zasadzie psychologii moralności, która brzmi:

„Moralność to coś więcej niż tylko krzywda i sprawiedliwość”. Oto główna metafora czterech rozdziałów tej części: Moralizujący umysł jest niczym język wyposażony w sześć receptorów smaku”.
… W drugiej części omówię genezę tych sześciu receptorów smaku i wyjaśnię, w jaki sposób tworzą one podstawę rozmaitych kuchni moralnych oraz dlaczego politycy po prawej stronie sceny politycznej mają przewagę, jeśli chodzi o przyrządzanie potraw, które smakują wyborcom.  
Część trzecia jest poświęcona trzeciej zasadzie psychologii moralności: „Moralność wiąże i zaślepia”. Główna metafora tych czterech rozdziałów brzmi:

„Ludzie są w 90% szympansami i w 10% pszczołami”.
jesteśmy samolubnymi hipokrytami, a przy tym tak zręcznie udajemy szlachetnych i cnotliwych, ze potrafimy  zwieść nawet samych siebie…
Nie zawsze jesteśmy samolubnymi hipokrytami. W szczególnych okolicznościach wyłączamy
swoje małostkowe Ja i stajemy się niczym komórki większego organizmu albo pszczoły w roju – działamy dla dobra grupy. Takie doświadczenia często należą do najcenniejszych w naszym życiu, chociaż psychologia ula może czynić nas ślepymi na inne względy moralne. Nasza pszczela natura sprzyja altruizmowi, heroizmowi, wojnom i ludobójstwu.
Kiedy zaczniemy spostrzegać swój moralizujący umysł jako umysł naczelnych pokryty warstwą psychologii roju, będziemy mogli spojrzeć na moralność, politykę i religię z nowej perspektywy…
Dojdziemy do wniosku, ze religia (prawdopodobne) jest ukształtowaną ewolucyjnie adaptacją…
Wykorzystam te perspektywę, aby wyjaśnić, dlaczego niektórzy ludzie są konserwatywni, inni liberalni (lub postępowi), a jeszcze inni zostają libertarianami. Ludzie tworzą grupy…
których członków łączy wspólna narracja moralna. Przyjęcie określonej narracji sprawia, ze stajemy się ślepi na inne światy moralne…
Oświecenie (lub – jeśli wolisz – mądrość)  wymaga tego, abyśmy wszyscy wyrzucili belki z własnych oczu, a później uciekli od małostkowego, stwarzającego podziały moralizatorstwa.
Jak pisał chiński mistrz zen z VIII wieku Jianzhi Sengcan:
Ta wielka Droga wcale nie jest trudna dla ludzi wolnych od swych upodobań.
Kiedy znikają chęci i niechęci, Droga jest jasna, nic nie jest ukryte.
Lecz najdrobniejsze nawet rozróżnienie ziemię i niebo oddzieli od siebie.
Jeżeli pragniesz jasno ujrzeć prawdę, porzuć to wszystko, co jest za lub przeciw.
Ciągłe wpadanie w swe „lubię”, „nie lubię” jest chorobliwym nawykiem umysłu.
(…)
…Jeśli jednak chcemy zrozumieć samych siebie, nasze podziały, ograniczenia i możliwości,
to musimy stanąć z boku. Porzucić moralizatorskie zapędy, wykorzystać wiedzę z dziedziny psychologii moralności i przypatrzeć się grze, w którą wszyscy gramy.
Przyjrzyjmy się psychologicznym mechanizmom walki między „za” i „przeciw”.
Walka ta toczy się w każdym z naszych moralizujących umysłów i między wszystkimi przekonanymi o własnej cnocie grupami.”
[B]       

Zdaję sobie sprawę, jak niewiele osób czyta „rozstaje”,
jeśli odnieść to, do wszystkich które wiedzą lub słyszały o tej stronie…
Prawdopodobnie stąd…
że znacznie więcej w „rozstajach” moich spojrzeń(?)
niż tego, co mogłoby kogoś (innego) zaciekawić, nie mówiąc o inspiracji…
„Piszę” te „rozstaje” – starając się nie wyrzucać z nich siebie,
pozostając z tym, w zgodzie ze sobą…
Czyż mógłbym – m.in. z tego powodu – dziwić się ile osób czyta „rozstaje”
i oczekiwać od innych – aby przeczytali jakiś, chociaż jeden, ich fragment…
Sam przecież stosuję wybiórczość w czytaniu –
także (właśnie) z Internetu…
Nie łagodniejąc wobec siebie i innych –
dyskusja, w której dochodzi do wymiany argumentów służy dochodzeniu do prawdy,
w przeciwieństwie do wymiany monologów „spojrzeń”…
Nie zawsze wypowiada się to, co uzasadnione i weryfikowalne,
powodujące napięcie – np. innym punktem widzenia –
lecz (aby zbyt wiele osób nie „urazić”) to, co efektownie łagodzące,
aprobowane (przez większość, lub osoby na których nam zależy)…
Tym bardziej dobrze byłoby gdyby osoby mające inne spojrzenie
(inne zdanie na jakiś temat poruszany w „rozstajach”)
czytały „rozstaje” – zwracając mi uwagę, gdzie błędnie rozumuję,
poprawiały moje spojrzenie…
ucząc mnie lepszego dostrzegania i rozumowania.
Nie jestem nieomylny, a poza tym jest wiele osób
bardziej spostrzegawczych i mądrzejszych ode mnie.
Stąd  (ponawiana) prośba o komentowanie „rozstajów”.   

  Najprostszą formą miłości jest uszanowanie woli człowieka. Pozwolenie na to, by był taki, jaki jest – ze swoimi wadami, słabościami, traumami. Jeśli widzimy w nim rzeczy, które są produktem naszych spekulacji – a nie faktów o jego życiu – oznacza to, że ulegliśmy projekcji i nie umiemy odróżnić urojeń od rzeczywistości. A jeśli chcemy go zbawiać na siłę, dokonujemy manipulacji. To jedna z postaci kontroli – usilnie komuś wmawiać, że ma mnóstwo problemów ze sobą „do przepracowania”, a potem zaoferować mu siebie jako „wyzwoliciela”.
A jeśli taka „oferta” zostaje odrzucona – jakże często pojawia się wściekłość i chęć ukarania tej osoby, straszenia jej nawet „karą boską”, „karmą” co jest oczywiście żenującym argumentem, ale często stosowanym u osób fałszywie „uduchowionych”.
Można nawet posunąć się do próby szkodzenia bliźniemu, który idzie własną drogą –
tak chora i destrukcyjna potrafi być obsesja. Tak wygląda doświadczenie ludzi, którzy po prostu nie dojrzeli do miłości pełnej szacunku.Fundamentem miłości – niezmiennie – jest nauka akceptacji bliźniego i jego wyborów.
Bez nieproszonych pouczanek i pompowania ego kosztem drugiej osoby.
Chcemy bawić się w czyichś ratowników – czasem z potwornej samotności, by podnieść swoją wartość, zaspokoić deficyt uwagi. A przecież bliźni ma prawo – o ile nikogo nie krzywdzi ani nie poniża – żyć w zgodzie ze sobą. Nie musi nic nikomu udowadniać, ani podnosić poprzeczki dla czyjegoś kaprysu i ambicji. Może być normalnym, niedoskonałym, poranionym, ale wciąż wartościowym i świadomym człowiekiem, który zaakceptował siebie i swoje ułomności.
Być może to właśnie w nim drażni – że nie ma potrzeby zmieniania się, ani „naprawiania”,
bo już pogodził się ze swymi blaskami i cieniami ? Trudną sztuką jest zniszczyć wszystkie wyobrażenia o nim, które pokochaliśmy, ale które – w istocie – nie mają nic wspólnego z prawdą. Jeśli chcemy bliźniego dostosować do naszych urojeń, nigdy nie dotkniemy jego duszy. Dopiero gdy uznamy, że nic o nim nie wiemy – i pozwolimy mu wreszcie przemówić – jest szansa, że pojmiemy jego prawdę, tak różną od naszej. Gdy zdejmiemy z niego naszą obsesję kontroli – dostrzeżemy jego wspaniałość i w końcu zapragniemy, by był wolny – także od kajdan, które chcieliśmy mu założyć, by zmusić do bliskości.
Potem zrozumiemy, że człowieka wewnętrznie wolnego – nie zmusimy już do niczego.
Nie zastraszymy, ani nie zmanipulujemy, bo w porę dostrzeże nasze gierki.
Wszak z tych gier sam dawno wyszedł, gdy przeżywał własne zniewolenie. Pozwolenie komuś na to, by przeżywał własne doświadczenia, nawet jeśli się z nim nie zgadzamy – jest miłością autentyczną.

Próba osądzania go za to, choć obiektywnie – nic złego nie robi – jest zaprzeczeniem ścieżki serca, która uczy akceptować różnice w postępowaniu.Budowanie więzi to proces wymagający cierpliwości i akceptacji. To rozbijanie iluzji i przekonań, jakie nakładamy na drugiego człowieka, na rzecz poznania go w codzienności i wspierania w momentach kryzysu. Bywa, że najcenniejszym darem jaki możemy dać bliźniemu to obecność i czas. Nic więcej.”
(
Farida Sorana – terapeutka )

Przypisy:
[A] Szechina
– kiedyś czytając różne książki, spotykałem się z wytłumaczeniem tej postaci,
jako błąkającej się w ciemności – którą trzeba odnaleźć, aby przy pomocy spotkania z nią coś w sobie oświetlić. Zajrzałem, dzisiaj po przebudzeniu do „Słownika symboli” J.E.Cirlot’a, wyd. Znak, tłum. Ireneusz Kania –  i wyczytałem, że…
„Nie jest to symbol, lecz jedna z kabalistycznych – sefirot.
Oznacza żeński aspekt najwyższej Istoty, jej – by użyć terminologii Jungowskiej – animę…
G. Scholem stwierdza…
że Szechina może mieć aspekty negatywne, ukryte, destrukcyjne…
Nie zapominajmy przy tym, iż destrukcja dotyczy tutaj jedynie zjawiskowego aspektu bytów, będąc w rzeczywistości przemianą, odnową i odrodzeniem.”
[B] rozstaje polecają cytując fragmenty „Wstępu” z książki Jonathan’a Haidt’a
„Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?,
Wydawnictwo  Smak Słowa,tłumaczenie Agnieszka Nowak-Młynikowska

Suplement:
……….(muzyczny)
https://www.youtube.com/watch?v=hzFpiW5vHrc&fbclid=IwAR3yL9cGCWbH2D7iRTrLdmByhbHV6SVgjNld4Zmhd0qK431LK3fwAjG2A8Y – Ted Nugent

……..(ekologiczny)
http://lukaszluczaj.pl/dzikie-rosliny-jadalne-polski-pelny-tekst/?fbclid=IwAR2vqgbXj3iyGUoRik1xOSZi_XnGmwwOaX_iHv8KWLobr2kbEzmBc8PQidc
„Dzikie Rośliny Jadalne Polski” –  Łukasz Łuczaj

……..(akcentujący)
„Im bardziej jesteś przekonany o własnej słuszności i czystości,
tym bardziej powinieneś być wobec siebie podejrzliwy”
(Tomasz Stawiszyński – filozof i publicysta)

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz