Rozstaje 96

W tym numerze – oprócz paru wspomnień, kolejne (rozwijające się po latach)
ścieżki (do nie tylko hipisowskich) zainteresowań (?)…

Korzystając z okazji, że niekiedy tu i ówdzie pojawiają się u mnie przejawy inteligencji lub jej wyraźne braki –
przypominam, że to, co zamieszczam/cytuję/proponuję w rozstajach – pozostaje uzależnione od mojej – adekwatnej podczas pisania (pod ww względem) predyspozycji.
Wspomnienia w tym i kolejnym numerze rozstajów – zawdzięczam w znacznej mierze „Apostołowi”, oraz pamięci innych osób.

Jeśli chodzi o Wrocław – z przełomu lat 60/70 trzeba przypomnieć kapelę z Wrocławia o jednoznacznie wtedy brzmiącej nazwie „Hey”. W skład tej kapeli wchodzili: Leszek Chalimoniuk na bębnach (później w „Porter Band”), Zbigniew Piwoń na gitarze prowadzącej, oraz „Śruba” na gitarze i wokal. Kapela ta działała od 1969 do ok 1970 roku. „Śruba”, zginął w wypadku samochodowym, [A] 22 lipca 1971 roku.
Data po korekcie „Pluskwy”;
dziękuję Andrzeju za pomoc w tym względzie i za poniższe uzupełnienie:
Śruba jechał odwieść dziewczynę do (teraz to dzielnica Wrocławia) Świniar i było to 22 lipca 1971 r. Jechały 4 osoby Śruba, kolega jego z bramy, dziewczyna i Paskal. Przeżył tylko Paskal, bo wyleciał z auta, jak rąbnęło w drzewo. Ojciec Śruby, „dziany krawiec”, nikomu nie zdradził kiedy i gdzie będzie pogrzeb i nikt na pogrzebie nie był. Pamiętam nazwisko i imię Śruby i gdzie mieszkał. „
W uzupełnieniu wspomnienia (Ewy „Emine” Wiecie):
„Grupa „Hey” istniała bardzo krótko, wokalistką jej była Ewa Wójcik , potem śpiewała w grupie „Pakt” . Ostatni występ jako kapela „Hey” dali w akademiku „itd” w 1970 roku , nie przypominam sobie żeby w niej grał Lesio , w 1968 /69 miał grupę o nazwie „Rythm and Blues” i próby mieli w klubie „Sęp”. Nazwę grupy musieli zmienić bo była angielska , potem to już był  – 1111 , Pakt, ……..i wiele innych . Mały Lesio niechętnie przyznawał się do hipisów; wiem jak wrzeszczał na milicji, że on jest artystą a nie jakimś tam hipisem.”
Kolejne uzupełnienie Ewy:
„W grupie Nurt grał „Krakus”.
W wydaniu drugim książki Kamila Sipowicza „Hipisi w PRL-u” jest więcej o wrocławskim środowisku hipisowskim.
Oprócz wspomnień „Zappy”, książka zawiera sporo o Jurku „Bizonie”, niestety podobnie jak w przypadku Zbyszka „Bumeranga” – nie można było przeprowadzić z nim wywiadu, gdyż książka powstawała po ich śmierci. „Bizon” pojawił się w ruchu hipisowskim (we Wrocławiu) ok roku 1969, wraz m.in. z „Iwanem” . Początki w ruchu Jurka „Bizona” wiązały się z jego zainteresowaniami muzycznymi, stąd jego pierwsze kontakty z hipisami, ze Zbyszkiem „Mayallem”, „Małym Alkiem” i „Zappą”. Latem 1969 roku – odbył się we Wrocławiu na „Wyspie” koncert Niebiesko-Czarnych, na którym dzikim, ekstatycznym tańcem, swoją obecność zaznaczyli wrocławscy hipisi (wśród nich m.in. Alicja Sierszulska, Jurek Bernacki, „Wujek”, „Bizon”, „Szalony Piotruś”, „Bumerang”, … zwracając powszechną uwagę. Zaowocowało to zainteresowaniem się hipisami niektórych młodych ludzi, będących na ww koncercie. W 1970 roku „Zappa” wraz ze Zbyszkiem „Bumerangiem” udali się do Kopańca (gdzie powstała – podwrocławska komuna hipisowska). Wrocław odwiedził „Prorok”, spotkanie z nim odbyło się na Ostrowiu Tumskim (na wspomnianej wcześniej przeze mnie w rozstajach niczyjej łące, ogrodzonej rozpadającym się płotem). Lata 69/70 to czas, kiedy wrocławski ruch hipisowski – był okresem wielu różnych wydarzeń i działań. (vide – np. obozowisko „Dolina Pokoju”, tłumaczenia fragmentów „Polityki Ekstazy” T. Leary’ego, … itd.)
Należy wymienić w pierwszej kolejności – zainteresowanie się kontrkultura w tamtym czasie J. Grotowskiego,… itd. Stąd większe zainteresowanie się – Wrocławiem – hipisów z całej Polski, a także samego „Proroka”, który dotychczas – jeśli chodzi o większe miasta – najbardziej angażował się w działalność w Krakowie i Warszawie. W połowie 1971 roku „Bizon” oraz kilku hipisów m.in. „Mały Alek” postanowili uciec na Zachód, przez tzw. zieloną granicę pomiędzy Czechosłowacją i Austrią. Zainspirowała ich do tego wcześniejsza, udana ucieczka kilku hipisów warszawskich, przez zieloną granicę Jugosławii i Włoch (m. in. „Klemensa”, który dotarł do Szwajcarii, gdzie w jednym z miast, dzięki swojej publicznej charyzmie trickstera, stał się podobną atrakcją jak „Parasolnik” w Sopocie w latach 70 – tych, czy pod koniec XX w. „Pinki” w Warszawie).
Niestety w przypadku grupy wrocławskiej „podróż” na Zachód zakończyła się na granicy Polsko- Czechosłowackiej. „Bizon” i inni zostali zatrzymani i osądzeni. „Bizona” osadzono jako przywódcę grupy i skazano na dziesięciomiesięczny pobyt w więzieniu w Nowym Sączu. To właśnie wtedy narodziła się legenda Bizona. We Wrocławiu oczekiwano na jego powrót z kryminału, ponieważ był powszechnie lubiany.” [A]
To najprawdopodobniej podczas pobytu w więzieniu – pojawiło się u niego wiele ciekawych pomysłów. Po wyjściu na wolność – wiosną 1972 r.- „Bizon” staje się nieformalnym przywódcą kolejnej generacji hipisów wrocławskich. Nie zrywa jednak kontaktu ze starszymi, stając się pośrednikiem między starszym i młodszym pokoleniem. Na przełomie czerwca i lipca 1971 roku – współorganizuje lokalny zlot hipisów wrocławskich, w Tyńcu podwrocławskim, na którym postanowiono pozyskać jakiś lokal we Wrocławiu, który mógłby służyć m.in. hipisom jako rodzaj schronienia przed represjami MO i SB.
W uzupełnieniu wspomnienia Andrzeja „Pluskwy”:
„Wypadów nad wodę, pod Wrocław pamiętam dwa. Pierwszy do Strzeblowa koło Sobótki (kamieniołomy) było ok. 30 osób , część też z poza Wrocławia, drugi do Tyńca nad gliniankę, też ok. 30 osób. Ale wydaje mi się że oba w 1971 r.
W kamieniołomach był na pewno też „Einstain”.
Kolejny zlot w Częstochowie (1972 r). Represje i aresztowania (m. in. na zlocie częstochowskim, …pisałem o tym szerzej w rozstajach) – spowalniają plan pozyskania lokalu. Plan ten – przypomniał pomysł, który pojawił się w Jaśkowie podczas spotkania z grupą parateatralną Ashram, grupą powiązaną z działalnością J. Grotowskiego
(pisałem o tym wcześniej w rozstajach).
Ok grudnia 1972 roku „Bizon” angażuje się w organizowanie tzw. Biblioteki Polsko-Indyjskiej przy domu kultury „Światowid” we wrocławskiej dzielnicy Sępolno. Miejsce stało się Mekką hipisów wrocławskich, a z czasem także i z innych miast. Biblioteka Polsko-Indyjska przerodziła się dość szybko w oficjalne Koło Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej. Bizon został członkiem zarządu, co oznaczało, że od tej pory hipisi mieli spokojne miejsce spotkań, gdzie nie byli nagabywani przez MO. Działalność ta zaowocowała wyprofilowaniem się u Bizona zdolności organizatorskich dość dużego formatu, co pozwoliło mu zorganizować w pewien sposób wrocławskie środowisko hipisowskie wokół popularnych wtedy praktyk różnych szkół jogi i buddyzmu zen.
Bizon zapraszał różnych lektorów proponujących przeróżne dyscypliny rozwoju duchowego. Np: Andrzej Urbanowicz z Katowic, przyjeżdżał do hipisów do Wrocławia i odczytywał im kolejne fragmenty „Trzech Filarów Zen”. Bizon zapraszał propagatorów TM i misjonarzy Ruchu Hare Kryszna
[A]
To właśnie wspomniani misjonarze Ruchu Hari Kriszny pojawili się w 1976 roku, po raz pierwszy na zlocie częstochowskim, co zaowocowało tym, że jeden z przyjaciół Bizona; Jurek „Apostoł” z Wrocławia został pierwszym formalnie inicjowanym praktykującym kapłanem bhakti jogi w Polsce [A]
Na przełomie lat 1973/4 „Bizon” wraz z hipisem Bruno Chojnackim pracowali jako nieformalni psychoterapeuci na eksperymentalnym oddziale odwykowym dla młodzieży uzależnionej od narkotyków w Lubiążu k/Wrocławia, oddziale który stworzył i prowadził od początku sławny wśród hipisów dr. Zbyszek Thille.
W połowie 1974 roku „Bizon” ponownie zaangażował się w działalność TPPI. Oprócz tego, co roku w okresie 1974-76, podczas letnich urlopu swoich rodziców, Jurek „Bizon” organizował, korzystając z ich nieobecności w domu, tzw. „Bizonalia”. Były to wspólne, hipisowskie imprezy, trwające non -stop, dzień i noc – aż do powrotu z urlopu rodziców „Bizona”. Ludzie przynosili własne jedzenie lub jakiś wkład w imprezę. Oprócz zabawy, szalonych tańców, słuchania muzyki, … niektóre osoby uczestniczące w ww Bizonalach propagowały wegetarianizm (np.„Bizon”, „Wskazówka”, „Apostoł”, … itd.), dyskutowały, inne z kolei np. przynosiły marihuanę., itd.
Po wydarzeniach w Radomiu w 1976 r. Bizon udostępniał dom swoich rodziców różnym dysydentom z KOR-u i sam brał aktywny udział w działalności opozycyjnej organizując np: dyskusje na tematy polityczne z udziałem przedstawicieli nielegalnych wtedy partii politycznych jak np: KPN. Jurek Bizon przygotowywał także do druku i do rozpowszechniania ówczesną prasę podziemną pomagając w ten sposób innym działaczom ówczesnej opozycji. Równocześnie działał nadal w TPPI aż do opuszczenia kraju tj. do jesieni 1978 r. kiedy to „zdecydował się” na wyjazd z Polski. Jakiś czas przebywał w Wiedniu, po czym udał się do Nowego Jorku, gdzie spędził resztę swojego życia. Po wybuchu zrywu solidarnościowego, tj. od czasu strajków sierpniowych, poprzez powstanie NSZZ Solidarność oraz stan wojenny, Bizon prowadząc żywot hipisowski w Nowym Jorku, zaangażował się w starym stylu w organizowanie wszelakiej pomocy dla przyjaciół w kraju, którzy ucierpieli w wyniku wprowadzenia stanu wojennego i zostali internowani. [A]
Był wraz z Andrzejem Urbanowiczem, mieszkającym wówczas (od 1978 r) w Nowym Jorku jednym z współtwórców (i uczestników), w 1981 roku, słynnego nowojorskiego wieluset- tysięcznego marszu poparcia dla opozycji w Polsce.
Po powstaniu wolnej RP Bizon odwiedzał Polskę i swoich przyjaciół jeszcze kilkakrotnie, pozostając tym samym Jurkiem Bizonem, wrocławskim hipisem z klasą”[A]
Więcej o Jurku „Bizonie” – w drugim wydaniu książki „Hipisi w PRL-u”. Szkoda, że niewiele o wrocławskiej części ruchu hipisowskiego jest w książce „Hippiesi Kudłacze, Chwasty. …”.  Nie jest winą autora (B. Tracza), że MO i SB nie „interesowało się” tym, co było pozytywne w ruchu, że przedstawiciele wspomnianych instytucji nie znali i tym samym nie wiedzieli  o wielu pozytywnych, hipisowskich działaniach lub po prostu nie chcieli o nich wiedzieć  oraz pisać w sprawozdaniach o swoich pomyłkach, nierozeznaniach,.. itd. – zamiast tego polegając na uzupełnianiu  wyobraźnią np. braków informacji – czyli po prostu koloryzować lub zmyślać. To zrozumiałe, gdyż zapłatę otrzymywali za sprawozdania negatywne (o ruchu), a nie za przedstawianie pozytywów. Tym samym do IPN przekazano w dokumentach głównie takie a nie inne treści. Podkreślam raz jeszcze – doceniam rzetelną próbę obiektywnego przedstawienia hipisów polskich – przez autora wspomnianej książki. Jako osoba spoza ruchu, nie mógł jednak znać zbyt wielu wydarzeń. Także jeśli chodzi o wspomnienia hipisowskie (podczas pisania książki miał kontakt zaledwie z czterema osobami z naszego środowiska /Warszawa i Kraków/). Nie jest moim zamiarem przypominanie – negatywów w ruchu hipisowskim – wystarczająco już na ten temat wypowiedziało i wypowiada się wiele osób. Inne z kolei zamiast przedstawiać ruch hipisowski z różnych stron „specjalizują się” w gloryfikowaniu swojego (lub czyjegoś) w nim udziału, pomijając i przemilczając to, co może ich własną glorię zarysować.

Różne wspomnienia będą jeszcze w rozstajach. Oprócz nich – również to, co mniej lub bardziej aktualnie, w pewnym sensie, hipisowskie i kontrkulturowe.

„Mała Ola idzie do przedszkola. Według pani przedszkolanki jest jednym z trojga najzdolniejszych dzieci w grupie. Klasa pierwsza szkoły podstawowej. Wychowawczynią jest osoba, u której uczniowie są jak spod sztancy. Troje dzieci „nie dorasta poziomem do reszty”. Domyślacie się, które to są? Szkoła nie lubi więc Oli, a zatem Ola nie lubi szkoły.
Odżywa dopiero po przeniesieniu do liceum społecznego na warszawskim Mokotowie, przygarniającego indywidualności wyplute przez placówki i wspierające uczniów w szukaniu własnej drogi. Tam rozwija skrzydła. Od kilku lat ta szkoła, pozbawiona dotacji, już nie istnieje.”

Miejsce dla kilku ścieżek (spośród różnorodnych zainteresowań),
„opisanej” m.in. w książkach Kena Wilbera, stąd poniższe (pro)pozycje:
………..1) Ken Wilber – “Śmiertelni Nieśmiertelni”
(fragment z obwoluty):
/…/”Boję się śmierci – i czuję jej nieuchronność. Pragnę i szukam miłości – i doświadczam, jak jest ulotna. Cieszę się życiem i wiem zarazem, że znów dosięgnie mnie ból. Dbam o swoje zdrowie, choć zdaje sobie sprawę, że tylko w pewnym stopniu jest w moich rękach. Przywiązuję się do tego, co daje mi poczucie bezpieczeństwa, choć czuję, że jest równie iluzoryczne jak poczucie zagrożenia. Ken Wilber pisze właśnie o tym. W jego książce znalazłem odbicie zarówno swych najgłębszych tęsknot, pragnień i lęków, jak i zasobów wrażliwości i siły. Prawdy o sobie i życiu, o mistyfikacjach, które tworzę i porzucam na drodze duchowych poszukiwań. Nie opuszczających umysłu wątpliwości i intuicyjnego przeczucia wiary./…/
To pierwsza książka, nad którą pracując byłem aż tak głęboko poruszony. Nastrój ten podzielili wszyscy, którzy zajmowali się jej przekładem, redakcją, opracowaniem i przygotowaniem do druku. Odczuwaliśmy w tym czasie dziwne poczucie rezonansu, wspólnoty i zrozumienia bez słów./…/”
(niewielkie fragmenty) z wypowiedzi Trey’i:
”Fascynujące doznania podczas leżenia w łóżku tego ranka. Odczucie malutkich fal wibracji, bardzo wyraźnych. Szczególne doznania w ramionach i nogach, ale zwłaszcza w dolnej części tułowia. Co się dzieje? Skąd pochodzi? Coś puściło? Rozpuszczają się długo trzymane napięcia z przeszłości?Skupiłam się na sercu. Myślałam o wczorajszym spotkaniu z Kenem i bardzo, bardzo jasno czułam, jak otwiera się moje serce. Zdumiewająca silna fala wypływająca z serca – w dół, ku środkowi ciała i potem w górę, w stronę wierzchołka głowy. Doznanie tak przyjemne i błogie, że aż prawie bolesne, jak ból, tęsknota, sięganie całym sobą, chcenie, pragnienie, otwartość, podatność na zranienie. Prawdopodobnie tak bym się czuła, gdybym się nie chroniła, gdybym porzuciła obronę; cudowne uczucie, uwielbiam je, jakże realne i żywe, pełne energii i ciepła. Szarpnięcie. Moja dusza ożywa.”
Wiersz odczytany po śmierci Trey’i:
Nie stójcie nad moim grobem i nie płaczcie;
Nie ma mnie tam. Ja nie śpię.
Jestem tysiącem wiatrów, które wieją;
Jestem diamentowym blaskiem na śniegu.
Jestem światłem słonecznym na dojrzewającym zbożu;
Jestem łagodnym jesiennym deszczem.
Kiedy budzicie się w porannej ciszy,
Jestem śmigłym lotem
Cichych ptaków.
Jestem łagodną gwiazdą, która świeci w nocy.
Nie stójcie nad moim grobem i nie płaczcie
Nie ma mnie tam…[B]
………..2) Ken Wilber ”Niepodzielone”
(fragmenty rozdziału pierwszego)
William James, najwybitniejszy psycholog amerykański, wielokroć powtarzał, że “świadomość na jawie jest tylko jednym, szczególnym rodzajem świadomości, podczas gdy wszędzie wokół, oddzielone od niej cieniutkimi błonami, znajdują się zupełnie inne rodzaje świadomości. To tak, jakby nasza codzienna świadomość była tylko nieistotna wyspą pośród ogromnego oceanu niezgłębionej świadomości, oceanu, którego fale nieustannie biją o ochronne rafy naszej normalnej świadomości, aż wreszcie, zupełnie spontanicznie, wtargną do wewnątrz, zalewając naszą wyspiarską świadomość wiedzą o olbrzymiej, w większości nie zbadanej, lecz na wskroś realnej krainie świadomości nowego świata./…/
Można by pomyśleć, że granica skóry jest tak oczywista/…/Jeżeli granica w e w n ą t r z organizmu wydaje ci się dziwna, pozwól, że spytam: “Czujesz, że j e s t e ś ciałem, czy też czujesz, że p o s i a d a s z ciało?/…/Linia graniczna pomiędzy umysłem i ciałem z pewnością ma w sobie coś osobliwego. W momencie narodzin jest zupełnie nieobecna./…/”[C]
……..3) Ken Wilber ”Krótka Historia Wszystkiego”
(fragmenty “Wstępu” Tony Schwartz’a)
Żadna epoka nie jest ostatecznie uprzywilejowana”, pisze Wilber. “Wszyscy jesteśmy strawą dla jutra. Ten proces trwa. Duch zawarty jest w samym procesie, a nie w jakiejś określonej epoce, czasie czy miejscu”./…/
Obawiając się jakiejkolwiek zmiany i zawsze gotowi okłamywać samych siebie, zbyt pochopnie czepiamy się prostych odpowiedzi i szybkich rozwiązań, które ostatecznie jedynie zawężają naszą perspektywę i hamują rozwój.”[D]
……….4) Ken Wilber ”Eksplozja Świadomości”
(fragmenty “Słowa wstępnego”)
/…/każdy wzrost naszej świadomości musi być okupiony. Moim zdaniem, jedynie z tej perspektywy można ujrzeć we właściwym świetle historię ewolucji człowieka. Większość dotyczących jej relacji niestety odbiega od tego poglądu, gdyż albo zbyt akcentują aspekt rozwoju i nie widzą w ewolucji nic innego jak tylko postęp, pomijając przy tym fakt, że ewolucja to nie idylliczny film z happy-endem lecz bolesny proces wzrostu, albo skłaniają się w drugą stronę i w obliczu agonii i rozpaczy ludzkości odczuwają nostalgiczną tęsknotę za utraconymi ogrodami Edenu i niewinnością, za czasem przed-świadomości, w którym człowiek żył w nieświadomej jedności ze zwierzętami. Z tego punktu widzenia każdy krok prowadzący do wyjścia z ogrodów Edenu jest przestępstwem. Nostalgicy udowadniają, że wojna, głód, wyzysk, niewolnictwo, ucisk, poczucie winy i ubóstwo – wszystko – to jest następstwem rozwoju cywilizacji i kultury postępującej ewolucji człowieka./…/ w zasadzie oba poglądy są prawidłowe. Każdy krok w procesie ewolucji – był naprawdę – postępem, doświadczeniem rozwoju, jednak jego cena była bardzo wysoka. Każdy krok przytłaczał nas nową odpowiedzialnością, a ludzkość nie zawsze potrafiła sobie z nią poradzić…”[E]
……..5) Ken Wilber Jeden Smak”
(fragmenty “Do czytelnika”)
Jeśli ten dziennik ma jakąś myśl przewodnią, to jest nią przekonanie, że ciało, umysł i dusza nie wykluczają się wzajemnie. Pragnienia ciała, idee umysłu i światło duszy – wszystkie stanowią doskonały wyraz promiennego Ducha, jedynego mieszkańca wszechświata, wspaniałe gesty Wielkiej Doskonałości, przewyższającej wszelkie wspaniałości świata./…/[F]

Dla osób zdegustowanych monotonnością ww (pro)pozycji,
lub po prostu niezainteresowanych, a także dla jeszcze innych:
Bajka indyjska – ”Swajamwara”
Dawno dawno temu była sobie mała królewna, która umiała świetnie gwizdać.
– Nie gwiżdż – mówiła jej matka.
–Nie gwiżdż – powtarzał ojciec, ale dziecku dobrze szło gwizdanie i gwizdać nie przestawało. Minęły lata i mała królewna stała się kobietą. Teraz gwizdała już pięknie. Rodzice się zamartwiali.
– Kto poślubi gwiżdżącą kobietę? – ubolewała matka.
–No cóż – rzekł ojciec – postaramy się zrobić, co w naszej mocy. Oddam połowę swego królestwa i księżniczkę za żonę temu, kto zagwiżdże lepiej od niej.
–Posłusznie ogłoszono wolę króla i wkrótce pałac wypełnił się gwiżdżącymi konkurentami. Powstał wielki hałas. Większość gwizdała okropnie, kilku dobrze. Lecz księżniczka gwizdała lepiej i z łatwością wszystkich pokonała. Król był niezadowolony, ale królewna rzekła:
– Nic nie szkodzi, ojcze. Pozwól, że teraz ja urządzę sprawdzian, może on przyniesie co dobrego. Potem zwróciła się do konkurentów:
– Czy przyznajecie, że zostaliście pokonani w sposób uczciwy?
– Nie – ryknęli wszyscy z wyjątkiem jednego.
Według nas były to czary lub jakaś sztuczka.
Lecz jeden z nich rzekł: – Tak , Tak – powiedział – zostałem pokonany w sposób uczciwy.
Królewna uśmiechnęła się i zwracając się do ojca wskazała na mężczyznę.
– Jeśli mnie zechce – powiedziała – wyjdę za niego.”
[G]

tęsknota
dźwięk zdolny wydobyć
nieruchomość wiatru …

Legenda indiańska /plemienia Yurok/
Umai”
(fragmenty)
(…) Umai, dziewczyna z ludu Woge, wyglądała całkiem jak dzisiejsze dziewczęta, a więc zdobiła ją piękność i młodość. A jednak czuła się samotna i nachodziła ją tęsknota.
(…) lubiła przebywać nad brzegiem rzeki i patrzeć wskroś świata. Widziała stąd na całej długości bieg rzeki od jednej jej strony do drugiej, i dalej jeszcze, przez Ocean Dolnej Rzeki, do miejsca na horyzoncie, gdzie zachodzi słońce.
(…) Kiedy nad ziemią zaległa ciemność, Umai opuszczała brzeg rzeki i wracała do domu. Wciąż jednak myślała o owym rąbku światła, zastanawiała się, co to jest, czym jest ów świetlisty kształt – promień, świetlista plama – poświata. Snuła marzenia, jak chciałaby przebyć długą drogę w dół rzeki, i chciała znaleźć sposób, by spełnić swój zamiar. Przeszukiwała wszystkie kąty w domu w nadziei znalezienia czegoś, co mogłoby jej pomóc w wyprawie. Znalazła wreszcie starą zabawkę, wydrążone czółno nie dłuższe od jej stopy, nie szersze od dłoni. Wzięła je nad rzekę i zanurzyła w wodzie. Lekko głaskała brzegi łódki, włożyła do środka rękę i rozciągała maleńkie czółno, aż się poszerzyło na szerokość dwóch dłoni. Głaskała je od przodu i od tyłu, wsunęła do środka stopę i rozciągnęła czółno tak, że zmieściła w nim obie stopy, jedna przed drugą. Nie przestawała głaskać łodzi i śpiewać jej, za każdym razem poszerzając po troszku, aż było dosyć miejsca, by mogła w niej usiąść. O świcie Umai usadowiła się w czółnie i odepchnęła je od brzegu. Dopiero wtedy przypomniała sobie o wiośle. Nie miała go, więc trzymając się brzegów czółna, przechylała się lekko do przodu i do tyłu, po chwili łódź ruszyła naprzód, w dół Rzeki. Na spokojnej wodzie Umai powtarzała kołyszące się ruchy. Na wzburzonej Rzece, przy wartkim nurcie, na progach skalnych i wodospadach, siedziała spokojnie, a czółno przepływało przeszkody lub okrążało je bezpiecznie bez jej pomocy. Minęła Środek Świata. Tam wpadają do Rzeki dwa jej dopływy, woda jest dużo głębsza, a nurt jej szybszy. Umai płynęła z coraz większą szybkością, tak prędko, że wkrótce dotarła do Dolnej Rzeki i jej ujścia do Oceanu. Fale przybrzeżne, wzburzone i groźne, rozbijały się o skały wzdłuż brzegu. Umai patrzyła na przestrzeń Oceanu poza groźnymi falami, wzrok jej sięgał horyzontu, gdzie obrzeżenie nieba spotyka się z wodą. Pomyślała sobie, że chciałaby także przebyć Ocean. Usiadła i liczyła fale, przeliczyła jedenaście fal, kiedy do brzegu doszła ją dwunasta fala, która zawsze jest najmniejsza. Umal pogłaskała brzegi swej łódki i zaśpiewała jej pieśń. Zaczęła też kołysać się rytmicznie w przód i w tył. Czółno popłynęło na dwunastej fali, unosząc bezpiecznie dziewczynę na otwarty Ocean.
(…) 
Słońce stało już nisko nad horyzontem, kiedy Umai dotarła wreszcie ma samą Krawędź Świata. Czółno stanęło równolegle do Krawędzi Świata, a Umai siedziała spokojnie w cieniu. Rozglądała się bacznie dookoła. Zauważyła, że nieboskłon nie opiera się wprost na Oceanie, ale wciąż podnosi się i zanurza rytmicznie tam i z powrotem, jednak za każdym dwunastym razem opada i podnosi się znacznie wolniej i łagodniej. Zrozumiała wtedy, że to opadanie i podnoszenie nieboskłonu powoduje właśnie owe fale Oceanu Dolnej Rzeki, odwiecznie bijące o brzegi ziemi. Słońce zaszło już za Kraniec Świata i wtedy natychmiast ukazał się znany dziewczynie srebrny rąbek błyszczącego światła. Ponieważ Umai była teraz dużo bliżej niego, zamiast wąskiego półksiężyca widziała coś świetlistego, co się ruszało i jakby powiewało, żywe i świecące. Umai pomyślała, czy czółno, które przyniosło ją aż tutaj i przebyło z łatwością groźne fale przybrzeżne i wielki Ocean, nie mogłoby zawieść jej poza Świat, aż do tej błyszczącej światłości? Znów pogłaskała czółno, zaśpiewała pieśń, policzyła jedenaście zanurzeń i podniesień nieboskłonu. Przy dwunastym, łagodnym zanurzeniu. Umai, trzymając się mocno obiema rękami brzegów czółna, rozkołysała je i pchnęła w przód. Łódka ruszyła szybko, wprost przez szczelinę między Krajem Świata a Niebem. Kiedy brzeg nieboskłonu znowu sięgnął wody, czółno było już spory kawał poza nim i wpłynęło na wody Oceanu Poza Obrębem Świata. Daleko na Oceanie, który oblewa wokół ziemię, jest miejsce, gdzie kończy się Ocean, a zaczyna się Otchłań, za nią zaś jest tylko pustka. Ale tam, gdzie pod krawędzią nieba przepłynęła Umai, rozciąga się tylko wąski pas wody. Kiedy Umai go przebyła, znalazła się blisko brzegu Ziemi Poza Światem. Na owym brzegu stała młodziutka dziewczyna, powiewając w jej stronę ręką. Była to Świetlana, czyli La k s i s. Umai teraz dopiero ujrzała, że owa świetlana poświata, oglądana po zachodzie słońca, to była właśnie dziewczyna, powiewająca ręką z dalekiego brzegu. Teraz także dawała jej znak ręką, aż czółno przybiło do brzegu. Wtedy przybiegła, pomogła jej wciągnąć czółno na piasek i powitała, zapraszając do siebie w Ziemi Poza Światem. Laksis była tak jak Umai młodą dziewczyną i tak jak Umai samotną. Obie, zanim się nie odnalazły, nigdy nie miały żadnych przyjaciół. Teraz przechadzały się razem po jałowym, pustynnym lądzie i rozmawiały jak zwykle rozmawiają ze sobą dziewczęta. Umai opowiadała, jak każdego wieczoru wychodziła z domu nad brzeg Oceanu Górnej Rzeki i patrzyła na zachód słońca, czekając na ukazanie się srebrnego rąbka spoza opadającego w wodę nieboskłonu. Laksis zaś mówiła jej, jak codziennie wychodzi wieczorem na brzeg i jak – kiedy słońce zajdzie – powiewa ręką w kierunku dalekiej ziemi. Gdy nadszedł czas powrotu Umai do swej ziemi, pożegnały się tak jak przyjaciółki, które przed wieczorem znów się zobaczą. Policzyła razem jedenaście uniesień nieboskłonu, a na początku dwunastego Laksis pchnęła czółno tak mocna, że Umai znalazła się zaraz na Świecie, po drugiej stronie Nieba, poza jego obrzeżeniem.
(…) 
Z drugiej strony Oceanu zobaczyła, że jej ziemia wydaje się nie większa od ziemi Laksis. Dopłynęła do brzegu ziemi, rozpoznając skały i szerokie ujście Rzeki. Była szczęśliwa widząc znowu swojskie strony, znane i bliskie. Bez przeszkody, kołysząc się łagodnie i nucąc pieśń, przepłynęła na niskiej fali przez groźne bałwany, rozbijające się o skalisty brzeg. Płynęła dalej, w gorę Rzeki, przez progi, wodospady i bystre prądy, potem przez spokojną, cichą wodę, aż do źródeł Rzeki, do swego domu. Umai pochodzi z Górnej Rzeki, tam jest jej dom. Nazywają ja Dziewczyną Oceanu Górnej Rzeki. Nie podróżowała już więcej w swym czółnie. Skurczyło się znowu i stało się znów zabawką. Umai troskliwie przechowuje je w swym domu. Jednak każdego wieczoru, o zachodzie słońca, idzie nad brzeg rzeki i obie dziewczyny: Umai i Laksis, patrzą na siebie poprzez szerokość całego Świata. Świetlana Laksis daje znak przyjaciółce Umai spoza obrębu Nieba. Możecie to sami zobaczyć po zachodzie słońca, tam gdzie niebo dotyka Oceanu: srebrny rąbek świtała, nie większy od rąbka paznokcia. Gdy wypływacie na Rzekę albo na Ocean, dobrze zrobicie śpiewając pieśni …
(…) 
Wtedy popłyniesz wszędzie bezpiecznie, popłyniesz przez rzekę i przez przybrzeżne fale na pełne morze, na Ocean, na krańce świata – jeśli zechcesz. Zabierze ci to więcej czasu niż Umai, wiele dni zamiast jednego.
(…) 
Ale bezpiecznie popłyniesz
I bezpiecznie wrócisz do domu
(…) jeśli masz serce czyste.[H]

Przypisy:
[A] ze wspomnień „Apostoła” (od kilkudziesięciu lat – Uttama Bhakti das, czyli propagator ruchu Hare Kryszna, od kilkunastu lat znów pojawia się wśród nas, m.in. w sierpniowym Olszynie k/Częstochowy; mieszka w Przemyślu, gdzie prowadzi praktyki duchowe Hare Kriszny)
[B] rozstaje polecają cytaty z książki „Śmiertelni Nieśmiertelni”,
Wyd. Jacek Santorski & Co, tłum. Aldona Biała
[C] rozstaje polecają
cytaty z książki „Niepodzielone” Wyd. Zysk i S-ka, tłum. Tomasz Bieroń
[D] rozstaje polecają cytaty z książki „Krótka historia wszystkiego”, Wyd. Jacek Santorski & Co, tłum. Henryk Smagacz
[E] rozstaje polecają cytaty z książki „Eksplozja świadomości”, Wyd. Abraxas,
Tłum. Karina Przechrzta, Elżbieta Kluz
[F] rozstaje polecają cytaty z książki „Jeden smak”, Wyd. Jacek Santorski & Co,
Przekł. Henryk Smagacz
[G] rozstaje polecajac cytują – fragmenty, całość w Literatura na Świecie, 1990/4, tłum. Małgorzata Sobczyńska
[H] rozstaje polecajac cytują – fragmenty, całość w książce Teodore Kroeber „Ninawa – Wieloryb lądowy. Legendy Indiańskie” Wydawnictwo Literackie, tłum. Janina Mroczkowska

Suplement:
..(pro)pozycja książkowa
Theodora Kroeber “ Ishi, człowiek dwóch światów”
(Opowieść o ostatnim przedstawicielu jednego z najstarszych plemion indiańskich, jedynym ocalałym z niedobitków grupy Indian ukrywających się przez 40 lat w górach……) Wydawnictwo Inne, Tłum. Janina Mroczkowska
(vide – http://www.cochise.com.pl/ishi_recenzje.html)
Theodora Kroeber to mama Ursuli K. LeGuin
(czyż można się dziwić, że jabłko pada niedaleko od jabłoni)

..(pro)pozycje muzyczne:

MELICORNE (muzyka celtycka)
Melicorne [Hexagone]”
„Almanach”
En public” /a Mont-real/

McKENNITT Loreena (muzyka celtycka)
Parallel dreams”
The visit”
The mask and the mirror”
Live in Paris and Toronto”

MARTYN John (folk-rock)
Bless the weather”
Grace & Danger”
Glorious Fool”

McDOWELL Mississippi Fred (blues)
Mississippi delta blues”
My home in the delta”
Amazing grace”
Mississippi delta blues vol 2”
I do not play no rock n’roll”
Live at the Mayfair hotel”

McDONALD and GILES (art/rock)
McDonald and Giles” -/w duchu “karmazynowym”/

MOVING SIDEWALKS (psychodelic rock)
Flash” /z Billy Gibbons’em – “guru” Jimi’ego Hendrix’a/

..cytat
Nie znajdziesz granic duszy, choćbyś w tym celu przemierzył każdą ścieżkę; tak głębokie jest jej znaczenie” [Heraklit]

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Rozstaje 96

  1. rozstaje pisze:

    Andrzeju – ponieważ „Bizon”, „Bumerang” i „Zappa” nie żyją – proszę wskaż, w którym miejscu i co dotyczące lat 1970 – 71, zamieszczone w tym numerze „rozstajów” wymaga uściślenia lub korekty błędu. Wg. mojej wiedzy np. o
    …”Dolinie pokoju” (1970) – byłem jedną z osób zatrzymanych przez MO, w czasie obławy Milicji na w/w obozowisko. Pisałem o tym w „rozstajach”
    …tłumaczeniu „Polityki Ekstazy” T. Leary’ego (1970) – byłem jednym z uczestników spotkania, na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, kiedy (niestety nie pamiętam kto) odczytano fragmenty w/w tłumaczenia
    …podobnie jeśli chodzi o spotkanie wrocławskie z „Prorokiem” (1970), które odbyło się na Ostrowiu Tumskim. Nocowałem po nim, wraz z innymi osobami spoza Wrocławia (nocował tam także „Prorok”), w mieszkaniu „Iwony”; Był to pustostan, w którym Iwona zamieszkała dzięki Twojej pomocy.

    Jeśli któryś fragment, zamieszczonych w tym numerze „rozstajów” wspomnień zawiera błędy lub nieścisłości proszę pomóż je skorygować.
    Pozdrawiam serdecznie, licząc na to, że pomożesz „rozstajom”, nie tylko w tym względzie, ale również swoimi wspomnieniami, dotyczącymi ciekawych wydarzeń.

    Polubienie

  2. rozstaje pisze:

    ……….Przypominam o prośbie dotyczącej wspomnień:
    Jeśli ktoś chciałby podzielić się ciekawymi wspomnieniami, dotyczącymi ruchu hipisowskiego w Polsce, z przyjemnością zamieszczę je w „rozstajach”, z podaniem źródła, czyli kto wspomina…
    Proszę także o wskazanie miejsc, które – ze względu na nieścisłości lub ew. błędy – wymagają uzupełnienia lub korekty. Z góry serdecznie dziękuję za każdą pomoc, dotycząca rozstajów.

    Polubienie

Dodaj komentarz