Rozstaje 43

(Imię)słów”
…nie – wysławiając.

Każde z wydarzeń, nosi na sobie stygmat czasu i miejsca w jakim się zdarza.
Także każdy bunt (ruch, kontrkultura, …), będąc swoistą odpowiedzią na wieczne pytania dotyczące człowieka, nie uwalnia nas od czasu i miejsca –
w całości, w której zaistniał.
Co więcej, określa się w stosunku do niej.
Dotyczy to zarówno środowisk, jak i pojedynczego człowieka.
Pamiętajmy, że chociaż każdy węzeł kontekstów istnieje zawikłany w odmienny sposób, może być odczytywany (rozwikłany) na więcej jednak niż jeden sposób.

Otwierając siebie
Ciebie spotkałem
powoli przewracam
kolejną wnętrza stronę
tam gdzie jesteś
przyjęcie czyszczę
by nic nie czyniło się przeszkodą
uśmiechu

Spotkanie oznacza dawanie-przyjmowanie.
Nikt nic wówczas nie zabiera, istnieje przepływ – „obustronnie wymienny”.
Doskonałym przykładem spotkania (uczuć) staje się np. przytulenie – swoisty przejaw obecności.
Odczuwa się wówczas zarówno –
własne uczucia kierowane do tej osoby, jak i uczucia płynące od niej…
W przytulaniu nie istnieje dawanie bez przyjmowania lub przyjmowanie bez obdarzania … (przytulając przyjmuje się i obdarowuje siebie oraz osobę obdarzającą)
Bez przepływu … napotyka się lęk lub obojętność, …
… nie ma wyczuwania przyjęcia.
Przytulanie czyni się oczyszczeniem – z lęków, wątpliwości, oczekiwań, itp. –
Osoba czyni się przytulającą i przytulaną równocześnie.
W obecności, w przekazywaniu, obdarowywaniu i przyjmowaniu uczuć –
podstawę – stosunku do drugiego człowieka –
stanowi ufność, względem jego uczuć i intencji.

Zdaję sobie sprawę, że
jedną z przyczyn odczuwania czasami osamotnienia…
pozostaje – z istniejących jakiś (nieznanych mi) powodów –  niemożność ufnej, „otwartej” – obecności …
Istnieje coś we mnie …
odczuwanego – przez drugą osobę, czego nie jestem świadom…
co powoduje, że tworzy się dystans …
Z drugiej strony czuję, że niektóre osoby mają zaufanie do mnie…
Wybaczcie, że postawę dystansu wobec mnie – nie zawsze akceptuję …
…mimo, że staram się poznać i zrozumieć to, co kimś wówczas lub we mnie powoduje –
Mimo, że czyjś wobec mnie dystans, odczuwam jako pozytywny  …
bywa, że szukam innego wytłumaczenia –
uzewnętrzniając lub tłumacząc to takim – sobą – jakim się w danej chwili odczuwam…
i paradoksalnie … „sankcjonuję” tym sposobem ten dystans …
Być może uciekam od prawdy o sobie … ?
Staram się nie przerzucać na kogoś poczucia winy,
… za to, co sam coś niewłaściwego czynię lub uczyniłem. …
(Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze mi się to udaje)
Próbuję zrozumieć siebie i uczucia tych osób, którym być może kiedyś sprawiłem ból lub przykrość; … a które mimo to, starają się mi pomóc …

(…)”osiągnięcie pełnej integracji osobowej nie jest możliwe, jeśli zmierzające ku temu wysiłki nie obejmują zarazem najżywotniejszych spraw danej jednostki.(…) Wymaga ona z jednej strony doświadczeń odpowiednio głębokich, z drugiej – postawy otwartej, gotowej przyjąć ich różnorodność. Walka o uzyskanie integracji osobowej, a więc zarazem walka o nadanie sensu własnej egzystencji, ma charakter na wskroś indywidualny i trwa całe życie (…) Gdybym nie znalazł się w sytuacji, w której jako więzień obozu koncentracyjnego zostałem poddany doświadczeniom mającym na celu zniszczenie mojej osobowości, i gdybym nie widział, w jaki sposób inni więźniowie reagują na to doświadczenie, nigdy nie zdałbym sobie sprawy z tego, że istnieją analogie między tą sytuacją i okolicznościami, które leżą u podłoża cierpień osoby psychotycznej. (…) Analogie te były wstrząsające i nieoczekiwane.(…) Jeśli ktoś chce w pełni zrozumieć cudzy stan psychiczny, musi być zdolny do znacznej empatii wobec drugiego człowieka.(…) Osobowość doznaje zniszczenia nie dlatego, iż się spodziewamy (…) lecz dlatego, że poddani jesteśmy czemuś irracjonalnemu i nieodwołalnemu, na co nie mamy żadnego wpływu. (…) doświadczeniem, które w najbardziej osobisty, bezpośredni sposób pozwoliło mi poznać, jaki rodzaj przeżyć dehumanizuje człowieka, był pobyt w niemieckim obozie koncentracyjnym.
Znalazłem się na łasce sił, na które nie miałem żadnego wpływu, nie wiedząc przy tym, czy i kiedy sytuacja moja ulegnie zmianie.(…) Jednocześnie poddawany byłem totalitarnej manipulacji, obliczonej na zniszczenie mojej osobowości, na pozbawienie mnie życia.(…)
póki więzień choćby w najmniejszej mierze walczył o przetrwanie, to jest o choćby minimalne samostanowienie wobec i przeciwko totalnej władzy otoczenia, nie stawał się “muzułmaninem”. Od chwili natomiast, w której zaczynał patrzeć na swoje życie i otoczenie z przeświadczeniem, że nie jest absolutnie w stanie wpływać na nie choćby w najmniejszej, minimalnej mierze, jedynym logicznym następstwem tego, było całkowite wyłączenie uwagi poświęcanej własnemu życiu i otoczeniu. Od tego momentu wszelka świadomość bodźców płynących z zewnątrz była zablokowana, a wraz z tym zablokowane były wszelkie reakcje na bodźce zewnętrzne; więźniowie ci reagowali tylko na to , co działo się w nich samych. Jednakże nawet “muzułmanie” nie mogli – będąc organizmami – nie reagować w pewien sposób na otoczenie; ich reakcja polegała na pozbawieniu tego otoczenia jakiegokolwiek wpływu na nich (…) więźniowie ci, po przejściu przez pewien krytyczny punkt wewnętrzny, wprawiani byli przez system obozowy w ruch jak puste powłoki; zachowywali się w taki sposób, jakby nic nie myśleli, nic nie czuli, jakby niezdolni byli do jakiegokolwiek uczynku czy jakiegokolwiek oddźwięku; poruszały ich jedynie siły, znajdujące się na zewnątrz nich.(…)
Powody, dla których komunikacja między ludźmi ulega przerwaniu, mogą być rozmaite, a formy, w jakich przejawia się zerwanie komunikacji, są bardzo różnorodne. Człowiek może nie reagować w sposób odpowiedni, ponieważ z racji doznawanego lęku i odczuwanej wrogości źle rozumie wysyłane ku niemu sygnały, albo też dlatego, że rozumie je aż nadto dobrze.(…)
Opowiada on taką historię: Kiedyś, gdy nie zajmował się jeszcze teatrem, robił we współpracy z pewnym antropologiem filmową analizę sytuacji matka – dziecko: dziecko płacze, matka bierze je na ręce. Rozbita na 300 klatek sekwencja tych działań ujawniła niespodziewanie, że w pierwszej fazie matka zwraca się ku dziecku agresywnie i że dziecko odpowiada na to zespołem ruchów i dźwięków wyrażających strach; wtedy dopiero działania matki staja się opiekuńcze. Kobieta nie chciała temu wierzyć, nie przyjmowała do wiadomości. (…) – wniosek – (…) jest taki, że istnieją nieświadome “częstotliwości kontaktu” (…) wymiana sygnałów tak krótkotrwałych, że wydobyć je może tylko analiza w czasie zwolnionym (…)
Jesteśmy zawsze wtopieni w otoczenie: wszystko, co czynimy, jest zawsze wymianą z otoczeniem na frekwencjach tak dużych, że nieuświadamianych.
Są to nie kończące się łańcuchy reakcji wzajemnych. (…) reakcje dotyczące muzułmanizmu współwięźniowie rozpoznawali z mowy ciała (…) zachodziło w trakcie pewnego procesu, który można było łatwo zauważyć. Zaczynał się on od tego, że więzień przestawał cokolwiek czynić z własnej woli. I był to moment, kiedy współwięźniowie spostrzegali, co się stało, i zaczynali unikać takiego “naznaczonego” człowieka, ponieważ wszelki związek z nim każdemu groził zniszczeniem. Był to moment, gdy więzień taki jeszcze słuchał (…), ale już jak ślepy automat; przemoc nie wywoływała w nim już reakcji selektywnych, poczucia, że jest jej ofiarą ani uczuć nienawiści. Jeszcze rozglądał się wokół siebie lub przynajmniej można było stwierdzić ruchy jego oczu. Ustawały one w jakiś czas potem, (…) już nie czynił nic, do czego nie był bezpośrednio przymuszony z zewnątrz. Zazwyczaj następowało to wtedy, gdy chodząc, nie odrywał już stóp od ziemi. Gdy w końcu przestawał nawet poruszać z własnej woli oczami i spojrzenie jego nieruchomiało, rychło ginął.(…)
podobna w tym względzie jest do reakcji cierpiących na poważne zaburzenia w funkcjonowaniu osobowości.(…) Bettelheim przedstawia sposób jej rozumienia, interpretując zawarty w niej
wewnętrzny, psychiczny sens, (…) na podstawie mowy ciała. (…)
mowa ciała bliższa jest wewnętrznemu, ukrytemu centrum osobowości ludzkiej niż mowa słowna. Posługujemy się nią w normalnym, codziennym życiu na równi z mową słowną. (…)
Próby rozumienia mowy ciała przybliżają nas ku rozumieniu istoty człowieka. (…) ponieważ niemowlę jest w pełni zależne od osoby dostarczającej mu pożywienia i nie może samo troszczyć się o swoje potrzeby fizjologiczne, uważa się najczęściej, że jest ono psychicznie w zupełności uzależnione od psychiki matki. W rzeczywistości jednak niemowlę bynajmniej nie jest po prostu “tabula rasa”. Od momentu narodzin jego reakcje psychiczne kształtowane są przez postawę matki, lecz także kształtują jej postawę. Mimo iż wpływ matki zazwyczaj jest bardzo silny, dziecko ze swej strony reaguje cały czas w sposób związany z jego własną naturą (…) Zróżnicowanie osobowe, a wraz z tym i napięcie i cierpienie pojawiają się od chwili narodzin.(…) Kiedy uczymy się rozumieć zachowania ludzkie, (…) mechanizmy niemal nierozpoznane przy badaniu człowieka normalnego uwidaczniają się jasno w wyjaskrawionych i zniekształconych zachowaniach odbiegających od normy.(…) Najistotniejszy błąd polega na mylnym przeświadczeniu, że człowiekowi do podjęcia życia wystarcza samo biologiczne narodzenie się. Tzn. że rodzimy się wszyscy wyposażeni w przyrodzoną i przemożną chęć życia. Tymczasem prawda elementarna … aby chcieć żyć, trzeba najpierw doświadczyć, iż miło jest żyć; w pierwocinach życia trzeba zostać do niego przekonywająco zachęconym.(…)
Jeśli chodzi o psychologiczne warunki, dzięki którym można było przetrwać obóz pozostając człowiekiem w tej mierze, w jakiej dopuszczały to sytuacja i przypadek, były przede wszystkim nimi autonomia, poczucie własnej wartości, integracja wewnętrzna, życie wewnętrzne pełne treści oraz zdolność do utrzymywania pełnych znaczenia więzi z innymi (…)
jest to potrzebne każdemu człowiekowi przez całe życie.(…) Książka “Cudowne i pożyteczne.
O znaczeniach i wartościach baśni” dotyczy (…) jak pomagać człowiekowi stawaniu się
“panem własnego oblicza”, ukazuje baśnie jako elementarz, z którego uczyć się można prawd wewnętrznych człowieka (…) prawdziwy elementarz człowieczy, napisany nie przez wysnuwanie myśli z myśli, ale przez ludzkie doświadczenie…………..
Baśnie dają do zrozumienia, że pomyślne, pełne satysfakcji życie dostępne jest każdemu, mimo życiowych przeciwności, lecz jedynie wtedy, gdy nie ucieka się przed pełnymi niebezpieczeństw życiowymi zmaganiami, bo tylko one pozwalają odkrywać nasze prawdziwe “ja”…….
[A]

Podczas gdy ………..
droga “osobistej śmierci” stanowi najkrótszą ale i najcięższą i najniebezpieczniejszą drogę –
do “świat(ł)a” ….życia….
“idzie się tyłem do przodu”
każdym kolejnym etapem życia – zejściem w ciemności –
….. konsekwencją tego staje się spotkanie siebie innego………..
Możliwość interpretacji ruchu hippis – „zejścia hipisów do podziemia
Symbolika – poszczególnych stacji (etapów drogi wewnętrznej) –
kończących się przechodzeniem w kolejne – spotkania przeciwieństw
– wieloznaczne “o(d)puszczanie”
– połączone” –
Miłością –
starciem kolejnych masek z twarzy” –
Słowa – myśli nie oddają – tego, co –
chciałoby się powiedzieć – są “skrojone” ……..
pozostając zaledwie ………………….
samo(od)dzielnymi obiektami ……
rodzajem „grabi na ścieżce” –
a jednak bycie tam
gdzie czułość dotyka ciemności,
istnieje zawsze od strony czułości, ze światłem „poza plecami”.
Dostrzegając jak oświetla ono ciemność
z widocznym na niej odbiciem cienia samego siebie.
[Dygresja subiektywna:
Każda osoba ma prawo do własnego odczytu czyjejś wypowiedzi. Ludzie są różni, w każdym znajdują się nie tylko „chabry, maki i kaczeńce wplecione we włosy i całe serce”. Nie istotne – podczas odbrązawiania – ile w postaci odbrązawianej znajdujemy nieprawidłowości, ile odkrywamy błędów, itp. …  nie istotne jaka to część, czy tylko cząstka. Uważam, że nikt nie jest tylko samym i całym dobrem. Nawet święci.
W moim odczuciu dobro nie potrzebuje ustosunkowywania się do niego lub przemiany – po prostu broni się samo – swoim istnieniem. Czyniąc światło nie potrzebuje oświetlania. Natomiast ustosunkowania się i przemiany potrzebują błędy – czyli to, co w postaci człowieka nieadekwatne do jego człowieczeństwa (także, w samej opinii o postaci człowieka). To jedyne miejsce dla zmiany. Dlatego, by mogła się ona dokonać, potrzeba dostrzeżenia jej miejsca.
Aby pełniej, żywiej – dostrzec ciemności, by móc w nie wejrzeć – trzeba jednak w ciemności wejść. Dobro nie potrzebuje dostrzeżenia – jest dostrzeganiem.
Dobro, nie potrzebuje odbrązawiania. Światła potrzebują błędy człowieka. Zdecydowanie mądrzej i głębiej – ode mnie – pisał o tym św. Jan od Krzyża:
„by odnaleźć drogę do światła, trzeba wejść w ciemności.”]

 “Nawet gdy noc pokrywa cieniem zieloną ziemię
koło obraca się, śmierć podąża za narodzinami.
Nawet gdy śpisz, z każdym oddechem staraj się o to
abyś obudził się poza dniem, poza śmiercią.” [B]

(Ż)aluzja (od)słonięta:
śmierć i aluzja do niej czyni ludzi cenniejszymi.
Stają się wobec niej wzruszający, gdyż nie są już widmami…
Każdy czyn, jakiego się wówczas dokonuje, staje się ostatnim,
człowiek nie ma (kolejno po nim) twarzy – aby się zetrzeć.
Tym samym być „nieśmiertelnym” nie staje się rzeczą niezwykłą,
oprócz człowieka wszystkie zwierzęta są takie – “nie znają śmierci”(?).
Religie bliskiego wschodu – Izraelici, chrześcijanie, muzułmanie głoszą nieśmiertelność – lecz cześć jaką składają pierwszemu wiekowi dowodzi, że przeznaczają pozostały czas – w nieskończonej ilości – na wynagradzanie (człowieka) lub karanie. W religiach księgi cała historia pozostaje dogmatyczną, każdy dogmat – historycznym. Wszystko nieruchome, ograniczone (określone), niezmienne (stałe). Każda z tych ksiąg obrasta własną mitologią, będącą produktem ludzkiej wyobraźni. Trochę inaczej widzą to religie dalekiego wschodu – jako koło, które nie ma początku ani końca – każde życie pozostaje skutkiem poprzedniego, rodzi następne, ale żadne nie określa całości… Człowiek który przemierza którąś z dróg i nie zostaje ortodoksą,
podążać może tylko dalej.

Mitologie, baśnie, przypowieści mędrców, opowieści zen, …
“(…) to czarodziejskie zwierciadła ukazujące różne przejawy naszego świata wewnętrznego oraz fazy rozwojowe, jakie musimy przejść (…) zanurzamy się w znaczenie baśniowe, wydadzą nam się one najpierw spokojna tonią, w której odbija się tylko nasza twarz. Wkrótce jednak ukażą nam się w głębi wewnętrzne wiry naszego życia psychicznego. W końcu zrozumiemy, w jaki sposób osiągnąć pokój z samym sobą i ze światem zewnętrznym (…) Dziecku i dorosłemu, który, jak Sokrates, wie, że dziecięcość trwa w najmądrzejszej części naszego “ja”, baśnie odsłonią wielkie prawdy o nim samym i o ludzkości(…) W dominującej kulturze pragnie się stwarzać pozór, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci, że ciemna strona człowieka nie istnieje (…)” [C]

Przy/słowie – hippies – “ nie obawiajcie się być dobrymi” …..
Miłość – to miejsce spotkania, czułego dotyku, przytulenia – wymiany (wrażliwości)………….”Zimno – chłód”…….
tworzy nas odgradzającymi, a dokładniej izolującymi od natury…….
”temperatura” otoczenia -“akceptowalna” przez nas
(czyli ok dwudziestu kilku stopni Celsjusza)
to “nie” wbrew pozorom temperatura zbliżona
do temperatury naszego (“żyjącego”) ciała (czyli ok. 36 stopni C.) –
lecz temperatura bliższa momentu śmierci naszego ciała.
Nasze odczucie komfortu termicznego czyli najlepszy cieplny kontakt z naturą odbywa się w zewnętrznej temperaturze “śmierci” (ciała człowieka).
To miejsce styku znaczeń ……….
Zjednoczenia? ……..Życia – śmierci……..
……….gdzie nie panuje labirynt (myśli, słów…….)………
Prawdziwy labirynt,który czyha na wędrowca tworzą myśli-słowa.
„Piekło-ich- bez/wędrowne”.

W moim odczuciu (mogę się mylić) indywidualne lub grupowe ustosunkowywanie się,
(obojętnie, czy nazwie się to wyborem, czy nie…) – pozostaje prawomocnym jedynie gdy dotyczy osoby lub grupy osób ustosunkowujących się w określony sposób. Natomiast gdy wkracza w obszar wspólny z innym człowiekiem lub z innymi ludźmi – bez obopólnej akceptacji, staje się bezprawną ingerencją – zawłaszczeniem wspólnej przestrzeni (jej ograniczaniem, …). Np. moje indywidualne możliwości wyboru, moja granica wolności, … itp. postaw – kończy się tam, gdzie zaczyna się wspólność lub druga istota, … Dlatego, gdy zachoruję i jakiś lekarz uzna, że sposób leczenia mnie pozostaje jego indywidualną sprawą (a nie wspólną: jego – lekarza i mnie – pacjenta), być może (lecz niekoniecznie) – polubię takie uprzedmiotowienie mnie – aby nie wkraczać w kompetencję lekarza (ubezwłasnowolnię się – uznając go na czas leczenia „właścicielem mojego ciała”). Jednak kiedy społeczeństwo lub jakieś środowisko ludzi czyni się niezdolnym do jednoczeń rozbieżnych wysiłków wielu umysłów i nie broni się przed dominacją poglądową (indywidualizmem) jakiejś osoby lub grupy osób, a zaczyna stawiać te poglądy wyżej ponad różnorodną wspólność – to znak, że ubezwłasnowolnia się – coraz bardziej – stając się masą uprzedmiotowioną.
W przypadku jakiegoś środowiska ludzi – masą zmierzającą ku upadkowi.

„Powrót do zdrowia jest jakby powrotem do dzieciństwa. Rekonwalescent podobnie jak dziecko posiada w najwyższym stopniu zdolność zainteresowania się rzeczami najbardziej pospolitymi z pozoru. (…) pod warunkiem, że ta choroba nie naruszyła naszych władz duchowych. Dla dziecka wszystko jest nowością (…) Nic bardziej nie przypomina tego, co nazywamy natchnieniem niż radość z jaką dziecko przyjmuje każdy kształt i barwę. (…) Ta właśnie ciekawość, głęboka i radosna, tłumaczy znieruchomiałe i zwierzęco ekstatyczne spojrzenie dzieci w obliczu nowego, człowieka – dziecka, człowieka władającego w każdej chwili geniuszem dzieciństwa, dla którego żaden z przejawów życia nie jest zbyt zużyty.”[D]

Wyn(at)urzenia:
bywa że myśląc/pisząc – próbuję uprawiać styl nie/wymagający.
Nie/dobory, znaczące luki – osłaniam użytecznością słów.
A przecież wiele z tego typu wypowiedzi
stanowi matrycę zachowań kompulsywnych –
zależnych od wszelkich form (zmiany nastroju) –
konsekwentne ich nad – używanie
……jako pokarmu niszczy życie wewnętrzne –
często nie w pełni świadomie –
wykorzystując (np. formą zmiennych nastrojów)
aktywności – poznawania (jako skutecznej metody do… )………
– (gdzie) niektóre z nich posiadają jako składnik intelektualne –
uzależnienie –
…..(słowa, myśli, czyny) stają się utorowane:
skoncentrowane na (czymś) jednym (wybranym, dobranym) –
nie mogą wyskoczyć z zamkniętych znaczeń……
A jednak warto wyczuwać –
że im więcej życia
tym więcej w nim różnorodnych, życiodajnych (chaotycznych)
zakątków.

Przypisy:
[A] rozstaje polecając cytują – fragmenty z  “Elementarz człowieczy” – wstępu do książki wspaniałego człowieka – Bruno Bettelheim’a –
“Cudowne i pożyteczne – o znaczeniach i wartościach baśni”…
(Wydawnictwo W.A.B. , tłumaczenie Danuta Danek)
[B] rozstaje polecając cytują – cytat z książki – „Koło śmierci” (Tłum. Urszula Broll, wydanie prywatne, prezent od Andrzeja Urbanowicza – 1972 rok)
[C] rozstaje polecając cytują – Bruno Bettelheim’a – “Cudowne i pożyteczne – o znaczeniach i wartościach baśni” – (cytat z książki)
[D] rozstaje polecając cytują – Charles Baudelaire – fragmentem eseju –
“Artysta, światowiec, człowiek z tłumu i dziecko”
(całość w „Transgresje – Dzieci, Wydawnictwo Morskie, praca zbiorowa)

Suplement:
………..LELEK – ”owoce muszą mieć wartość odżywczą”…………..
………..Prze/wodnik:
“Miłość jest zawsze lepszym przewodnikiem niż zgryzoty i wyrzuty sumienia
………(pro)pozycje filmowe – muzyczne – “starsze” –
(co z tego?…….) kilka z nich (pozostało):
…………..-“Fillmore” – reż. R. T. Hoffron –
(ostatnie dni działalności Fillmore West – miejsca rockowych spotkań w San Francisco – czasów “lata miłości” Film dokumentalny z fragmentami koncertów np. The Grateful Dead, Santana, It’s a Beautiful Day, Hot Tuna, Tower of Power, Tay Mahal … ctc)………..
……………….-“Gimme Shelter” – reż. D. Maysles, A. Maysles i Ch. Zwerin –
(film dokumentalny o Rolling Stones, zawierający m. in. fragmenty koncertu w Altmond – trakcie którego dokonano zabójstwa……..)…….
……………-“Reggae” – reż, H. Ove –
(film dokumentalny o pierwszym festiwalu reggae -Wembley -1970)…….
……………-“Sweet Toronto” – reż. D. A. Pennebaker –
( film dokumentalny z Toronto Peace Festiwal – min z koncertem Johna Lennona…..etc)
……………-“ Celebration At Big Sur” – reż. B. Bryant, J. Demetrakas
(film dokumentalny ze słynnego spotkania – koncertu w Big Sur ………)……..
……………-“Jimi Plays Berkeley” – reż. P. Bilafian –
(film rejestrujący słynny koncert Hendrixa z 1970 r w Berkeley……….)……..
……………-“Love and Music” – reż. J. Pohland
(film dokumentalny z festiwalu muzyki fragmentami Rotterdamie /1970/ z fragmentami koncertów min. Santana, T. Rex, Jefferson Airplane, Canned Head,…… etc……..)…………..
……………- “Pink Floyd at Pompeii” – reż. A. Maben
(słynny film – w pustym amfiteatrze w Pompeii muzyka Pink Floyd………….)…………
……………-“Glastonbury Fayne” – reż . P. Nepal –
(noc świętojańska zilustrowana muzyką min. Fairport Convention, Gong-u, Traffic, Melanie, Artura Browna ……..etc)………
……………- “Radio Wonderful” – reż. R. Loncraine
(film dokumentalny o słynnej brytyjskiej rozgłośni radiowej z tamtych lat “Radio One” , połączony z koncertami min. Steeleye Span / słynnej folkowej grupy hippisowskiej/……… etc
……………-“Janis” – reż. H. Alk, S. Findlay
(film dokumentalny o Janis Joplin……..)………
……………-“Salsa” –
( koncerty w Nowym Yorku i San Juan z 1973 roku z udziałem największych ówczesnych wykonawców muzyki latynoskiej /przed jej komercjalizacją/ – m. in Billy Cobham, Mongo Santamaria, Manu Dibango……..etc)………
……………-“ Bob Marley and The Wailers Live” – reż. K. MacMillan
(Bob Marley podczas koncertu w Londynie / Rainbow Theatre/ – 1977……..)………
……………-“The Last Waltz” – reż . M. Scorsese
(pożegnalny koncert zespołu The Band z udziałem wielu gwiazd…………..)………

Dla niezainteresowanych powyższym – pro/pozycja:
obejrzyjcie te filmy – być może warto.

……………..(z)dania wyjaśniające:
Jeśli chodzi o pierwsze grupowe spotkanie hipisów w Polsce, miało ono miejsce w 1967 w Mielnie, był to przyjazd grupy osób związanej z „Prorokiem”. Typowym pierwszym ogólnopolskim zlotem był natomiast zlot w Mielnie rok później (1968). Pojawiły się na nim osoby, m in. z Warszawy, Krakowa, Kielc, Częstochowy, Szczecina, itd.
W latach 1968 – 80, … ? odbyło się wiele (lub zostało rozgonionych przez MO i SB) – w różnych miejscach – zlotów i spotkań stricte hipisowskich.

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz