Rozstaje 134

choć byk jam a nie ryba
mędrkiem czasami pływam
w rozstajach nudny zbytnio
czas najwyższy to wytknąć

znam niezawodny sposób
pozbycia się patosu
w czoło się teraz puknę
najlepsze to… na trutnie

…….Potrzeba indywidualizacji, podejścia indywidualnego np. do wyboru……..
daje możliwość uszanowania człowieka. Uszanowania jego doświadczenia.
To, co wyróżnia osoby – to zrozumienie, że to, co myśli, czuje konkretny, drugi, inny człowiek, jak postrzega świat, zostaje przyjęte do wiadomości i zaakceptowane z zainteresowaniem – bez chęci perswazji przez obiekcje lub mentorskie pouczenia.
Bardziej opiniowaniem niż oceną. Ludzkie doświadczenie, odczucie, zrozumienie… staje się „święte” – jeśli jest autentyczne. Autentyczne – doświadczenie, zrozumienie, odczucia człowieka – nie mogą zostać zastąpione przez jakikolwiek system…
Wynika to z naturalnej potrzeby „pójścia” – drogą wolności. Budującej bycie razem, taką wspólnotę, gdzie różnorodność (opinii, …) stanowi bogactwo, a nie zagrożenie jedności. Gdzie osobiste doświadczenie, nie absolutyzowane, staje się jednak wiążące. To droga szacunku dla drugiego, innego człowieka, dla jego takoż- samości, jak i różności – możliwości wyboru, wątpliwości, – droga, na której istnieje stopniowe dojrzewanie, prawo do rozumienia i niezrozumienia, prawo – wewnętrznego (osobistego) pielgrzymowania –  gdzie wszyscy i nikt nie znajduje się u kresu, lecz nieustannie na początku, kolejnego kroku.
Różnorodność postaw, poglądów, wolność słowa – to wszystko buduje alternatywę dla naszego dotychczasowego sposobu życia. Dowiadujemy się, że można żyć inaczej, wierzyć inaczej, myśleć, mówić. To samodzielność w przeżywaniu świata, autonomiczność każdego człowieka… Prawda, jeśli nie wypływa z ludzkiego serca, a jest z zewnątrz dostarczana do przyjęcia w całości, łatwo staje się ideologią, doktryną do wcielania we własnym życiu i kolejno w życiu innych ludzi…. Nie potrafi wydobyć z człowieka dobra, a jedynie uległość. Usypia sumienie, które pozostaje bezużyteczne, skoro już z góry rozstrzygnięto, co dobre, a co złe, a nam pozostaje jedynie wprowadzać kodeks w życie i egzekwować. Znika w ten sposób osobista wrażliwość moralna…” [A]

Żadna kultura nie może przeżyć, jeśli stara się być jedyną i wykluczającą inne” – napisał Jan Paweł II w księdze pamiątkowej przy mauzoleum Mahatmy Gandhiego…/…/
Na spotkaniu z przedstawicielami religii Indii Papież zaś powiedział: „Wolność religijna jest sercem wszystkich praw człowieka. Jest ona niepodważalna do tego stopnia, że powinno być szanowane prawo poszczególnych ludzi do zmiany religii, jeśli im to nakazuje ich własne sumienie”…/…/
Wielu chrześcijan praktykowało różne formy medytacji: zen, jogę czy sufizm, integrując je z chrześcijańskim życiem… Niektórzy z nich, jak, np. ojciec Willighs Jagor OSB, ojciec Ama Samy SI, ojciec Niklas Brantschen SI, siostra Ludwigis Fabien czy siostra Pia Gyger, zostało mistrzami zen. Jeszcze kilka lat temu rosi Koun Hamady powiedział: „Zen zanika w buddyzmie, ale odradza się wśród chrześcijan”.…./…/
Z wypowiedzi kardynała Francisa Arinze: „ W dialogu pomiędzy osobami człowiek doświadcza własnych ograniczeń, ale także możliwości ich przekraczania; odkrywa, że nie posiada prawdy w sposób doskonały i całkowity,… w owym procesie konfrontowania siebie mogą oczyszczać się i ubogacać doświadczenia i poglądy… Dialog jest przede wszystkim stylem działania, postawą i duchem, który przyświeca postępowaniu. Zakłada uwagę, szacunek i przychylność wobec każdego człowieka, a także uznanie jego osobowej tożsamości, jego sposobów wyrażania siebie, jego wartości…”
[B]

Z/danie w obronie dotyku…
Większość emocji można okazać,
lecz emocji pozytywnych nie sposób przekazać, bez (ich) czułego dotyku.
Im piękniejsze uczucie, tym bardziej wymaga przytulenia…

jakże mam przezwyciężyć
z uczuć zbędny egoizm
ciesząc się – że istniejesz
gdy bez Ciebie wciąż boli

Dalajlama:
Zawsze wierzyłem, że różne tradycje religijne mają ogromny potencjał, aby stworzyć człowieka istotą bardziej współczującą i pełną spokoju umysłu. Równocześnie musi być inny sposób do osiągnięcia spokoju umysłu, bez zaangażowania religijnej wiary, i to nazywam „etyką świecką”. Poprzez analizę zewnętrznych rzeczy – jeśli je uznajemy za dobre, to wtedy nie tylko je oceniamy, ale i wzmacniamy. Są sprawy, które nas ranią, które są szkodliwe, nie tylko powinniśmy je unikać, ale je redukować. Podobnie jest z naszym umysłem. Powstaje w nim wiele myśli, niektóre są bardzo pomocne, a niektóre nam szkodzą. Współczucie, wzajemna troska o siebie nawzajem – to bardzo pozytywne, bardzo konstruktywne myśli. Konstruktywne, to znaczy dające nam wewnętrzną siłę i w rezultacie większy spokój, większe zaufanie. Dzięki temu istota ludzka staje się bardziej szczęśliwa i w każdym miejscu stwarza szczęśliwą atmosferę wokół siebie; z kolei nienawiść i potrzeba rewanżu czy zemsty sprawiają, że stajemy się nieszczęśliwi wewnętrznie i nie możemy się nawet przez moment zrelaksować, co prowadzi do choroby – negatywne emocje są destruktywne. Stąd to rozróżnienie na pozytywne i negatywne – te myśli, które nas wzmacniają, wspierają, są pozytywne, te, które nam szkodzą, są negatywne. Zgodnie ze współczesną wiedza medyczna spokój i entuzjazm są bardzo ważne do szczęścia i sukcesu w życiu: lęk umysłu, pesymizm, depresja, nienawiść do samego siebie, niska ocena własnej wartości są szkodliwe dla zdrowia, dla życia i powodzenia. Także na poziomie współczesnej nauki ludzie zaczynają uświadamiać sobie, jak ważny jest umysł dla naszego życia. Dlatego gdy patrzymy na zewnętrzny świat, na pieniądze i władzę z oczekiwaniem, że przyniosą nam szczęście, wtedy nie doceniamy i nie dążymy do wewnętrznych wartości i w rezultacie, tak czuję, pojawia się wiele nieszczęśliwych wypadków we współczesnym społeczeństwie. Ma to miejsce dlatego, że poniechaliśmy naszych wewnętrznych wartości. Zachęcam do analitycznej medytacji, to znaczy do analizowania naszych emocji. Na podstawie reakcji naszej świadomości na zewnętrzny świat możemy z czasem przemieniać nasza myśl i to jest droga do docenienia wartości ludzkich, wzajemnej troski o siebie, dzielenia się również bólem, poczuciem wspólnoty i odpowiedzialności.
J.M.B:
Dziś wiele ludzi mówi, że nie ma czasu na modlitwę, medytację, nie ma czasu na praktyki duchowe. W jaki sposób wasza Świętobliwość zachęciłby tych ludzi do tego, aby próbowali modlić się, próbowali medytować, próbowali praktykować?
Dalajlama:
Tak jak wspomniałem wcześniej, kiedy uświadomimy sobie siłę umysłu, ważność naszego serca, wtedy w naturalny sposób zainteresujemy się medytacją. Nawet z powodu zdrowia, nie mówiąc o Bogu, o nirwanie, ludzie uświadamiają sobie potrzebę zwrócenia się ku wnętrzu. W takim przypadku mogę obudzić się nieco wcześniej każdego ranka, może godzinę, może pół godziny i pomyśleć o swoim umyśle, o umyśle świata i popatrzeć w tę wewnętrzną przestrzeń. Po to, aby jeszcze wcześniej wstać następnego ranka, być może będę musiał poświęcić wizytę w nocnym klubie, może pójdę tam raz w miesiącu czy raz w tygodniu, a w inne wieczory pójdę wcześniej spać i wcześniej wstanę, aby medytować.” [C]

Dyle – mat
[pozycje do/słowne
dyl – gruba deska używana w konstrukcjach stropowych
mat – powierzchnia bez połysku
dyle – mat – fragmenty „konstrukcji słownej” niebłyskotliwe]
Czy droga wiedzie tam, gdzie jedynie ciężko pracując („pod prąd”?) mogę coś osiągać?
A może wskazuje – nie tędy?. Czy tam gdzie „otrzymuję” coś łatwo – to nieodpowiedzialne – pójście na łatwiznę, czy znalezienie swojego szlaku?
Nie wysilać się, to znaczy kierować rzeczywistością, aby przedstawiała się w sposób, który oszczędzi mnóstwo energii”
– puszczenie siebie – „odpuszczenie” sobie
– rekompensuje się na różne nieoczekiwane sposoby.
Rzeczywistość się zmienia, poprzez zmianę podejścia.
To stan umysłu.
Tak jak czuje się i odbiera rzeczywistość,
– jak na nią reaguje, tak się ona przedstawia.

wiosną na kwiatach łąki
myśli się nie wywłaszcza
słownym stanem mentora
zazielenią się w chwastach

Punkt widzenia nakładający się na sposób widzenia rzeczywistości (interferencja).
Jeśli spojrzy się wstecz, by zobaczyć, kim się było, czasem można to zauważyć.
Warto wówczas „pomyśleć” – poczuć cieleśnie – własne wibracje –
by je porzucić lub wzmocnić.
Bariery wyznaczają często granice naszych aktualności.
Każdy z nas odczuwa potrzebę zbadania granic, jakie ustalił wokół siebie.
Granice, które powstrzymują przed budzeniem się świadomości.
Odkrycie, rozszerzenie, rozpoznanie w sobie…
Nieść światło to bolesne zadanie. Proces przemiany – nie zawsze radosny, podniosły i zabawny. W tym trudnym procesie, pierwsze, co można zrobić, aby wstrzymać na moment rozwój, to poczuć strach wynikający z emocji.
Lęk bywa często połączony z narzekaniem i poczuciem, że ktoś zrobił/robi (nam) coś złego – lęk przed nieznanym, powoduje poszukiwanie „kozła ofiarnego”. Im silniejszy lęk, tym rzadziej przyznajemy się do swojego w nim udziału (kolejna interferencja); uciekamy przed odpowiedzialnością zapuszczania się w najgłębsze zakątki duszy.
Nic na siłę” – każdy „znak”, osoba spotkana na naszej drodze – służy do „odczytania” – czegoś przez nas samych, istotnego dla nas.
Ufajmy swoim uczuciom. Gdy się w nie wczujemy – bez konfrontacji –
one nas nigdy nie zawiodą.
To dźwięk naszej wewnętrznej pieśni, nasz głos”
Wychodzący do ludzi, gdyż wszystkie aspekty naszego wnętrza są ze sobą powiązane
(wraz z tym, co na zewnątrz). Wszystko się splata, współpracuje ze sobą.
Przekazuje miłość – nie poprzez lęk, itp. barwy ochronne…
W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości.”
[Ewangelia Jana (1J 4,18)]
To nie życzenia czy pragnienia a realna możliwość –
do odkrycia, otwarcia się na ….
Obecność.

Ponad śmiało biegnącą go góry wąską drogą wieje wiatr. Drzewa i krzewy pozostały w dole, na kamieniu rośnie już tylko samotny mech. Człowiek nie ma tu czego szukać, nikt niczego tu już nie posiada, chłop nie zbierze tak wysoko siana ani drewna.
Ale dal przyciąga, tęsknota pali – i to ona stworzyła dogodny trakt, prowadzący przez skały, błota i śniegi ku innym dolinom, innym domostwom, innym językom i ludziom.
Na przełęczy robię postój. Gościniec opada w obie strony w dół, w obie strony spływa woda i to, co tutaj w górze znajduje się blisko przy sobie, odnajdzie w końcu drogę w dwa różne światy. Mała kałuża, w którą wdepnąłem butem, ścieka na północ, woda z niej dotrze do dalekiego zimnego morza. Natomiast śnieg z położonego niedaleko spłachetka topnieje i kapie na południe, ta woda popłynie ku liguryjskim albo adriatyckim wybrzeżom – do morza, które sięga Afryki. Ale wszystkie wody świata odnajdą się znowu, (…) Piękna stara przypowieść uświęca mi tę godzinę. Również wędrowca prowadzą do domu wszystkie drogi. Mój wzrok może jeszcze wybierać, ogarnia i północ, i południe. Ale gdy przejdę pięćdziesiąt kroków, już tylko południe stanie przede mną otworem. Jak tajemniczo unosi siew górę z błękitnawych dolin jego tchnienie! Jak mocno wyrywa się ku niemu moje serce! (…)
Niby odgłos dzwonów z dalekich dolin rozbrzmiewa we mnie pewne wspomnienie z lat młodości: powraca upojenie pierwszą podróżą na południe, znów czuję błogą woń płynącą z bujnych ogrodów położonych nad błękitnymi jeziorami, zdaje mi się, jakbym nasłuchiwał wieczornych odgłosów dobiegających od strony dalekiej ojczyzny poprzez blednące w oddali.
Zaśnieżone góry! Pierwsza modlitwa przed świętymi kolumnami starożytnych! Spienione morze, po raz pierwszy dostrzeżone za brązowymi skalami! (…)
W mym sercu skończyła się już wiosna. Nadeszło lato. Inaczej niż kiedyś brzmi w uszach dalekie wołanie obczyzny. I oddźwięk na nie w mej piersi jest dziś cichszy. Nie rzucam kapeluszem do góry. (…)
Ale uśmiecham się, i to nie tylko twarzą. Uśmiecha się dusza, oczy, całe ciało, ofiarowuje wychodzącemu ku mnie krajowi inne niż za pierwszym razem zmysły, subtelniejsze, cichsze, bardziej wyostrzone i wyćwiczone, a także bardziej skłonne do wdzięczności. Wszystko to należy dzisiaj do mnie bardziej niż niegdyś, mówi mi więcej, a to, co ma do powiedzenia, posiada po stokroć tyle odcieni. Pogrążony w tęsknym upojeniu, nie potrzebuję już najpiękniejszych, bajkowych kolorów, aby odmalować zamgloną dal; oko zadowala się tym, co jest, bo nauczyło się widzieć. Świat stał się piękniejszy niż niegdyś.
Świat stał się piękniejszy. Jestem sam i nie cierpię z powodu samotności. Nie pragnąłbym niczego innego. Jestem gotów pozwolić słońcu, żeby mnie zupełnie spaliło. Pragnąłbym stać się dojrzały. Jestem gotów umrzeć i znowu się odrodzić.
Świat stał się piękniejszy.” [D]

Przytul się blisko
…poranek
dwa wiersze
a po nich
coś jeszcze

*
Rozum

Bezbłędny
w myleniu poglądów.

W niezbitych dowodach
które sobie przeczą.

W zbitych z tropu
faktach.

Coraz mniej w tobie
leukocytów światła.

Już cię nic nie oświeci.
Może jeszcze ciemność.[E]

*
Głos

I cały dzień stracony spędzony
na myśleniu co by tu jeszcze zrobić
żeby nie zrobić nic.

Urojone pragnienia urojone głody
kilka nadętych marzeń o wielkości
kilka nadętych marzeń o małości.

Już wieczór zwalniający z obowiązków poczucie
że nic się nie zrobiło i ten aksamitny
głos: lepiej że nie zrobiłeś nic
niż gdybyś miał zrobić coś
złego.” [F]

Przestroga
od nas, żyjących niżej, dla wszystkich blisko szczytu:
uważajcie w drodze powrotnej, zejście z wyżyn
może przekreślić sukces osiągnięty na szczycie.

Przestroga
od nas, z powierzchni, dla tych, co rozpoznają głębię:
uważajcie, obecność może przekreślić dostrzeganie.

W obronie ciała
…”wszystko opiera się na odpowiednim podłączeniu. Nie chodzi o to, by być ciałem lub nawet je mieć, ale by być do niego podłączonym. (…) By mieć połączenie z własnymi funkcjami”…
[Baudrillard]
…”Boję się, że nie będzie można dosyć wyraźnie odczytać na jego powierzchni tego, czym rzeczywiście jestem”…
[Chirpaz]
Otwartość…
Nie da się wypowiadać o niej, nie odwołując się jednocześnie do ciała.
Również ciałem się ją wyraża. To dzięki niemu możliwa staje się ekspresja, działanie, ruch, kontakt. Również stosunek do samego siebie.
Przeciwieństwem jej – staje się skupiona „politura wnętrzności”.
Człowiek niemal nic nie wie o swoim ciele, nigdy nie widział własnych wnętrzności, rzadko ogląda swoją krew, sam jej widok go niepokoi. Natura upoważnia go jedynie do oglądania peryferii ciała. Co ja mam pod spodem, zastanawia się, patrząc na skórę. Do pewnych wniosków na ten temat mogą doprowadzić książki, wyobraźnia, pamięć. Siebie można się domyślać… ciekawość tych spraw karana jest ciężkimi cierpieniami. Trzeba zresztą przyznać, że często człowiekowi na niej nie zależy. Nic bardziej nie uderza (i nie zdumiewa) niż ta właściwość człowieka: żyje spokojnie w sercu tajemnicy, w idealnej niewiedzy tego, co go dotyka najdotkliwiej i najgłębiej.
[F. Ponge]

Opowiastka o otwartości.
…O tym jak pewne, małe stworzonko,
które łatwo weszło przez dziurkę do zamkniętego kosza (z pożywieniem),
gdy się najadło, z pełnym brzuszkiem, nie mogło przecisnąć się z powrotem.
Nie można wyjść z kosza sytym. Wyjść można tylko głodnym, jak się weszło.”
[Kagan Chazarski]
Czasami… wśród przyjaciół, spotykając bliską znajomą lub przyjaciółkę –
[znajoma pani profesor, zwykła mawiać
prawdziwe spotkanie ludzi to, spotkanie wyobraźni”]
– obawiam się ją przytulić
… czuję się stworzeniem zamkniętym w koszu z pragnieniem.
W niektórych miejscach moich wypowiedzi – daje się zauważyć „syndrom niespełnionego twórcy” –
Zastrzegam sobie prawo nie wskazywania ich położenia,
pozostawiając to osobom odczytującym.
Z cichą nadzieją, że niektóre z nich zostaną niezauważone.

Dzban.
Pewien… tłumacz snów, będąc jeszcze uczniem w monasterze, otrzymał w podarunku dzban i ustawił go w swej celi. Wieczorem wrzucił do niego pierścionek, lecz gdy rano chciał pierścionek wyjąć, nijak nie mógł dosięgnąć dna. Zdziwiło go to, jako że dzban był płytszy niż długość ramienia. Przesunął dzban, ale w podłodze pod nim nie znalazł żadnego otworu, dzban miał zresztą dno jak każdy inny. Chłopak wziął patyk i próbował patykiem dosięgnąć dna, lecz bez powodzenia: dno jakby uciekało. Pomyślał więc: „gdzie ja, tam i moja granica” i udał się do nauczyciela, Mukaddasiego as-Safira, z prośbą, by ów powiedział, co myśli o takim dzbanie. Nauczyciel wziął kamyk, wrzucił do dzbana i zaczął liczyć. Gdy doliczył do siedemdziesięciu, z dzbana dobiegł plusk, jakby coś wpadło do wody.
– Mógłbym ci wytłumaczyć znaczenie tego dzbana – rzekł nauczyciel – pomyśl jednak, czy się to opłaci. Jak tylko powiem, w czym rzecz, wartość dzbana dla ciebie i innych zmaleje. Cokolwiek bowiem byłby wart, nie może być wart więcej niż wszystko; jeśli zaś powiem, w czym rzecz, dzban nie będzie już tym wszystkim, czym nie jest, choć teraz wciąż jeszcze jest.
Uczeń zgodził się z nauczycielem, a wtedy ten wziął laskę i rozbił dzban. Chłopak zapytał zdumiony, dlaczego czyni szkodę, a nauczyciel odrzekł:
– Szkoda by była, gdybym ci powiedział, co to za dzban i potem go rozbił. A tak, ponieważ nie znasz jego przeznaczenia, szkody nie ma, bo będzie ci nadal służył, jakby był cały…
I rzeczywiście, chazarski dzban służy po dziś dzień, choć od dawna go nie ma.” [G]

sam(o)sobie

w części jakże „skromnej”
ten fragment jest o mnie

kiepski ze mnie byłby guru
nie nadaję się na wzorzec
w orszak hipisowskich królów
grudy bliżej mi w ugorze

snom podatny zbyt uległy
marny „władca” wyobraźni
ktoś rozumny bezpośrednio
wypociny moje zbłaźni

Nie pretenduję na osobę, która wie najlepiej lub pozostaje bardziej zaawansowana w czymś od innych. Poza tym, już dawno doszedłem do wniosku, że nie jestem osobą charyzmatyczną. Co więcej, że kiepski ze mnie autorytet. Charyzma i związane z nią bycie autorytetem – to wg mnie coś znacznie więcej niż „sugerowanie” ludziom siebie lub „podawanie” wyznawanych przez siebie poglądów. To przede wszystkim autonomia poglądowa… Do której, jak na razie, staram się swoimi możliwościami dochodzić… Uważność, którą się „wspomagam” – uczy mnie oceniania własnych reakcji, emocji, odczuć, uczuć…
Czy jestem (w pełni) sobą. Nie odważyłbym się tak o sobie powiedzieć, …
Powoli czynię się bardziej otwartym, wciąż na nowo….
Dokąd sięgam pamięcią – starałem się dorastać – choćby w części – do poziomu wiedzy lub zdolności ludzi, wśród których aktualnie przebywałem – nadal tak czynię.
Obecność ludzi, obserwacja ich zachowań i wypowiedzi, docenianie ich wiedzy i zdolności, zawsze mnie wspomaga, np. przy pozbywaniu się, pojawiającego się czasami we mnie pewnego zadufania,…

Obraz”
Dharamsala jest cała we mgle. Po prostu…
Niekiedy mgła rozwiewa się i wtedy widać pojedyncze gałęzie drzewa przypominające lekko znaczone pędzlem japońskie obrazy. Szafranowy mnich wchodzi wąską, kamienista ścieżką w biel, na kamieniach wyrzeźbiono świętą mantrę Om mani Padme Hum. Po prostu…
Wyblakłe modlitewne flagi smętnie zwisają, mokre, postrzępione łączą ze sobą drzewa i góry. Niebo i Ziemię. Stary Tybetańczyk siedzi na kamiennym murku, obok niewysoki chłopiec piecze na węglach pomarańczowe kolby kukurydzy, kiedy wiatr rozdmuchuje ogień kukurydza zlewa się z nim i znika w czerwieni. Obok nich siedzi trzydziestoletnia Simon, szkicuje pogiętą twarz starca, na papierze, żółtym, grubym, z wydrukowanym, czerwonym tuszem Buddą. /…/
Ulicą przechodzi kobieta, parciane, szare pasy przytrzymują na jej plecach niemowlę, matka z trudem pochyla się nad przechodzącym przez drogę ślimakiem. Podnosi go i przenosi na drugą stronę, potem mozolnie kontynuuje swoją wędrówkę pod górę, w palcach obraca paciorki różańca, pada deszcz, mgła wypełnia sobą drogę, kobieta to znika, to pojawia się, coraz dalej i coraz wyżej, aż wreszcie całkowicie niknie we mgle, słychać tylko klapanie starych sandałów o mokrą nawierzchnię.
We mgle stoi koń. Biały koń.
Siwy mężczyzna gra na flecie. Mężczyzna jest z Ameryki a flet z Japonii. Flet składa się z dwóch części, a mężczyzna ma siwą brodę i słabe oczy, więc kiedy chce coś przeczytać szuka po kieszeniach okularów, potem wolno, spokojnie zakłada je i czyta. Albo pisze. Mężczyzna jest nauczycielem angielskiego w Kioto, w Japonii. Tam też mieszka jego japońska żona i dwie córki, które teraz czekają na jego powrót po rocznej, azjatyckiej wędrówce. (…)
– Z tym fletem i moim nauczycielem muzyki chodzimy po Kioto, przebrani za mnichów, tam mnisi żebrzą inaczej, z zasłoniętymi twarzami stają przed sklepami spożywczymi, sportowymi i podnoszą flet do góry, błogosławią i zaczynają grać…
Fu, Fu. Proszą o ofiarę. My też tam chodzimy. Bym mógł sprawdzić czy umiem grać te buddyjskie, klasyczne frazy, melodie jak oni, wędrowni mnisi,…
stajemy przed sklepami Fu, Fu…
Mężczyzna mówi wolno, oszczędnie posługuje się głosem i mimiką.
– Z tym fletem byłem teraz w podróży…
kiedyś był to dla mnie jedynie instrument, który szanowałem, teraz jest częścią mnie…
w Indonezji siadałem na plaży, nocą i grałem z morzem…
a potem na Bali, bo to wiesz, piękna wyspa jeśli tylko odejdzie się od turystów i hoteli, to magiczna wyspa, mieszkałem tam w małej hinduskiej świątyni, na wzgórzu, pośrodku ryżowisk, czasami popołudniami przychodzili do mnie wieśniacy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, muzykowaliśmy…
gdy ich nie było czytałem Bhagawgitę i medytowałem…
pościłem i mieszkałem tam przez tydzień i wiesz…
człowiek tak wiele zapomina, i dopiero w ciszy przypomina sobie…
także to, że jest dzieckiem Bożym i w sobie nosi całe galaktyki, światy, z wulkanami, plażami i lasami, jest kosmosem, światem dla siebie, kreuje, niczym Bóg, jego Ojciec, w pierwszych dniach stworzenia, tworzy swoje życie i ludzi którzy go otaczają, których spotyka, zobacz… kiedy oczekujesz dobra, piękna, to dostajesz ogrody Edenu, gdy świat widzisz jako chaos, zło, dzieło szalonego Demiurga to tylko w takim świecie żyjesz…
pomyśl jacy naprawdę jesteśmy wolni, nie mniej niż trawa i drzewa, nie mniej niż bogowie… tylko musimy mieć tego świadomość…
Wiatr przez okno wepchnął deszcz do hotelowego pokoju. Leżący na stole flet zamókł.” [H]

Przypisy:
[A] rozstaje polecając cytują – fragment wypowiedzi prof. Tadeusza Bartosia (byłego dominikanina)
[B] rozstaje polecając cytują – fragmenty artykułu Jana M. Berezy OSB. – „Dialog kulturowy i religijny…”
[C] rozstaje polecając cytują – fragmenty wywiadu Jana M. Berezy OSB z XIV Dalajlamą
[D] rozstaje polecając cytują – Hermann Hesse „Przełęcz”, fragmenty, całość w „Dzieciństwo czarodzieja i inne prozy autobiograficzne”, wyd. Sic!, tłum. Łada Jurasz-Dudzik, Wojciech Dudzik
[E] rozstaje polecając cytują – wiersz Ewy Lipskiej – Rozum
[F] rozstaje polecając cytują –
wiersz Tadeusza Dąbrowskiego – Głos
[G] rozstaje polecając cytują – 
Milorad Pavić „Słownik Chazarski. Powieść leksykon w stu tysiącach słów”, [Egzemplarz żeński. Egzemplarz męski.]
fragment, Wyd. tChu, tłum. Elżbieta Kwaśniewska, Danuta Cirlić-Straszyńska
[H]rozstaje polecając cytują – Edward Pyrek „Obraz”, fragmenty – całość w „Inicjacja, rzecz o poszukiwaniu wizji” Wyd. Pegaz

Suplement:
LELEK – „mentorski”
– używajcie słów – tworzę, robię i powoduję
zapominajcie o słowie próbuję

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz