Rozstaje 75

Gdzie psychika opór stawia,
poprzez lęki, obawę, wątpliwości, …
zwraca się o rozwiązanie
problem, o lek rana, …iskrą w ciemności.

…(…) „Dwa lata temu przychodziłam tu rankami, mając nadzieję, że rozpoczynający się właśnie dzień jakimś cudem zwróci, i życie popłynie z powrotem. Z powrotem do czasu, gdy był Tadżyk.
…(…)”Pod koniec sierpnia 1970 roku Tadżyk utopił się podczas kąpieli w morzu. Po zimnych, wietrznych tygodniach nastały nagle upały. Woda pozostawała jednak wciąż lodowata, gryząca i wroga. Popłynął daleko za czerwone boje. Jego koledzy grali w tym czasie w karty na brzegu.
To był dwudziesty siódmy sierpnia, moje urodziny. Jestem spod znaku Panny; sentymentalna, uczuciowa i lubię mieć porządek w swoich sprawach.
(…) Przyszli późnym popołudniem. We trzech. Bez Tadżyka. Artur trzymał pod pachą nasz koc w zielona kratę. Nie zdążyłam się uśmiechnąć. Natychmiast uderzył mnie brak. Tadżyka nie było.
Nie było go. Artur coś powiedział. (…)
Zaraz matka stanęła za moimi plecami, jakby ściana przysunęła się do mnie od tyłu.
Nic nie rozumiałam. Jednocześnie zrozumiałam wszystko. A więc to tak. Potworny, ogłuszający huk w uszach. I bezwładna cisza. Świat trwał i nie trwał w jednej i tej samej chwili.
Wycofałam się do pokoju. Przywarłam do niebieskiego atłasowego tapczanu. Otwierałam usta. Potrząsałam głową. Nie zamykałam oczu. Więc to tak. Więc o to szło. (…)
Potem wybuchłam płaczem jak spod kamieni, spod skał, spod korzeni. Gdy traciłam siły, zapadała przeraźliwa jasna cisza, która obiecywała coś, dawała znak, nadzieję na ulgę. Ale ulga nie przychodziła i gdy napięcie rozsadzało mi czaszkę, wybuchałam nowym płaczem, odrodzonym, silnym, niszczącym wszystkie przeszkody. Biegłam do matki. Obejmowałam ją.
Do ojca. Ale i broniłam się przed nimi. Zasłaniałam się jak przed ciosem. To niesłychane, powtarzałam, niesłychane…
Nie pamiętam następnych wydarzeń. Nie ma takiej potrzeby. Tylko to, że rankami chodziłam nad morze, siadałam w koszu i patrzyłam przed siebie. I obracałam w myślach w kółko jedno zdanie, że już go nigdy-nigdy nie zobaczę, nigdy-nigdy nie zobaczę, nie zobaczę.
A gdy te słowa tłukły się zatrzaśnięte w mojej głowie, czułam, że on, Tadżyk, stoi naprzeciw i patrzy prosto na mnie. Świeciło słońce, albo nie świeciło, padał deszcz, albo nie. Morze przelewało się oleiście, albo trwała wyostrzona bryza, albo wszystko zamierało w antrakcie pogód. A ja widziałam szczupłą ciemna twarz Tadżyka, twarz ikony o wielkich mrocznych oczach, jak przybliża się do mnie i oddala, tak lekka, jakby była namalowana na cienkiej, przezroczystej kartce z powietrza. Pragnęłam ją zatrzymać, ujrzeć dokładniej, ale twarze umarłych, które się nam zwidują, są tak lekkie, a spojrzenia żywych takie ciężkie; upragniony obraz rozpada się za każdym razem.
Ilekroć próbowałam skupić uwagę, nakarmić oczy, trafiałam wzrokiem zawsze tylko w czerwoną boję i dalej zatrzymywałam się na niepodważalnej, ostatecznej linii horyzontu.

Chwilami przypominało mi się coś z dawnego życia, jakiś kadr ze starego, zniszczonego czasu(…)
Miłość, miłość, miłość. Jej pokarm, który odrasta. (…)
Kim ty jesteś, że nie mogę bez ciebie żyć?(…)
Rozpacz jest grzechem, powiedział ksiądz w konfesjonale, nie wolno zbyt długo rozpaczać.
Co mógł wiedzieć ksiądz? On tylko słyszał o rozpaczy, słuchał o miłości. A może i Bóg zna świat ze słyszenia tylko, jak ksiądz zamknięty w konfesjonale?
Znienawidziłam morze. Morze, które było żywiołem naszego wspólnego dzieciństwa, wielka zabawką, niewyczerpanym marzeniem, niekończącą się podróżą w otwarty tylko tutaj kosmos.
(…) To morze ostatecznie pochłonęło nasze dzieciństwo. Pozostałam ja, niedorosła i samotna tak bardzo, jakbym straciła(…)samą siebie. Minęły dwa lata, a czas nie ruszył do przodu, krąży jak ptak nad pustym gniazdem.

Siedzę teraz na samym brzegu ziemi, jakbym pisała do ciebie list, Tadżyku, list, który fale podkradają z piasku. Wciąż czuję jak na mnie patrzysz. Zamknij oczy, które podpatrują mnie na każdym kroku. W ich mroku nic nie widać, wszystko się rozpada. Jestem zmęczona i ciągle myślę o śmierci, ale czuję, że taki porządek nie dla mnie. Zodiakalne Panny żyją przykładnie do końca życia, aż do spisu treści. Dwudziestego siódmego sierpnia, kiedy umarłeś, to był przecież dopiero początek. Pozwól mi samej przeczytać moje życie.
Odejdź.” [A]

”Inność” miłości
(próba niewielkiego eseju)
…………Stan wewnętrzny –
widoczny poprzez – spojrzenie, dotyk, obecność, bliskość, gest, jakieś jedno słowo,…………….nieszczęśliwie poprzez –
oddalenie, nieobecność, mękę oczekiwania, smutek…………..
„na stalowym ramiączku
zawisł w lipcu
(…)
właściwie niezauważalny
dookoła pękały wciąż
jedna po drugiej
mydlane bańki zdarzeń
a on wisiał
opadał na niego kurz
a jemu opadały ramiona
coraz niżej i niżej
bliżej podłogi bliżej ciemności
(…)
moja pani szeptał
porzuciła mnie zapomniała
lada dzień minie rok
cóż znaczy ktoś taki jak ja
coraz mocniej cuchnę smutkiem
(…)
coraz mi trudniej utrzymać
w mankietach słodki smak
jej łez coraz ciszej
szepcę dzień w dzień
proszę pani nie opuszczaj mnie” [B]
………………Na początku pojawia się ujrzenie – urzeczenie –
uwiedzenie widokiem………
pierwsze niewinne zbliżenie – nieśmiały dotyk – zmysł bliższy ciału niż wzrok –
mający kontakt najściślejszy – z duszą
Przejście od spojrzenia do czułego dotknięcia – to bliskość bezpośrednia
……….tam gdzie u każdego z Nas zaczynają się głębsze warstwy uczuć –
te najtrwalsze, oparte na podstawie mocniejszej niż ulotne spojrzenie i zauroczenie………
……………Każda osoba która kochała lub kocha taką miłością, …wie, że nawet powolna, nieuchronna zmiana wizerunku zewnętrznego czy odczytywanie ciemniejszych stron wnętrza ukochanej istoty – nie wpływa na osłabienie uczucia –
/przykładem: miłość dziecka do rodziców/…….
…………….To właśnie uczucie wytwarza piękno niewidoczne –
którego wcześniej na zewnątrz nie było, którego –
dla niektórych patrzących z boku osób często nadal nie ma…
Zaczyna się dostrzegać piękno ukryte, zauważalne jedynie przez osoby które kochają….
Oczywiście nie zawsze – zazwyczaj miłość rozpromienia, wygładza “kontury twarzy” zakochanych……………. czyni się widoczną.
Czy można pisać o miłości – kiedy najpełniej i najpiękniej wyraża się ją – sobą.
”Powróciłem od ciebie
i zapisałem ten wiersz
(…)
gdy stałem obok jakiejś dziewczyny
we włochatym płaszczu
który pachniał ciepłem i miłością
wyglądała na zmęczoną, tak samo jak ja
z zadowoleniem oglądaliśmy nasz podwójny portret
w lustrze okna
jadąc od przystanku do przystanku
gdy tramwaj był coraz bardziej bezludny
lecz my
trwaliśmy stojąc przy sobie ciasno
(…)
/…/ w szybie równie wielcy i spokojni
i tramwaj mógłby tak jechać bez końca” [C]
………. Niektóre osoby są jak akumulator naładowany miłością –
aby inne mogły się przy nich rozświetlić, …. lub świecić odbitym blaskiem………..
”Dojrzeć
się próbuję
solą i wilgocią doglądam się daleko –
wstępuje do źródła
nie od zwykłej strony:
dopędza mnie początek –
pojawia się rozpędzony przede mną
nie uniknę zderzenia
(…)…
na twój widok
od razu zapomniałem o pisaniu wierszy:
Nie umiałem odnaleźć piasku,
który usunął się spod twoich stóp.
(…)…
zakochane kobiety
uśmiechem kołyszą mgliste pejzaże tęsknot
zakochany mężczyzna
jest samotnym nędzarzem
(…)…[D]
……………Miłość potrafi jedno z(a)mienić – we wszystko
”Ja będę drzewem, gdy ty – drzewa kwiatem
Jeśli ty rosą, ja kwiatem w zieleni,
Jeśli ty słońca promieniem, ja rosą –
Byleśmy zawsze byli połączeni.
(…)
A jeśli piekłem – aby się połączyć,
Sam się na wieczne skażę potępienie.” [E]
Obdarzyć osobę kochaną, tą istotą (tym) którą kocha się najbardziej
(częścią najbardziej osobistą) – obdarować sobą – inną najbliższą istotą.
Cenię samotność, gdy wszystko poza nią równoważy jej istnienie.
Pojawiają się jednak chwile, w których lękam się osamotnienia,
osamotnienia którym próbuję zatrzymać dla siebie to, co we mnie…
z obawy czy zdołam przekazać siebie prawdziwie.
Zbyt często zapominamy, że miłość to – jedyna niezmienna idea, jedyny niezmienny światopogląd, jedyna możliwa wiara, …
…………..Czasem mam dziwne odczucie, jakby wszystko było obrazem nieznanego jutra – uchyleniem drzwi do drugiego człowieka – zamkniętych dotychczas przed światem,
tak jakby widok – który mam możliwość dostrzec za tymi drzwiami –
pukał do mnie najdelikatniej.
Uchylone drzwi w jakiś dziwny sposób przymuszają do takiego właśnie pukania –
myśli o Tobie
nie mają śmiałości
zbyt głośno zakłócać piękna
Jesteś

”Nawet gdy ci nie wierzę, jest w moim sercu
miejsce dla niewiary niedostępne.
O, uszczęśliwiający wgląd w światło świata
Przez bliską duszę!
Jesteś już jak naskalny
Rysunek pod moimi powiekami.
Tęsknie do Ciebie przy Tobie, z głębi czasu,
Za sprzed tysiąca lat.
Kto pokochał, ten w drugim znajdzie lepsze źródło życia,
Niż w sobie samym,
I pragnie się w nim zanurzyć, zatracić,
Pić z niego wszystko utracić –
Aby zyskać wszystko.
Choroba miłości, dobrze leczona,
Nigdy się nie kończy.

Ja jestem Twoim mianownikiem; cokolwiek pomyślisz pod kreską, musi się podzielić przeze mnie. Nie ma innych rozwiązań i nigdy już nigdzie nie odpoczniesz, tylko we mnie…
Jestem Twoim spokojem, peuntą, dojściem, portem, morałem całego życia.” [F]

Po tej stronie „żelaznej kurtyny” nie byliśmy sami.
http://tygodnik2003-2007.onet.pl/3229,29743,1426766,1,tematy.html
Dzieci kamiennej matki” – artykuł, o tym jak na Białorusi rodził się ruch hipisowski.
Białoruscy hipisi w ponurej rzeczywistości ówczesnego ZSRR – wchodzili w dorosłe życie roześmiani. „Gorszyli” radzieckich ludzi swoją wesołością.
Gdy pojawiali się na ulicach, pluto na nich i krzyczano: odszczepieńcy!
Sierpień 1971 r., centrum Grodna, godzina 13.00. Setka młodych ludzi ustawia się w kolumnę i podąża w kierunku Placu Radzieckiego. Trzymają plakaty: „Ręce precz od długich włosów”, „Wolność dla rock”n”rolla”. Mają na sobie dżinsy-dzwony, koszule w łąki kwiatów. To hipisi! Chłopak, który przyjechał tu specjalnie z Tallina, prowadzi na łańcuchu bojowego koguta, ojciec-marynarz przywiózł mu go z podróży. Na placu oczekuje ich już uzbrojony kordon milicji…

Od kilkunastu lat mam większe niż zazwyczaj problemy ze zrozumieniem.
Wyjaśnienie skąd i kiedy się to – we mnie – pojawiło, nastręcza mi sporo trudności. Próbuję sięgać pamięcią – być może ma to pewien związek z niektórymi wypowiedziami (kilku osób) na temat niektórych wydarzeń z historii ruchu hipisowskiego w Polsce, a może zbiegło się z tym przypadkowo (?).
Wypowiedzi te w konfrontacji z wypowiedziami i przeżyciami moimi i wielu innych osób (tzn. z autopsji) – powodują braki mojego zrozumienia.
Dlaczego np. aż tyle jednostronnych omyłek w niektórych wypowiedziach?
Czemu to służy?
Abstrahując od tego, że wypowiedzi te nie zawierają wielu istotnych aspektów, niekiedy istnieją w nich istotne nieścisłości.
Stąd moje próby uzupełnień, czasami sprostowań, próby zrozumień.
Nie zmierzające do umniejszania lub zanegowania czyjegoś pozytywnego nastawienia wobec hipisów w Polsce (np. udzielonej pomocy, zainteresowania, itd.).
Przełom lat 60/70 oraz lata 70 – te, to czas gdy hipisami zainteresowało się osoby duchowne.
Osoby te (było ich kilka, może kilkanaście) były pozytywnie zainteresowane hipisami (np. spotykały się i rozmawiały z nami). Nie będę tych osób tutaj wymieniał (uczyniono to w wielu książkach, dotyczących tego okresu). Oprócz pozytywnych postaw wspomnianych osób, dominowała jednak wśród duchowieństwa (KK) neutralność. Stosunek do hipisów – większości duchowieństwa (KK) – zmienił się z neutralnego na negatywny (m. in. z powodów, które opisałem w rozstajach) – gdy do władzy doszła tzw. Ekipa Gierka. Wyraziste przykłady tego typu postawy duchowieństwa wobec hipisów zaczęły się mniej więcej od roku 1972.
M.in. podczas jednego ze zlotów częstochowskich zamknięta została wcześniej niż zazwyczaj (od strony hipisowskiego pola namiotowego) brama Klasztoru Jasnogórskiego (1972 rok). Zamknięcie bramy –
(nie było zwyczaju zamykania bramy, … wiele lat wcześniej była otwartą do późnych godzin wieczornych, rok wcześniej otwarta podczas zlotu i próby pacyfikacji zlotu przez Milicję) –
było co najmniej dziwne – gdyż uniemożliwiło schronienie się hipisów w ww klasztorze, przed pobiciem przez milicjantów (schronieniem jak w 1971 roku).
Na przypomnienie zasługuje będąca wyjątkiem, postawa siostry-sanitariuszki z pielgrzymki warszawskiej opatrującej pobite hipiski i hipisów podczas pacyfikacji zlotu w 1972.
W 1972 roku „Prorok” (J.Pyrz) – mając na uwadze zarówno trudności jakie pojawiły się m. in. w związku z zaczynającą się szerzyć w ruchu narkomanią, jak i fakt, że chrześcijańskie kościoły w USA (vide – ówczesne artykuły w czasopismach polskich o „Jezus People”) pomagały hipisom – zwrócił się do Episkopatu Polskiego z prośbą o pomoc. Niestety apel ten pozostał bez echa duchowieństwa
(vide – wywiad z nim w książce K. Sipowicza „Hipisi w PRL -u”)
Podczas kolejnych zlotów częstochowskich, odbywających się w latach 1973 – 75 na wałach klasztornych Jasnej Góry, oprócz tolerancji naszego pobytu (być może wynikającej z obecności na wałach innych pielgrzymów), doszło kilka razy do prób wypraszania nas przez Porządkową Służbę Klasztorną z ww wałów. Podkreślam – nie dawaliśmy ku temu powodów. Nie przypuszczam aby wypraszanie odbywało się bez wiedzy Ojców Paulinów (co ciekawe, podejmowano próby wyproszeń jedynie wówczas, kiedy w pobliżu nie było pielgrzymów). Wydarzyło się również nieuzasadnione pobicie hipisa przez Porządkową Służbę Klasztorną (Paulini przeprosili nas za ten incydent).
W 1976 roku zachowaliśmy się jak zwykle fair wobec Paulinów – opuszczając teren klasztoru (wały klasztorne), m. in. ze względu na  obecność wśród nas przedstawicieli Ruchu Hare Kriszna.
A konkretniej ze względu na to, że krisznowcy przyjechali samochodami z własną kuchnią. Tym samym zlot w 1976 roku odbył się poza terenem klasztornym. Zachował się film z tamtego zlotu. Mimo to, zostaliśmy na drugi dzień wyproszeni z terenu wejścia przed klasztorem – (wejście do klasztoru, vide – zdjęcia) –
gdzie cześć osób od nas pozostała, aby kierować osoby na nowe miejsce zlotu. Uzasadniono to tym, że nasza obecność w tym miejscu przeszkadza innym pielgrzymom – mimo, że w latach wcześniejszych nie przeszkadzała.
Być może była to reakcja ze strony Paulinów – spowodowana faktem pojawienia się ww Krisznowców? Nie będę tutaj przytaczał innych przykładów niemiłych zdarzeń.
Już te sprawiają że mam trudności ze zrozumieniem niektórych wypowiedzi
(w tym m. in. niektórych wypowiedzi Ks. A. Szpaka) – które zawierają kategoryczne twierdzenia, że duchowni KK we wspomnianych latach byli jedynie pozytywnie nastawieni do hipisów i służyli im pomocą. Podobne trudności sprawia mi zrozumienie komentarzy, które poddają w wątpliwość fragmenty moich wypowiedzi dotyczących historii ruchu hipisowskiego, w tym zdarzeń związanych z różnorodną postawą osób duchownych KK wobec hipisów. Komentarzy, które z góry przyjmują jako niepodważalne wypowiedzi o jedynie pozytywnym stosunku duchownych KK do hipisów, jako – podkreślam ponownie – jedynie istniejącym.
Wg mojego i innych osób rozeznań stosunek części hipisów i hipisek do duchownych KK, uległ zmianie na nieufny – zarówno z powodu negatywnych zdarzeń (także tych przypominanych powyżej), jak i z powodu wspomnianych jednostronnych wypowiedzi i komentarzy kilku osób (w tym duchownych). Wypowiedzi i komentarzy omijających różnorodność zdarzeń i związanych z nimi aspektów. Przestaliśmy ufać deklaracjom w konfrontacji z niemiłymi zdarzeniami i nierzetelnymi stwierdzeniami we wspomnianych wypowiedziach. Powtarzające się nierzetelności w wypowiedziach i komentarzach powodują nie tylko obniżenie zaufania lecz niejako – na plan dalszy (czyli inny niż na to zasługują) odsuwają rzeczywiste pozytywne postawy.
Stąd moje problemy ze zrozumieniem: po co się coś przemilcza, przy równoczesnym czegoś wyolbrzymianiu lub podkreślaniu – jeśli prowadzi to w konsekwencji do utraty zaufania, a zaciemniany w wypowiedziach np. megalomanią lub mitomanią obraz odsuwa z należnego im miejsca rzeczywiste pozytywy?

Jeśli się wgląd przewietrza
zaledwie w jedną stronę
serce też obumiera
uczucia pozbawione.

“Chcę wędrować ścieżkami przez nagrzane słońcem zboża, przez zarośla, sam w sercu piękności świata. Chcę przemierzać gęste lasy. Chcę wspinać się na góry i pokonać przełęcze.
Chcę dotrzeć do równin i brnąć w piasku. I chcę przemówić do tych brzegów rzeki, o których pisał Holderlin; to one patrzyły jak dorastał. (…)
Cierpienie i rozkosz chadzają w parze, i to nazywa się bezgraniczną miłością.
Natychmiast zaczynają wirować wokół niej listy, wiersze, powieści i aforyzmy.
Ludzie nigdy nie są sami, gdy kochają – albo gdy się nie kochają.(…)
Człowiek, na którego spada pewnego dnia smutek miłości, myśli, że jego życie na zawsze uległo zagładzie. Ale naprawdę jest inaczej: smutek miłości unicestwia go dlatego, że jego życie już wcześniej zostało całkowicie spustoszone. Żył w prostracji, zupełnie o tym nie wiedząc, pokochał więc jak najbardziej niewinnie, radośnie, oddając się miłości bez reszty. Niestety, wszystko się kiedyś kończy i właśnie ten koniec jest początkiem nieskończonego cierpienia.
Smutek miłości to nadmiernie silne uczucie, być może równie bolesne, jak żałoba po bliskiej osobie. Ktokolwiek raz go doznał, będzie szukał tego nadmiaru przez całe życie.
Ten rodzaj smutku będzie go zawsze prowokował i przyciągał z nieodpartą siłą.(…)
Ktokolwiek doznał tego uczucia, będzie chciał nieustannie oddychać jego słodkawym, zatrutym powietrzem, a gdy się ono wyczerpie lub zrobi się go za mało, zabraknie mu czegoś, co stało się drażniącą i zarazem przyjemną racją bytu; pogrąży się wtedy w szczególnie wyniszczającej melancholii. Lecz może nowa miłość ukoi to cierpienie? Nie, nigdy, bo smutek, poważny i bardzo uporczywy, zjawi się nagle jak nieżyczliwy znajomy, który wynurza się znowu zza rogu ulicy – poraniony skrawek wnętrzności podstępnie wysyłający ból z samej głębi istoty.(…)
W miłości nie może być złotego środka, bo ona (mówimy to parafrazując myśl Chamforta) jest namiętnością, która przesadza, a namiętnością jest właśnie dlatego, że przesadza.(…)
Miłość, mimo że zawsze braknie jej rozsądku i nie znajduje właściwych słów, porusza się po świecie jak światło i cień. A może to ona jest światem, jego natchnieniem i żarem – ale także jego marnością? Nie znajduje ani nie gubi drogi, bo sama sobie jest drogą, która prowadzi przez ludzi.(…)
Pewnego ranka rozstaliśmy się, bo zasady życia w społeczeństwie są niekiedy silniejsze od namiętności.(…)
Powiedziałem już, że umarłem, ale śmierć nie interesowała się mną. Na tym właśnie polega przebiegłość porzuconych: są żywi w swojej śmierci.(…)
Rzeczywiście eksplorowałem namiętność. Zatraciłem się nie tylko w tym słowie, ale i w samej rzeczy. I nie wyszedłem z niej. Powiedziałem na jej temat wszystko, co się dało, a także odwrotność tego wszystkiego, robiłem wszystko i nie robiłem nic.(…)
Kochamy. Jesteśmy kochani. Wierzymy, że kochamy. Wierzymy, że jesteśmy kochani. Aż nagle pewnego pięknego dnia ogarnia nas smutek miłości i nagle coś w nas umiera. Coś – a może ktoś.
Kto w nas umiera? Nasze ja, oczywiście, ten jęczący byt, niezdolny do kochania, zgnuśniały w fasadowej uczuciowości. Smutek miłości przychodzi wtedy jak opatrznościowa konieczność zrzucenia skóry; oglądamy ten porzucony kształt, jakby to była dusza zewnętrzna w stosunku do nas samych i właściwie dość śmieszna.(…)
Nie chciałem już dłużej odczuwać dreszczy tej miłości, a raczej chciałem w jakiś niejasny sposób doświadczyć jej granic, tyle że nieustannie przesuwałem te granice…(…) [G]

Wyjaśnienia:
………jakże często zranienie innych to ranienie siebie,
natomiast rozdrapywanie własnych ran – ranami kogoś bliskiego
Bez względu na światopogląd – pierwsza osoba ludzka –
czy to człowiek – Adam, Ewa czy pierwsza istota człekokształtna
każde z nich stawało – przed – podjęciem wyboru.
Okazuje się, że mimo wielu tysięcy lat przeżyć, doświadczeń, rozterek, miłości
wciąż jesteśmy – pełni możliwości…………istniejemy przed
…wyjaśnianiem.

”Gdy wchodzisz do pokoju
Twój głos
nawet jeśli tylko wymawiasz nieporadnie
moje imię
zamienia go w gotycką katedrę
zapamiętaną z dziecięcych modlitw
(…)
Gdy siadasz ze mną do stołu
nasz skromny obiad
schowany za górą dymiących ziemniaków
zamienia się w egzotyczną potrawę
pełną zapomnianych smaków i pożądań

Gdy patrzysz na mnie
w Twoich oczach widzę siebie
takim jakim zawsze chciałbym być” [H]

………Sam widok często uwodzi – natomiast obecność piękna wymaga bliskości –
dlatego spełnianie można odprawiać z oczami „szeroko zamkniętymi”
modlitwą czułego dotyku.…………..

Przypisy:
[A] rozstaje polecając cytują – fragmenty opowiadania Anny Janko „Tadżyk”
(całość w „Punkt po punkcie” Tom 2, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, 2001)
[B] rozstaje polecając cytują –
fragmenty wiersza Anny Czekanowicz „Płaszcz Doroty Kolak”
(całość w „Punkt po punkcie” Tom 2, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, 2001)
[C] rozstaje polecając cytują – 
fragmenty wiersza Hugon’a Dittberner’a –“Wiersz o jeździe tramwajem”
(całość w „Punkt po punkcie” Tom 2, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, 2001)
[D] rozstaje polecając cytują – 
fragmenty wiersza Wacława B. Maksymowicza –“Powracanie do ciebie”
(całość w „Punkt po punkcie” Tom 2, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, 2001)
[E] rozstaje polecając cytują – 
fragmenty wiersza Sandor’a Petefi – “Ja będę drzewem”, przekład Włodzimierz Slobodnik (całość w „Literatura na Świecie” 1-6/1972)
[F] rozstaje polecając cytują – fragmenty wspólnych wierszy Anny i Macieja Cisło
[G] rozstaje polecając cytują – Frederic PAJAK –“Smutek miłości”, wyd. Noir sur Blanc (kilka fragmentów)
[H] rozstaje polecając cytują – Marek Bieńkowski – wiersz ”Metamorfozy” (fragmenty)

Suplement:
………..(pro)pozycja muzyczna
Leonard COHEN –
“The songs of Leonard Cohen”
“Songs from a room”
“Songs of love and hate”
“Live songs”
“New skin for the old ceremony”
“I’m your man”
“Ten new songs”
“Dear heather”

…………(pro)pozycja literacka Leonard Cohen “Piękni przegrani”
wyd. Sic! tłumaczenie Anna Kołyszko
/kilka fragmentów powieści/
(…)”Katarzyno Tekakwitha, kim jesteś? Czy jesteś (1656-1680)? Czy to wystarcza? Czy jesteś Irokeską Dziewicą? Czy jesteś Lilią Brzegów Rzeki Mohawk? Czy mogę cię kochać na swój własny sposób? Jestem starym uczonym, i wyglądam teraz lepiej niż kiedy byłem młody.
Oto jak siedzenie na dupie przydaje się twarzy. Przyszedłem za tobą, Katarzyno Tekakwitha. Chcę wiedzieć co się dzieje pod tą różaną kołderką. Czy mam w ogóle prawo? Zakochałem się w tobie na świętym obrazie. Stałaś pośród brzóz, moich ukochanych drzew. Bóg jeden wie, jak wysoko sznurowane były twe mokasyny. Za tobą znajdowała się rzeka, z pewnością rzeka Mohawk. Dwa ptaki po lewej, na pierwszym planie, byłyby zachwycone jeślibyś je połaskotała w białe gardziołka albo przynajmniej użyła ich za przykład na to czy tamto w jakiejś przypowieści. Czy mam w ogóle prawo łazić za tobą z moim zakurzonym umysłem pełnym odpadków może z pięciu tysięcy książek? Rzadko nawet wyjeżdżam na wieś. Czy mogłabyś nauczyć mnie o liściach? Czy wiesz coś o narkotycznych grzybach? Panienka Merilyn zmarła dopiero kilka lat temu. Czy mogę powiedzieć, że za czterysta lat jakiś stary uczony, może z mej własnej krwi, wyprawi się za nią tak, jak ja za tobą? Ale chyba więcej już teraz wiesz o niebie. Czy wygląda jak jeden z tych plastikowych ołtarzyków, co świecą po ciemku? Przysięgam, że nie zrobi mi to różnicy, jeśli tak. Czy gwiazdy, są mimo wszystko malutkie? Czy stary uczony może w końcu znaleźć miłość(…)
Pozbyłem się nawet wstrętu do książek. Zapomniałem większość z tego, co przeczytałem, i szczerze mówiąc nie wydawało się to nigdy specjalnie ważne ani mnie, ani światu. Mój przyjaciel F. zwykł mawiać swą górnolotna manierą: Uczmy się odwagi zatrzymywania się na powierzchni. Nauczmy się kochać pozory. F. zmarł w wyłożonej materacami izolatce bez klamek, z mózgiem przegniłym(…)
Nie wiem co dojrzał w moim zamierającym spojrzeniu, być może przebłysk jakiegoś fikcyjnego, uniwersalnego zrozumienia. Czasami jak zasnę lub tuz przed zaśnięciem, mój umysł zdaje się wybiegać na ścieżkę szerokości nitki i o nieskończonej długości, nitki, która ma taka sama barwę jak noc. Na zewnątrz, na zewnątrz, wzdłuż tej wąskiej drogi żegluje mój umysł, popychany przez ciekawość, świecący powszechną akceptacją, daleki i zewnętrzny, jak uskrzydlony hak wbity wspaniałym ciśnieniem głęboko w to światło ponad strumieniem. Gdzieś, poza moim zasięgiem, poza moją kontrolą, hak prostuje się w ostrze, ostrze wyciąga się w igłę, i igła ta zszywa świat razem(…)
przesłaniem, cudownym poczuciem jedności(…)
Wszystko co na tym świecie, nie ma ze sobą nic wspólnego, przeciwne skrzydła paradoksu, orzeł i reszka zagadnienia, kwestie typu kocha-nie-kocha, otwarte nożyce sumienia, wszystkie biegunowości, rzeczy i ich wyobrażenia, i rzeczy które cienia nie rzucają, a nawet te codzienne wydarzenia na ulicy, ta twarz i tamta, dom i ból zęba, wydarzenia, które w swych nazwach noszą jedynie inne litery, moja igła przewierca to wszystko, a ja sam, moje zachłanne fantazje, wszystko co istniało i istnieje, jesteśmy częścią naszyjnika o nieporównywalnym pięknie i bezsensie.(…)

cytat
”Kocham i nienawidzę.
Jak to możliwe zapytasz?
Nie wiem jak to możliwe. Czuję, że tak jest. I cierpię”
(Katullus – zm. w 54 r p.n.e.)

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz