Rozstaje 88

Życie
mocą istnienia
nieudawane bezcenne
nikogo nie ocenia.

W tym numerze rozstajów fragmenty (zaledwie wybór) tego, co spotkały niektóre osoby z ruchu hipisowskiego na swoich ścieżkach –
poszukując siebie – pośród tego, co tak wiele
pozostawił po sobie” C.G. Jung
Dobry wstęp stanowi książka –
Gerhard’a Wehr’a – “Carl Gustaw Jung” – tłum. Jerzy Prokopiuk,
Wydawnictwo Dolnośląskie
(fragment): Jeśli w badaczu archetypów ludzkiej “psyche”, to znaczy nieświadomości zbiorowej, nie chcemy widzieć jedynie rejestratora, który tylko opisuje doświadczenia innych ludzi, przede wszystkim wcześniejszych epok rozwoju świadomości, a następnie je interpretuje, to musimy uwzględnić jeszcze jeden czynnik. Otóż Carl Gustaw Jung czerpał swą wiedzę z własnych przeżyć.”
………………..kolejna ważna książka o C.G. Jungu
Psychologia C.G. Junga” – Jolante JACOBI
tłum. Grażyna i Gregor Gladek, Wyd. Zysk i S-ka.
(fragment przedmowy do wydania piątego)
Fenomen psychiczny zdrowego lub chorego człowieka można dostrzec tylko w całościowej perspektywie, z równoczesnym postrzeganiem wszystkich szczegółów, co wymaga różnokierunkowo rozgałęzionej wiedzy. Świat psyche stoi ponad jakąkolwiek ludzką odmiennością i epoką, w nim zawiera się początek i koniec wszystkich czynów ludzkich.
Jego problemy są wieczne i zawsze w najwyższym stopniu aktualne. Ten, kto się w nie zagłębi, znajdzie w nich nie tylko klucz do lęków, które od niego samego pochodzą, lecz także twórczy zarodek wszystkiego, co wzniosłe i święte, co ludzkość potrafiła stworzyć i co podtrzymuje naszą nigdy nie wyczerpaną nadzieję na lepsze jutro”
………………..pomocny przy “odczytywaniu Junga” –
Leksykon pojęć i idei C. G. Junga” – Daryl Sharp
tłum. Jerzy Prokopiuk, Wydawnictwo Wrocławskie
(fragment wstępu)
życzymy czytelnikowi żeby dyskretnie “grzechotał w kredensie jego umysłu” tj. pomagał mu w przyswajaniu ”ale nie przesłaniał perspektyw”

Osoby niezainteresowane – proszone są w tym momencie –
o przejście do innych rozstajów,…
W związku z ciągiem dalszym wyjaśniam, przepraszając za poziom rozstajów; niestety lepszy nie będzie – ze względu na coraz bardziej widoczny wpływ na moje pisanie – moich ograniczeń. Cóż począć, mogę jedynie próbować utrzymać dotychczasowy poziom, a z tym bywa różnie. Mam nadzieję, że zdążę napisać jak najwięcej, zanim moje mędrkowania, przynudzanie i moralizatorstwo nie zdominują przekazu.,a przede wszystkim nie dadzą znać osobie u mnie objawy sklerozy lu stetryczenia. Dlatego, aby dać odpocząć resztkom swoich szarych, przemęczonych komórek ,
w tym numerze rozstajów zamieściłem jedynie
(pro)pozycje
książkowe – C.G. JUNG’a [wybór]
1) “Mandala – symbolika człowieka doskonałego”
Tłum. Magnus Starski, Wyd. Brama – Książnica włóczęgów i uczonych.
(niewielkie fragmenty)
Już sama próba skierowania swych pragnień na te sprawy ma zazwyczaj uzdrawiający wpływ, ale tylko wówczas, gdy zostaje podjęta spontanicznie. Sztuczne powtarzanie albo umyślne naśladowanie/…/ nic nam nie da./…/
Nie można sztucznie wymyślać sposobów i środków, a tym bardziej ich przewidywać, gdyż taka wiedza jest zdecydowanie kolektywna, oparta na przeciętnym doświadczeniu i dlatego może być całkowicie nieodpowiednia, w zasadzie zła w indywidualnych przypadkach/…/
Długoletnie doświadczenie nauczyło mnie aby nie zakładać niczego z góry i nie wiedzieć lepiej, lecz dać pierwszeństwo nieświadomości. Człowieczy instynkt tak wiele razy bezpiecznie przeprowadzał nas przez problemy pojawiające się na tym etapie życia, że możemy być pewni, iż procesy przemiany zostały już dawno przygotowane w nieświadomości i czekają tylko, by je uwolnić./…/
I gdy poszukamy trochę głębiej pod powierzchnią psychiki, odkryjemy historyczne warstwy, które nie są jedynie martwym kurzem, lecz żyją i są stale aktywne w każdym z nas – być może do takiego stopnia, że nie potrafimy sobie tego wyobrazić w obecnym stanie naszej wiedzy”
2) “Psychologia a religia”
tłum. Jerzy Prokopiuk, Wyd. KR
(fragment)
Badaj to, z czego powstałeś,
A poznasz, co istnieje!
To, co badasz, czego się uczysz i czym jesteś,
Jest tym, z czego powstałeś,
Wszystko, co poza nami,
Jest także w nas.(…)”
[Salomon Trissmosin]
3) ”Podróż na wschód”
tłum. Wojciech Chełmiński, Jerzy Prokopiuk, Ermude i Wacław Sobaszkowie,
Wyd. Pusty Obłok
(fragmenty wstępu – Leszka Kolankiewicza)
Carl Gustaw Jung – wędrowiec wschodu”
Różne bywają podróże na Wschód. Jedną z bardziej niezwykłych opisał w swym opowiadaniu zatytułowanym właśnie “Podróż na wschód” Hermann Hesse: Bohater opowiadania, muzyk i pisarz H.H., pod którymi to inicjałami domyślamy się samego autora, puszcza się w podróż wraz z całym zastępem postaci literackich, pomiędzy którymi wnet rozpoznajemy Demiana, Wasudewę, Pabla, Klingsora i Złotoustego – postacie z innych utworów Hessego. Razem tworzą oni dziwaczny tajny Związek, w poczet którego zalicza się, jako założycieli Laozi czy Pitagorasa z Samos, jak Novalisa i Charlesa Baudelaire’a. Rychło przekonujemy się też, że opiewana podróż na Wschód – wielkie przedsięwzięcie owego Związku – jeśli nawet odbywa się w realnej przestrzeni, to wcale nie prosto ku wschodowi geograficznemu. /…/
Niekiedy Wędrowcy Wschodu – przypomnijmy sobie dedykację najsłynniejszej powieści Hessego “Gra szklanych paciorków!” – spotykają się na większych zgromadzeniach, to znów odrywają się od swych grup, żeby przez jakiś czas podążać w pojedynkę za własnym marzeniem, albowiem owa podróż na Wschód to wyprawa do fantastycznej, wyśnionej krainy /…/.
Odbywa się ona nie tylko w przestrzeni, jest również wyprawą w czas; jej uczestnicy dzielnie przemierzają rozmaite europejskie okolice, wędrując zarazem po wiekach średnich. Zatem nie na Wschodzie czy też nie tylko tam leży Wschód ich marzeń, znajduje się on bowiem w każdym miejscu i nigdzie, dostępny o każdej porze, sam przy tym będąc wszelkim czasem. Właściwie podróżnicy owi nie ruszają się prawie z miejsca, /…/
gardząc wszelkimi samolotami, statkami albo kolejami, słowem tym wszystkim, co miałoby im umożliwić odbycie jednej z owych banalnych podróży na Wschód, w miarę łatwych, dziś już na dobra sprawę tłumnych i nie-odkrywczych.
Każdy z nich odbywa swą podróż na Wschód, by tak rzec, w duchu, a ściślej – w głąb swej duszy. Oto dlaczego powiedziano, że na taką podróż trzeba strawić całe życie, a nawet je – jakie jest – poświęcić, ale po to, żeby je w zamian otrzymać odmienione: uwznioślone. Tak więc owa podróż na Wschód to nic innego, jak postępująca sublimacja./…/
u kresu swej podróży bohater opowiadania Hessego – opowiadania należącego do specjalnego gatunku opowieści o wtajemniczeniu – odkrywa ze zdumieniem, że stał się oto całością ogarniającą wszelkie lotne twory jego natchnień, że wszystkie wyśnione przezeń postacie są jakby jego organiczną cząstką, że sam jest może całym owym Związkiem, ba że nawet o wiele mniej jest sobą, banalnym, pogrążonym w “nunc. fluens” ziemskiego bytowania, a coraz bardziej wiecznie młodzieńczym Najwyższym Zwierzchnikiem tej całości, posłańcem duchowych regionów magicznego “nunc stans”. /…/
Albowiem poznanie, jakiego szukał, zawsze związane jest z otarciem się o chorobę i śmierć, z wtajemniczeniem w inny, w “tamten” świat. Ale za tę właśnie wysoką ceną przysposobiony zostaje w końcu do przebudzenia, do – jak powiedziałby Novalis – stawania się własną transcendentalną jaźnią, w przypadku pisarza H.H. – własnym literackim “monumentum aere perennius”. Niezwykle pięknie mówi o swej pielgrzymce ów poszukiwacz wiedzy.
Z pewnością, ta wędrówka była jego własną, określoną w czasie wyprawą /…/
ale w istocie stanowiła ona cząstkę nieustającego potoku dusz, od wieków zmierzających ku świetlistej krainie poznania, ku przebudzeniu i oświeceniu – do ojczyzny ducha, do domu, do zarania, na Wschód. Wędrowanie na Wschód nie oznacza, że podążą się dokądś, do jakiegoś wytyczonego celu./…/ gdy ktoś zmierza do upatrzonego celu, wtedy jest przez ten cel jakby omotany, a przez to niezdolny, by cokolwiek dopuścić do siebie i by czegoś naprawdę doświadczyć. A kiedy, przeciwnie, ktoś idzie nie mając celu, jakby donikąd, wtedy – mówi Siddharta – jest wolny, otwarty na wszystko. Jest w drodze, w pielgrzymowaniu, w przechodzeniu na wskroś świata.
W każdym miejscu i o każdej porze przenika do gruntu rzeczy i spraw, do wschodzenia życia, do żywych początków. Wschód to właśnie początki, pierwociny – wędrowanie na Wschód to wieczne stawanie na początku. Aby odbyć taką wędrówkę na Wschód, wcale nie trzeba na Wschód podróżować, można nawet w ogóle nie ruszać się z miejsca, bo tak pojęty Wschód osiągalny jest wszędzie i zawsze. /…/
Współcześnie jawi się też jako problem naszej psychiki, dając o sobie znać w bolesnych zmaganiach między świadomością a nieświadomością./…/
Wschód ma w rzeczy samej coś wspólnego z naszymi obecnymi problemami, tyle że przecież nie o inspiracje wschodnich świętych czy nawet mędrców idzie, lecz o Wschód w nas, o sens utajony w głębinach nieświadomości”
4) ”Psychologia kundalini-jogi” /seminaria/”
tłum. Robert Reszke, Wyd. KR.
(fragment wstępu)
Sonu Shamdasani – “Wprowadzenie: Junga podróż na Wschód”
/…/ w latach sześćdziesiątych XX wieku Carl Gustaw Jung stał się /…/
Przyczyną tego stanu rzeczy było zaangażowanie się Junga w prace nad badaniem, popularyzacją i stworzeniem współczesnej interpretacji idei Wschodu. Jego zainteresowanie tą problematyką oraz fakt, iż wiele jego myśli zostało przyswojonych przez nurty kontrkultury/…/
Na początku lat dwudziestych spotkał Jung w Darmstadt także sinologa Richarda Wilhelma. Dzięki podjętej przez nich w 1928 roku współpracy nad wydaniem chińskiego traktatu alchemicznego pt. “Tajemnica Złotego Kwiatu” Jung otrzymał narzędzie umożliwiające mu przeprowadzenie porównania typów myślenia Wschodu i Zachodu. Jung (który nie znał sanskrytu) podjął później współpracę z innymi uczonymi tej miary co Heinrich Zimmer, Walter Evens-Wentz, Deitaro Teitaro Suzuki oraz – fakt ważny przede wszystkim ze względu na publikowany w niniejszym tomie tekst – z Jakobem Wilhelmem Hauerem.
Za życia Junga byli to najwybitniejsi komentatorzy idei wschodnich/…/
łatwo można zapomnieć, że joga jest pradawną dyscypliną duchową/…/
Tantryzm był ruchem religijnym i filozoficznym, który zdobył popularność w IV wieku, wpływając na indyjską filozofię, mistykę, etykę, sztukę i literaturę.
[ – uzupełnienie rozstajne: początki Tantry – (tej specyficznej jogi – miłości) sięgają mniej więcej tego samego okresu – kiedy na Bliskim Wschodzie rodziło się Chrześcijaństwo – osiągając popularność w IV wieku. W pierwszych wiekach istnienia Chrześcijaństwa istniało wiele kierunków, odłamów, sekt chrześcijańskich – niektóre z nich w podobny sposób jak Tantryzm gloryfikujące ciało… W tym samym mniej więcej czasie – kiedy Tantryzm zyskał popularność na Dalekim Wschodzie / czas panowania w Bizancjum – Konstantyna / – religia chrześcijańska “zyskała” rangę religii państwowej. Z wielu “wyłoniło się“ jedno – stopniowo “usuwając” w cień pozostałe
(tekst uzupełniający – na podstawie “Historii Chrześcijaństwa”).
W jakim zakresie od np. I – go wieku p. n. e. i w pierwszych wiekach naszej ery –
istniał kontakt między Bliskim a Dalekim Wschodem pozostaje sprawą otwartą /czas “fermentu” idei ?/ – niemniej istniały (zarówno tu jak i tam) w tym samym czasie podobne tendencje w kierunkach rozwoju duchowości – m. in. np. docenienie znaczenia żeńskości i wynikające z tego dalsze koniunkcje ].
Tantryzm zajął postawę antyascetyczną i antyspekulatywną, stanowił nonkorfomistyczny ruch przeciwstawny głównemu nurtowi hinduizmu. Odrzucił dominujący system kastowy, urzeczywistniając w ten sposób tendencje do przewartościowania wszelkich wartości. /…/
gloryfikował ciało traktowane jako mikrokosmos uniwersum. W przeciwieństwie do męsko zabarwionego hinduizmu tradycyjnego/…/
W wyniku /…/ rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych na Zachodzie pojawiło się coraz większe zainteresowanie tantryzmem,/…/
Każda próba interpretacji tekstów tantryckich związana jest z niesłychanymi problemami wynikającymi z ich nader złożonej struktury. Mircea Eliade, zauważa w związku z tym, że
Teksty tantryczne są często formułowane w “języku intencjonalnym”, języku tajemnym, ciemnym, dwuznacznym, w którym stan świadomości jest wyrażony w określeniach erotycznych i słownictwie mitologicznym albo kosmologicznym, i zaopatrzony w znaczenia hatajogiczne i seksualne.”
prowadzi do sytuacji, w której
Tekst tantryczny może być odczytany za pomocą różnych kluczy: liturgicznego, jogicznego czy tantrycznego…”
5) ”Archetypy i symbole”
tłum. Jerzy Prokopiuk, Wyd. Czytelnik.
(z obwoluty)
Trudno dziś przecenić wpływ, jaki analityczna psychologia Junga wywarła na rozwój i wyniki badań w niemal wszystkich dziedzinach humanistycznych. Jego poglądy budziły i długo jeszcze będą budzić sprzeciw lub aprobatę, ale bezsporne odkrycia, jakich dokonał w zakresie psychologii jednostki i psychologii zbiorowości, wprowadzone przez niego podstawowe pojęcia archetypu czy nieświadomości kolektywnej oraz jego rozbudowana teoria symbolu często wykorzystywane są w rozmaitych dziedzinach współczesnej wiedzy o człowieku, w filozofii, religioznawstwie, etnologii, socjologii, pedagogice, teorii sztuki i literaturoznawstwie.
Zawarte w tym tomie rozprawy dotyczą dwóch kręgów zagadnień kulturoznawczych, w których myśl Junga okazała się szczególnie płodna. W części pierwszej [m. in.] zebrano prace poświęcone stosowanej przez uczonego metodzie przemiany osobowości ludzkiej, tzw. procesowi indywiduacji oraz jego analogiom występującym w rozmaitych systemach religijnych /…/
W drugiej części tomu czytelnik znajdzie wszystkie najważniejsze rozprawy Junga dotyczące zagadnień twórczości artystycznej. Autor omawia w nich rolę typowych postaw psychicznych w estetyce oraz daje psychologiczną interpretacje dzieła literackiego(analiza “Ulissesa” Joyce’a), baśni ludowych i dzieła malarskiego (na przykładzie twórczości Picassa).
6) ”Rebis, czyli kamień filozofów”
tłum. Jerzy Prokopiuk, Wyd. Naukowe PWN
(z wstępu /J. Prokopiuka/ – fragmenty)
Niniejszy /…/ wybór prac Junga rozpada się na dwie części: filozoficzną i alchemiczną.
Część filozoficzna,/…/ zawiera teksty już to dotyczące filozofii, tzn. analizujące ją –
jej twórców i jej problematykę – z punktu widzenia psychologii analitycznej…
już to prezentujące filozoficzne (czy raczej parafilozoficzne i metapsychologiczne)
poglądy samego Junga.
/…/Druga część /…/ jest w pewnym sensie jedynie ilustracją, a w każdym razie przedłużeniem jego części pierwszej. Jest nim w tym znaczeniu, że dotyczy jednej z późnych form gnozy i gnostycyzmu jako światopoglądu, którym Jung zajął się – zrazu w formie studiów – już z początkiem lat dwudziestych naszego wieku [XX]. Formą tą była właśnie – związana z gnostyckim hermetyzmem – alchemia. Antenatów swej psychologii i wyrastającej z niej refleksji filozoficznej Jung szukał w starożytnym gnostycyzmie, jak i w alchemii: tej drugiej wszakże poświęcił niewspółmiernie więcej uwagi”
7) ”Psychologia a Alchemia”
tłum. Robert Reszke, Wyd. KR
(fragmenty rozdziału pierwszego)
(…) To, co mam tu do powiedzenia na temat istoty duszy ludzkiej, oparte jest przede wszystkim na moich obserwacjach ludzi. Zarzucano tym obserwacjom, że dotyczą doświadczenia nieznanego czy trudno dostępnego. Cóż, nieustannie borykam się z osobliwym faktem polegającym na tym, że każdy bez wyjątku, nawet największy laik, mniema, iż wie o psychologii absolutnie wszystko, jak gdyby akurat psyche była dziedziną doskonale wszystkim znaną.
Ale prawdziwy znawca duszy ludzkiej zgodzi się ze mną, że należy ona do najciemniejszych i najbardziej tajemnych spraw, z jakimi mamy do czynienia/…/
droga ku Całkowitości polega jednak – niestety – na zesłanym przez los błądzeniu wokół celu i szukaniu na bezdrożach. Jest to “longissima via” (najdłuższa droga), jest to bynajmniej nie prosta, lecz łącząca przeciwieństwa droga, węża przypominająca, wskazujący kierunek kaduceusz – jest to ścieżka nie wolna bynajmniej od trwogi, jaką człowiek czuje zagrożony pochłonięciem przez otchłań labiryntu. Na owej drodze udziałem wędrowca stają się doświadczenia z predylekcją określane mianem “trudno dostępnych”. Ich niedostępność polega na tym, że wymagają poniesienia kosztów: wymagają one bowiem tego, czego człowiek najbardziej się obawia, czyli Całkowitości – słowo to stale mamy na końcu języka, bez końca o tym teoretyzujemy, lecz tak naprawdę w życiu omijamy to wielkim łukiem. Nieskończenie chętniej uprawiamy za to “psychologię szufladkową”, polegającą [m. in.] na tym, że jedna szuflada nie wie, co znajduje się w drugiej. Obawiam się, że odpowiedzialnością za ten stan rzeczy należy obciążyć nie tylko nieświadomość i niemoc indywiduum, lecz także ogólną edukację psychiczną Europejczyka./…/
Dopóki religia sprowadza się li tylko do formalnej, zewnętrznej wiary, a funkcja religijna nie jest doświadczeniem własnej duszy, dopóty nie nastąpi żaden zasadniczy przełom./…/
dusza nie jest żadnym oparem, lecz zawiera w sobie odpowiedniość tego wszystkiego,/…/
to właśnie dzięki temu dusza może odegrać rolę owego oka, którego przeznaczeniem jest spoglądanie ku światłu. Aby być do tego zdolna, dusza musi być niezmiernie rozległa i bezdennie głęboka./…/ nie chodzi tu o przeprowadzenie dowodu na istnienie światła,/…/
na nic się nie zda sławienie światła i prawienie kazań o nim,/…/
należałoby otworzyć przed nimi drogę wiodącą do uzyskania zdolności widzenia./…/
To właśnie dopiero w doświadczeniu wewnętrznym objawia się związek duszy z tym, co przedstawione i głoszone na zewnątrz jako relacja pokrewieństwa czy odpowiedniości – relacja podobna do związku “sponsus-sponsa” (oblubieniec-oblubienica) /…/
niepodobna pojąć niczego, czego wcześniej nie przeżyło się wewnętrznie /…/
im bardziej powierzchowne jest jakieś ujęcie, tym większe trudności sprawia irracjonalna forma tych paradoksów,”.
8) ”Mysterium coniunctionis”
tłum. Robert Reszke, Wyd. KR
(niewielki fragment – Konkluzji)
./…/ To, że świat zewnętrzny i wewnętrzny zasadza się na jakimś transcendentalnym podłożu, jest tak samo pewne jak to, że istniejemy, ale równie pewne jest to, iż bezpośredni ogląd świata wewnętrznego znamionuje się równie wątpliwą słusznością, jak ogląd fizycznego świata zewnętrznego. Jeśli jesteśmy przekonani, iż poznaliśmy ostateczną prawdę o sprawach metafizycznych, to nie oznacza to nic innego, jak tylko tyle, że obrazy zawładnęły naszą zdolnością myślenia i czucia i że za sprawą tego, te ostatnie straciły charakter funkcji, którymi możemy swobodnie dysponować./…/
Mimo że dziś – jak wtedy – wierzymy, iż posiadamy niezawodne kryteria rozróżnienia, musimy choć trochę powątpiewać w słuszność tego przekonania, albowiem żaden ludzki sąd nie może sobie rościć prawa do nieomylności”
9) ”Aion – przyczynki do symboliki jaźni”
tłum. Robert Reszke, Wyd. Wrota
(niewielkie fragmenty rozdziału XIV – Struktura i dynamika jaźni)
Z wielu napomknień Hipolita wynika ponad wszelką wątpliwość, że wielu gnostyków było po prostu psychologami. Wspomina on więc, iż gnostycy powiadali, że “bardzo trudno odkryć duszę i trudno ją zrozumieć”; równie trudne do pojęcia jest też poznanie “pełnego” człowieka. “Początkiem spełnienia < teleiosis> jest bowiem poznanie człowieka, /…/
Monoimos w liście do Teofrasta pisze: “Szukaj go z samego siebie <apo beoutou> i naucz się, kim jest ten, kto w ogóle wszystko w tobie <sobie> przywłaszcza i mówi: Mój Bóg, mój Duch, mój rozum, moja dusza, moje ciało: naucz się skąd <pochodzi> trapienie się i radowanie, kochanie i nienawidzenie, niedobrowolne czuwanie i niedobrowolna ospałość, niedobrowolna gniewliwość i niedobrowolne miłowanie: a kiedy to wszystko, powiadają, dokładnie zbadasz, znajdziesz Go w sobie samym jako Jednego i wielu, odpowiednio do owego Punktu <keraian>, kiedy mianowicie z samego siebie <aph’beautau> znajdziesz przejście i wyjście.”
(fragmenty z – zakończenia w/w książki)
(…) O ile dotychczas wyznawano pogląd, że cień człowieka jest źródłem wszelkiego zła, po dokładniejszym zbadaniu, możemy odkryć, że człowiek nieświadomy, czyli właśnie cień, składa się nie tylko z tendencji godnych potępienia moralnego, lecz wykazuje także wiele dobrych cech, to znaczy normalne instynkty, celowe reakcje, postrzeżenia wiernie oddające obraz rzeczywistości, impulsy twórcze i wiele innych. /…/
Nie możemy jednak poprzestać nawet na tym poznaniu, okazuje się bowiem, że w ogóle wszystkie archetypy wywierają wpływ korzystny i niekorzystny, pozytywny i negatywny, dobry i zły/…/
Jeśli wszystko,/…/ określimy mianem dobra, to i niedobre nazwiemy dobrym, a wtedy słowo “dobre” straci wszelki sens, za to cierpienie – czy to jako “Passio Christi”, czy jako ból świata – będzie takie, jak było. Głupota, grzech, choroba, starość i śmierć będą jak przedtem tworzyły ciemne tło, od którego jaskrawo odbija się pogodny blask życia. /…/
10) ”Analiza marzeń sennych – Jung – seminaria”
tłum. Robert Reszke, Wyd. KR
(fragment z obwoluty)
Nie ulega wątpliwości, że notatki z seminariów mają zasadnicze znaczenie w dziele Junga, wykazują one również inne doniosłe aspekty. Mamy tu do czynienie z wiernym oddaniem charakteru stylu Junga ba, nawet jego stylu rozmowy. Co do tego zgodni są wszyscy, którzy go dobrze znali, a zwłaszcza uczestnicy seminariów. /…/
Seminaria Junga obfitują w materiał wcale nie reprezentowany w opublikowanych dotychczas pismach lub obecny jedynie w formie zalążkowej. Dla Junga zalążki te były nader zapładniające: miał on zazwyczaj rozwijać swe idee w trakcie rozmowy/…/
W sumie teksty te pokazują Junga swobodnego i pewnego siebie, nieostrożnego i nie dyplomatycznego, nie zważającego na powagę instytucji i osobistości, często dowcipnego, ba, posługującego się niekiedy bardzo soczystym dowcipem, wykazującego w swych odwołaniach i aluzjach niesamowitą erudycję, czułego na najsubtelniejsze echa dobiegające z od analizowanego pacjenta, zawsze wiernego sobie i swemu powołaniu.

11) O jakże ważnej (dla nas) pozycji – C.G. Jung’a – ”Odpowiedź Hiobowi”
tłum. Jerzy Prokopiuk, Wyd. Ethos:
To, co moim zdaniem najprawdziwsze u niego, to nie chłodno bezstronny, lecz właśnie głęboko osobisty stosunek do problemu człowieka, którego w tak wstrząsający sposób bronił w “Odpowiedzi Hiobowi” [Leszek Kolankiewicz]

Kwiecień 2018 r:
12) „Człowiek i jego symbole”, wyd. Kos, tłum. Robert Palusiński
(fragmenty z obwoluty):
Polskie wydanie „Człowieka i jego symboli” jest wydarzeniem,na które Czytelnicy zaznajomieni z pracami C.G. Junga od dawna czekali. Stanowi doskonałe wprowadzenie w analityczne rozumienie procesu nieświadomego i jego symbolicznych przejawach w obrazach, snach, sztuce i zjawiskach kulturowych. Jest cenna lekturą zarówno z naukowego punktu widzenia, jak i z perspektywy procesu osobistego rozwoju, zainteresuje /…/ Czytelników poszukujących zrozumienia symboliki spotykanej w codziennym życiu.” [Małgorzata Kalinowska]  

 

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz