Rozstaje 159

Niewysłowione
Wszędzie

W wielu wypowiedziach dotyczących ruchu hipisowskiego w Polsce, a także w tytule jednej z książek o nim, pojawia się słowo mistyka ( vide – „Mistycy i…”).
W tym numerze „rozstajów”, oprócz kilku (około hipisowskich) wspomnień,
podjęto próbę zwrócenia uwagi – dlaczego?…

Mistycyzm.
”Próba opisu nieopisywalnego (…)
W społeczeństwach prymitywnych kobiety otaczano czasem większym szacunkiem niż mężczyzn. Prestiż bogiń w tradycyjnej religii odzwierciedla cześć, jaką otacza się kobietę.(…)
Słowa mogą być symboliczne, gdyż rzeczywistości, do których się odwołują, są niewyrażalne. Niestety zaczęła się wkradać nietolerancja, która narzuca przyjęcie „prawidłowych” czyli ortodoksyjnych symboli (…)
Podobne rozróżnienie przeprowadził Arystoteles, gdy zauważył, że ludzie uczestniczą w misteriach nie po to, by się czegoś nauczyć (mathein), lecz żeby czegoś doświadczyć (pathein).(…)
Żydzi i muzułmanie również wykształcili tradycje ezoteryczną. Idea „tajemnej’ doktryny nie miała na celu zamknięcia dostępu do prawd wiary. (…)
Niektóre doznania religijne mają rezonans wewnętrzny, które każdy człowiek musi odebrać samodzielnie podczas kontemplacji. Ponieważ każda religia skierowana jest ku niewyrażalnej rzeczywistości, znajdującej się poza normalnymi pojęciami i kategoriami, mowa ma skutki ograniczające i wprowadza w błąd. Jeśli nie „widzi” się tych prawd oczyma duszy, ludzie nie mający doświadczenia mogą zrozumieć wszystko opacznie.(…) Budda zauważył też, że pewne pytania są „niewłaściwe” czy nieodpowiednie, gdyż odnoszą się do rzeczywistości leżących poza zasięgiem słów. Można je odkryć jedynie przez introspekcyjne techniki kontemplacyjne – w pewnym sensie każdy musi je stworzyć dla siebie. (…)
Jak powiedział Grzegorz z Nysy, każde pojęcie Boga to zaledwie pozór, nie może objawić samego Boga.(…)
Grzegorz dowodził, że „prawdziwa wizja i poznanie tego, czego szukamy, polega właśnie na niewidzeniu, na świadomości, że nasz cel przewyższa wszelkie poznanie i że jest wszędzie, oddzielony od nas mrokiem niezrozumiałości. Nie możemy uzyskać intelektualnego oglądu Boga, lecz jeśli pozwolimy, by spowił nas obłok, odczujemy jego obecność.(…)
Doświadczenie mistyczne bądź duchowe, trzeba przeżyć, a nie przemyśleć.(…)
 „Trwogą przejmuje… to niezgłębione, nieskończone bogactwo”, nieskończony świat obrazów, wspomnień naszej przeszłości oraz niezliczonych równin, pieczar i przepaści.(…)
Religia, nauczająca wiernych, by uważali swe człowieczeństwo za chronicznie skażone, może oddalić ludzi od samych siebie. To wyobcowanie najbardziej widoczne jest w surowych osądach spraw płci w ogóle, a kobiet w szczególności. I choć z początku chrześcijaństwo nastawione było do kobiet pozytywnie, za czasów Augustyna rozwinęły się w nim tendencje mizoginistyczne. Listy św. Hieronima pełne są odrazy wobec płci żeńskiej. (…)
Jest to podwójna ironia, gdyż wiara, że Bóg wcielił się w człowieka, powinna skłaniać do poszanowania ciała. (…)
Greccy i łacinnicy żywili też zasadniczo odmienne poglądy na boskość Chrystusa. Grecką koncepcję wcielenia sprecyzował św. Maksym Wyznawca (ok. 580-622), znany jako ojciec teologii bizantyjskiej. W porównaniu z poglądami zachodnimi jest ona bliższa ideałowi buddyjskiemu. Maksym uważał, że człowiek może się spełnić jedynie w zjednoczeniu z Bogiem, podobnie jak buddyści uważają, że właściwym przeznaczeniem ludzkości jest oświecenie. (…) Ludzie mają boski potencjał i osiągną pełne człowieczeństwo dopiero wówczas, gdy zostanie on zrealizowany.(…)
oświecenie i kult Buddy nie wiązały się z wtargnięciem bytu nadprzyrodzonego, lecz ich istotę stanowiło zwiększenie mocy wrodzonej ludzkości (…)
Grecka wizja wcielenia przybliżała chrześcijaństwo do tradycji wschodniej.(…)
U samego źródła bytu znajduje się Nic, którego przebłysk zdołał uchwycić nie tylko Pseudo-Dionizy, lecz także Plotyn, Filon, a nawet Budda. (…)
Czyniąc z Chrystusa Jedynego, chrześcijanie przyjęli koncepcję prawdy religijnej opartej na zasadzie wyłączności (…)
Al.-Kindi żarliwie poszukiwał też prawdy w innych tradycjach religijnych.
Prawda jest jedna, a zadanie polega na szukaniu jej, niezależnie od tego, jakie szaty, kulturowe czy językowe, przywdziewała przez wieki:
„Nie wstydźmy się uznać prawdy i przyjąć jej z każdego źródła, a jakiego do nas przychodzi, nawet jeśli przynoszą ją poprzednie pokolenia i obce ludy. Dla szukającego prawdy nie ma nic cenniejszego nad samą prawdę, prawda nigdy go nie poniży ani nie zbruka, lecz uszlachetni i przyniesie mu zaszczyt.”(…)
Cóż zatem ma począć uczciwy poszukiwacz prawdy? (…)
Spędziwszy dziesięć lat jako sufi, Al.-Ghazali doszedł do wniosku, że przeżycie religijne jest jedynym sposobem zweryfikowania rzeczywistości znajdującej się poza zasięgiem ludzkiego intelektu i procesów mózgowych. Wiedza sufich o Bogu nie była racjonalna ani metafizyczna, lecz najwyraźniej pokrewna intuicyjnemu doznaniu (…)
Osoby wszakże pozbawione tej zdolności nie powinny wszakże zaprzeczać jej istnieniu, dlatego jedynie, że nie doświadczyły działania owej mocy. (…)
Bóg osobowy może stanowić wielkie obciążenie. Istnieje niebezpieczeństwo, że stanie się ukształtowanym na nasz obraz, ucieleśnieniem naszych potrzeb, leków i pragnień. (…) Pojęcie Boga osobowego wiąże się z pewnymi zagrożeniami. Miast być motorem duchowego postępu, może zachęcać byśmy z błogością tkwili w obecnym stanie świadomości. (…)
Cały religijny świat dostrzegł to niebezpieczeństwo i szukał dróg wyjścia poza osobową wizję najwyższej rzeczywistości.(…)
Zachód nigdy nie przejawiał szczególnego entuzjazmu względem postaw mistycznych, nawet, gdy w innych częściach świata prąd ten przeżywał swoje wzloty (…)
Pojawiają się jednak oznaki, że postawy te mogą ulec zmianie. Od lat sześćdziesiątych dwudziestego stulecia mieszkańcy zachodu odkrywali zalety pewnych typów jogi,… (…)nastąpił ogromny rozkwit popularności takich religii jak buddyzm zen (…)
Niezwykłą popularność zyskały prace na temat mitologii autorstwa zmarłego niedawno uczonego Josepha Campbella.(…)
Religie mistyczne mają bardziej bezpośrednie oddziaływanie, toteż w trudnych chwilach są swym wyznawcom bardziej pomocne niż wiara angażująca przede wszystkim umysł. Praktyki mistyczne pomagają adeptowi powrócić do Jedni, pierwotnego porządku i podtrzymywać stale poczucie obecności.(…)
Zapuszczanie się w głąb umysłu wiąże się z wielkim osobistym ryzykiem, gdyż nie ma pewności, czy zdołamy znieść to, co tam znajdziemy. Dlatego mistyczna podróż odbywa się pod kierunkiem osoby doświadczonej, która czuwa nad przebiegiem tego przeżycia, przeprowadzi nowicjusza przez niebezpieczne miejsca i dopilnuje by nie nadwyrężał sił. (…) Wszyscy mistycy podkreślają wymóg inteligencji i równowagi umysłowej. Mistrzowie zen powiadają, że osoba znerwicowana nie powinna szukać ratunku w medytacji, gdyż może to tylko pogorszyć jego stan. Dziwaczne postępki niektórych świętych, czczonych jako mistycy, należy uznać za zaburzenia (…)
Tajemnicze zdarzenie, które się przytrafiło mędrcom Talmudu, wskazuje, że Żydzi od początku zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw, kryjących się w tych duchowych poszukiwaniach; później nie wtajemniczali młodych ludzi w tajniki Kabały, póki nie osiągną dojrzałości. Mistyk musi też, prowadzić zdrowe życie seksualne.(…)
Dziś wiemy, że podświadomość pełna jest wyobrażeń, które wyłaniają się na powierzchnię w marzeniach sennych, podczas halucynacji oraz przy niektórych schorzeniach psychicznych i neurologicznych. (…)
Wymagało to wielkich umiejętności, odpowiedniego usposobienia i wprawy. Konieczne było osiągnięcie takiego skupienia jak w medytacjach jogi czy zen, co również pomagało adeptowi zorientować się w krętych ścieżkach psychiki. Mędrzec babiloński Haj Goan (939-1038) objaśniał (…): Człowiek, który pragnie odbyć tę mistyczną podróż w głąb siebie, powinien być „godny” i „obdarzony pewnymi cechami”(…)
To nie przychodzi spontanicznie. Chętny winien wykonywać pewne ćwiczenia, podobne do ćwiczeń, jakie uprawiają inni zwolennicy kontemplacji na całym świecie.(…)
Wizje nie są celem samym w sobie, lecz środkiem doznania niewysłowionego przeżycia religijnego, przekraczające normalne pojęcia. Warunkuje je określona tradycja religijna mistyka. (…)
Myliłby się, biorąc owe wizje umysłu za zjawiska obiektywne lub uznając je za coś więcej niż symbole transcendencji. Ponieważ halucynacje są często oznaką stanu umysłu, trzeba znacznych umiejętności i zachowania równowagi umysłowej, by uporać się z interpretacją symboli, wyłaniających się podczas medytacji, przebiegającej we stanie najwyższego skupienia, czemu towarzyszy głęboka refleksja.(…)
Podobny obraz wstępowania pojawia się w doznaniach, których doświadczają w transie szamani „od Syberii przez obie Ameryki, aż do Ziemi Ognistej” jak ujął to Joseph Campbell.
Symbol wstępowania wskazuje, że ziemskie sposoby postrzegania pozostały daleko w tyle.(…)
 A choć to „wstąpienie” ma najwyraźniej uwarunkowania kulturowe, wydaje się faktem bezspornym. Jakkolwiek go zinterpretujemy, takie doświadczenia kontemplacyjne miewali ludzie na całym świecie, we wszystkich okresach historycznych. Ów szczytowy wgląd monoteiści zwą „wizją Boga”, Plotyn zakładał, że jest to doznanie Jedni, buddyści nazwali go przeczuciem nirwany. Zawsze zmierzali ku niemu ludzie obdarzeni pewnym darem duchowym. (…)
Jest to doświadczenie subiektywne, które wiąże się z podróżą w głąb, nie zaś z postrzeganiem obiektywnego faktu na zewnątrz jaźni, odbywa się natomiast za pośrednictwem tej części mózgu, która tworzy obrazy, a nie w procesie logicznego rozumowania. I wreszcie jest to coś, co mistyk tworzy celowo: pewne ćwiczenia fizyczne i umysłowe dają w rezultacie wizję, nie zawsze przydarza się ona mimo woli.(…)
Jak wyjaśniał Grzegorz Nyseńczyk w swym komentarzu do Pieśni nad Pieśniami, „każde pojęcie, uchwycone umysłem, staje się przeszkodą dla poszukujących”. Celem kontemplacji jest wzniesienie się ponad wszelkie idee i obrazy, gdyż powodują one tylko roztargnienie. Potem kontemplujący uzyska „pewne poczucie obecności”, nieokreślone i z pewnością przekraczające wszelkie ludzkie doświadczenia. Postawa ta znana jest jako hesychia, co znaczy „uspokojenie” bądź „wewnętrzna cisza”. (…)
Greccy chrześcijanie na własną rękę odkryli techniki stosowane od wieków w religiach wschodnich. Uważali oni modlitwę za czynność psychosomatyczną,(…)
W odróżnieniu od swych zachodnich braci Grecy nie sądzili, by napięcie i osamotnienie stanowiły nieunikniony wstęp do obcowania z Bogiem, (…)
Muzyka, najbardziej niewysłowiona ze sztuk i przypuszczalnie najbardziej bezpośrednia. Muzyka przekazuje uczucia i przeżycia, pomijając słowa i pojęcia.(…)
Początkowo sufi mieli wiele wspólnego z innymi (…)
Wielu sufich na przykład otaczało czcią Jezusa jako proroka życia wewnętrznego(…)
Odmiennie niż religia oparta na dogmatach, która podatna jest na sekciarskie spory, mistycyzm często głosi, że tyle jest dróg do Boga, ile ludzi. Sufizm szczególnie wysoko ceni wartość innych wiar. (…)
Prawdy trzeba szukać wszędzie, gdziekolwiek istnieje szansa na jej odnalezienie.(…)
Prawdy trzeba szukać zarówno w naukowym racjonalizmie jak i w ezoterycznym mistycyzmie, krytycznie nastawiona inteligencja musi kształcić i ożywiać wrażliwość.(…)
W każdym z nas znajduje się podobne połączenie światła i ciemności(…)
Mistycyzm odrodził dawną mitologię, którą religie odwołujące się do Boga ostentacyjnie odrzuciły.(…)
Rozpatrywał wizje, które choć tkwiły korzeniami w różnych kulturach, były niezwykle do siebie podobne, niezależnie od tego, czy doznawali go szamani, mistycy, czy też inne osoby w ekstazie. Niedawno zjawisko to wzbudziło spore zainteresowanie.(…)
Ścieżka ku Bogu wiedzie, zatem i przez twórczą wyobraźnie, królestwo mistyków.
Dziś u wielu ludzi na Zachodzie konsternacje wywołałaby wypowiedź czołowego teologa, z której wynikałoby, że Bóg w jakimś bardzo głęboki sensie jest tworem wyobraźni.
A jednak wyobraźnia to podstawowa predyspozycja religijna. (…)
Wyobraźnia znajduje się u źródeł naszych osiągnięć (…) także sztuki i religii. Idea Boga, bez względu na to jak się ją zdefiniuje (…) możemy wyobrazić sobie za pośrednictwem symboli, których interpretacja jest podstawowym zadaniem obdarzonego wyobraźnią umysłu. (…)
Symbol można określić jako przedmiot lub pojęcie, które postrzegamy zmysłami lub chwytamy umysłem, lecz, w którym dostrzegamy coś innego niż on sam. Posługując się jedynie rozumem nie dostrzegamy w konkretnym przedmiocie, podlegającym działaniu czasu, wartości szczególnych, powszechnych lub wiecznych. Jest to zadanie twórczej wyobraźni, w której swe intuicyjne odkrycia mają mistycy i artyści.(…)
Kto wie, że widzi tylko zasłony, dociera do Boga, lecz ten, kto bierze je za rzeczywistość,
nie dostąpi jego obecności” (…)
Na tej zasadzie funkcjonał sufizm – to, co z początku miało charakter duchowości osobowej, skupionej na człowieku, doprowadziło Ibn Arabiego do ponad-osobowej(…) Obraz kobiety miał dlań duże znaczenie – wierzył, że kobiety są żywotnymi wcieleniami Sophii, Bożej mądrości (…)
Ten mistycyzm introspekcyjny, oparty na sile wyobraźni, poszukiwał podstaw bytu w głębi jaźni. Pozbawiał mistyka pewników, którymi odznaczały się bardziej dogmatyczne formy religii. Ponieważ każdy człowiek doznaje Boga w sposób wyjątkowy, żadna poszczególna religia nie wyrazi całości boskiej tajemnicy. Nie ma obiektywnej prawdy o Bogu, której podporządkować się musieliby wszyscy; ponieważ Bóg przekracza kategorie osobowości, nie można przewidzieć jego zachowania ani skłonności. Nie do przyjęcia jest przekonanie o wyższości własnej wiary nad inną, gdyż żadna religia nie zawiera całej prawdy o Bogu. (…)
Ibn Arabi często używał zwrotu „Bóg tworem wiar”, co mogło brzmieć lekceważąco w odniesieniu do „boga”, którego stworzyli sobie wyznawcy określonej religii i uważali za tożsamego z prawdziwym Bogiem. Rodziło to nietolerancję i fanatyzm.
Miast tego bałwochwalstwa Ibn Arabi zalecał:
„Nie przywiązuj się wyłącznie do jakiejś wiary, gdyż wówczas podasz w wątpliwość inne wyznania, co będzie z wielką szkodą dla ciebie, nie uda ci się bowiem dotrzeć do prawdy. Bóg wszechobecny i wszechmocny, nie jest ograniczony do jakiejś jednej religii (…)
Mistyk uważa wszelkie najprzeróżniejsze religie za uprawnione teofanie. Podczas gdy Bóg bardziej dogmatycznych religii dzieli ludzkość na obozy, Bóg mistyków stanowi siłę jednoczącą. (…)
Metody koncentracji sufi, z drobiazgowymi zaleceniami dotyczącymi postawy i sposobu oddychania, pomagały adeptom doznać poczucia transcendentnej obecności w obrębie własnej istoty. Nie każdy zdolny był do przeżywania mistycznej ekstazy, lecz dzięki tym duchowym ćwiczeniom wierni mogli wyzbyć się uproszczonego, antropomorficznego pojęcia Boga i doznawać go jako obecności wewnątrz własnej jaźni. Niektóre zgromadzenia pomagały sobie muzyką i tańcem, aby osiągnąć większe skupienie (…)
Poemat Rumiego (Poemat o sprawach ducha), uznany za Biblię sufizmu: (…)
[ dopisek rozstajny –
poniżej niewielki fragment]
[…]„Słuchaj, jak flet trzcinowy smutną
Baśń o miłości opowiada:
Wyrwana z ziemi trzcina płacze
I płakać każe wszystkim ludziom.
Chce znaleźć pierś męką szarpaną,
By zwierzyć ból wielkiej tęsknoty.
[…]
Czasu spotkania oczekuje.”[…]
(…)Nasze ego nas oślepia, uniemożliwiając dostrzeżenie wewnętrznej tajemnicy wszechrzeczy, lecz gdy je przezwyciężymy, nie będziemy odosobnionymi, oddzielonymi od siebie bytami, lecz zjednoczymy się z Podstawą wszelkiego istnienia. Rumi podkreśla, że Bóg może być doznaniem jedynie subiektywnym. (…) wszelkie przemowy na temat Boga są równie absurdalne jak słowa, lecz gdy wierzący dotrze przez warstwy pozorów do istoty rzeczy, stwierdzi, że zadaje ona kłam wszelkim z góry powziętym wyobrażeniom. (…)
Inni Żydzi sięgnęli po interpretacje mistyczną, symboliczną. Z początku mistyków tych była zaledwie garstka. Praktykowali oni system ezoteryczny, przekazywany uczniowi przez mistrza, stad nazwa Kabały (Kabbala, czyli tradycja przekazywania). (…)
Kabaliści usiłowali przeniknąć do świadomości ludzkiej. Miast w sposób racjonalny rozważać naturę Boga i metafizyczne problemy jego związków ze światem, kabaliści zwrócili się do wyobraźni. Podobnie jak sufi – kabaliści posłużyli się zaczerpniętym od gnostyków i neoplatończyków rozróżnieniem między istotą Boga a jego przejawami, które dostrzegamy w objawieniu i stworzeniu. (…)
Nic dziwnego, że wielu rygorystycznych talmudystów żachnęło się z odrazą, lecz wygnanie Szechiny, przywodzące na myśl starożytne mity o bogini, która wywędrowała daleko od boskiego świata, stało się jednym z najpopularniejszych elementów Kabały. Żeńska Szechina wprowadziła pewną równowagę seksualną do pojęcia Boga, które zbyt silnie ciążyło ku męskości i  wypełniła ważną potrzebę religijną. (…)
Abulafia, stworzył żydowska odmianę jogi, posługując się zwykłymi metodami koncentracji, takim jak odpowiednie oddychanie, recytacje mantry oraz przyjęcie specjalnej postawy w celu osiągnięcia odmiennego stanu świadomości. (…)
Abulafia nauczał, że (…)
trzeba „rozewrzeć duszę, rozsupłać węzły, które ją krepują”. Zwrot „rozsupłać węzły” znajdujemy też w buddyzmie tybetańskim, co jest jeszcze jednym świadectwem zasadniczej zgodności między mistykami na całym świecie. (…)
Jak długo zapychamy umysły ideami opartymi na wrażeniach zmysłowych, trudno nam rozróżnić transcendentny element życia. Za pomocą technik jogi Abulafia uczył wychodzenia poza normalna świadomość, by odkryć całkowicie nowy świat. (…)
Doskonale zdawał on sobie sprawę z jej niebezpieczeństw,(…)pisał, że kabalista często „widzi” i „słyszy” osobę swego duchowego przewodnika „poruszającą się w jego wnętrzu, otwierającą zawarte w nim drzwi”. Odczuwa wówczas przepływ energii i przemianę wewnętrzną, która jest tak przytłaczająca, że wypływa jakby z boskiego źródła.(…)
Chrześcijanie na Zachodzie wolniej przekonywali się do tradycji mistycznej. (…)
W Niemczech pojawiło się całe grono mistyków: Mistrz Eckhart (1260 -1327?)…
oraz Henryk Suzo (ok. 1295 – 1306)(…) Najwięksi samodzielnie dokonali wielu odkryć duchowych, które były już udziałem Greków, sufich i kabalistów. (…)
Eckhart głosił, że Bóg jest Niczym. Nie znaczy to, że jest złudą, lecz że cieszy się bogatszą, pełniejszą egzystencją niż istnienie znane ludziom. Mówił też o doznawaniu Boga jako „ciemności”, nie aby zaznaczyć brak światła, lecz by wskazać na obecność czegoś jaśniejszego. (…)
Wedle Eckharta (…)
 Boga można poznać jedynie droga doświadczenia mistycznego. Mówiąc o nim, lepiej posługiwać się terminologia negatywną, jak proponował Majmonides.
W istocie musimy oczyścić nasze pojecie Boga, pozbywając się absurdalnych uprzedzeń i antropomorficznego obrazowania. (…)
To właśnie miał na myśli, mówiąc: „Wyrzeczenie osiąga szczyt i kres, gdy człowiek wyrzeka się Boga ze względu na Niego samego”. Będzie to proces bolesny.
Skoro Bóg jest Nicością, musimy też starać się być niczym, by się z Bogiem zjednoczyć.
W procesie podobnym do fana, która opisują sufi, Eckhart mówi o ‘oderwaniu”, czy raczej o „oddzielności”. Eckhart nauczał, że mistykowi nie wolno stać się niewolnikiem jakichkolwiek określonych idei dotyczących boskości. (…)
Ponieważ Bóg jest podstawą istnienia, nie ma potrzeby szukania go „gdzieś tam” ani wyobrażania sobie, że wstępuje się do czegoś ponad znanym nam światem. (…)
Boga nie wolno ograniczać do pojęcia, które daje się wyrazić w ludzkim słowie. (…)
Bóg jest nierozpoznawalny, lecz twierdził, że mimo to wierni doznawali go. (…)
Podobnie jak Ibn Arabi, nie wyobrażał sobie Boga siedzącego w innym świecie, w zewnętrznym, obiektywnym niebie, do którego udadzą a się po śmierci wszyscy wierni. Niebo i sferę boską trzeba odkryć w sobie, w osobistym alam al.-misal, które jest nieodłączną własnością każdej ludzkiej istoty. Każdy człowiek ma swego, odmiennego od innych Boga i swe własne niebiosa.(…)
Luria przywiązywał wielką wagę do tego, by przed rozpoczęciem ćwiczeń duchowych kabalista osiągnął harmonie wewnętrzną. Zasadnicze znaczenie miały szczęście i radość – nie należy bić się w piersi, mieć poczucia winy ani żywić obawy o własny wizerunek.
Vital przekonywał, że Szachina nie może mieszkać w miejscu,, gdzie panuje smutek i ból; jak wiemy, myśl ta ma swoje korzenie w Talmucie. Smutek pochodzi od zła w świecie (…)
W sercu kabalisty nie powinien kryć się gniew ani napastliwość wobec nikogo.(…)
Z kolei taki reformator jak święty Ignacy Loyola (1491-1556), założyciel Towarzystwa Jezusowego, podzielał poglądy protestantów o tyle, że uznawał kluczowe znaczenie bezpośredniego obcowania z Bogiem i uważał, iż obcowanie powinno być ściśle osobistym doznaniem każdego człowieka. Ćwiczenia duchowe, które ułożył, miały doprowadzić do przeżycia wyniszczającego i bolesnego, lecz również niezwykle radosnego. (…)
sam na sam ze swym przewodnikiem duchowym, kandydat roztrząsa swe wewnętrzne problemy i podejmuje decyzje;(…)
Ćwiczenia stanowią systematyczny, niezwykle skuteczny przyspieszony kurs mistycyzmu. Mistycy często stosowali techniki podobne do dzisiejszych metod psychoanalitycznych.(…)
Ignacy świadom był jednak niebezpieczeństw fałszywego mistycyzmu. W swych Zasadach rozróżniania duchów podobnie jak Luria podkreślał znaczenie spokoju i radości, przestrzegając uczniów przed krańcowością uczuć, co poniektórych purytanów doprowadziło do zaburzeń psychicznych. (…)
Nie dowierzał gwałtownym przemianom emocjonalnym i w podróży do nowej osobowości podkreślał znaczenie dyscypliny. (…)
W Ćwiczeniach, jego punkt kulminacyjny stanowiła „Kontemplacja, pomocna do uzyskania miłości”.(…)
Stąd nazwano ich metodystami (…)
Podczas tej wyprawy na Wesleyach duże wrażenie zrobiła Jednota Braci Morawskich, która zrezygnowała z jakiejkolwiek doktryny, przekonując, że religia jest po prostu sprawą serca. (…)
Doświadczenie „ponownych narodzin” miało kluczowe znaczenie. (…)
Doktryny dotyczące Boga są zbyteczne, a nawet mogą okazać się szkodliwe.(…)
Ale ten mistycyzm „dla wszystkich” mógł być niebezpieczny. Mistycy zawsze podkreślali niebezpieczeństwa wędrówek duchowych i ostrzegali przed reakcjami: oznakami prawdziwego mistycyzmu są spokój i pogoda. (…)
John Wesley był zafascynowany oświeceniem, a szczególnie wysoko cenił ideał wolności. (…)
Amerykański uczony Albert C. Butler wskazuje, że nowa religia serca oraz racjonalizm oświecenia zwracały się przeciw panującemu porządkowi i odznaczały nieufnością do władzy zewnętrznej; oba prądy nienawidziły bestialstwa, z entuzjazmem natomiast odnosiły się do dobroczynności. Pobożność utorowała drogę ideałom oświecenia.(…) Między niektórymi z owych skrajnych ruchów zachodzi uderzające podobieństwo.
Liczne sekty reagują na ogromne przemiany zachodzące w owym okresie naruszeniem religijnych tabu. Jedne ugrupowania wydaja się bluźniercze, innym nadano miano ateistycznych. (…)
Wiele głosi idee (…)
przepowiadając powstanie nowego świata. (…)
W 1649 roku Gerard Winstanley założył w pobliżu Cobham w hrabstwie Surrey społeczność diggerów,
[ dopisek rozstajny –
vide, współcześni diggersi – w ruchu hipisowskim w USA]
 aby przywrócić ludzkość do pierwotnego stanu, kiedy to Adam uprawiał Rajski Ogród.
W tym nowym społeczeństwie miała zniknąć własność prywatna, a także różnice i władza sprawowana przez ludzi. (…)

W każdej istocie ludzkiej znajduje się wewnętrzne światło, a gdy się je odkryje i podsyci, wszyscy, niezależnie od pochodzenia czy pozycji społecznej, mogą tu na ziemi osiągnąć zbawienie. Sam Fox w swoim Towarzystwie Przyjaciół głosił pacyfizm, rezygnacje z aktów przemocy oraz radykalny egalitaryzm. (…)
Najbardziej skrajne przykłady owego nowego nastawienia religijnego miały związek z późnośredniowiecznym heretyckim Bractwem Wolnego Ducha.
[dopisek rozstajny –
mowa tutaj o Braciach i Siostrach Wolnego Ducha, o których pisałem w „rozstajach”, sekcie bardzo kolorowych ludzi]
Jak wyjaśnia historyk brytyjski Norman Cohn w (…)
przeciwnicy oskarżali braci o panteizm. Bez wahania powiadali: „Bóg jest wszystkim, co istnieje”; „Bóg jest w każdym kamieniu i w każdym członku ludzkiego ciała”; „Każda stworzona rzecz jest boska”. Była to reinterpretacja wizji Plotyna. Wieczna esencja wszechrzeczy, emanująca z Jedni, jest boska. (…)
Bracia raz po raz zapewniali: „Każde rozumne stworzenie z natury swej jest błogosławione”. Było to nie tyle wyznanie filozoficzne, co wyraz namiętnego pragnienia, by przekroczyć ograniczenia ludzkości.(…)
Beszt zrezygnował z wielkich projektów zbawienia świata, jakie snuł Luria.
Chasyd winien po prostu ponownie zespolić iskry, które uwięzły w otaczających go przedmiotach i ludziach(…)
Na chasydzie spoczywa szczególna odpowiedzialność względem jego najbliższego otoczenia, która on jedynie może przyjąć na siebie. Postrzega jedynie to, co tylko on winien postrzegać, i czuje tyle, ile przeznaczone mu jest odczuwać”. (…)
Beszt nie sądził, że wszystko jest Bogiem, lecz że wszystkie istoty żyją w Bogu (…)
Luria wykazywał nadzwyczajne zrozumienie celu marzeń sennych, którym jest uwolnienie głęboko ukrytej intuicji. (…)
Między mistycyzmem i racjonalizmem nie istnieje przepaść tak wielka, jak skłonni jesteśmy to sobie wyobrażać. Uwagi Gaona z Wilna na temat snu świadczą o wyraźnym zrozumieniu roli nieświadomości, nieraz radzimy znajomym, którzy mają jakiś problem,
by „przespali się z nim”, w nadziei, że we śnie wpadną na jakiś pomysł, który umyka im na jawie. Gdy nasze umysły są chłonne i odprężone, w ich głębszych rejonach rodzą się idee. (…)
Prawdziwie twórczy (…)
musi, tak jak mistycy, stanąć przed mrocznym światem nie stworzonej rzeczywistości, owianej mgłą nieznanego, w nadziei, że ją przeniknie. Póki umysły zmagają się z logiką i pojęciami, z konieczności spętane są już ustalonymi ideami czy formami myśli.
Często odkrycia wydają się „dane” z zewnątrz.
Przemawiają w kategoriach wizji i natchnienia. (…)
Większość ludzi niechętnie rezygnuje z własnego punktu widzenia.
Gdy jednak chasyd przekroczy granice swego egotyzmu, zda sobie sprawę, że nie ma rzeczywistości prócz Boga. Jak sufi, który doświadczył fana, chasyd może osiągnąć ekstazę. (…)
Wychodzi wówczas poza swą istotę: „Tak jest tym pochłonięty, że nic się nie liczy, a chasyd nie ma żadnej samoświadomości”. Praktyki Chabadu uczyniły z Kabały narzędzie samopoznania, nauczając chasyda, jak ma zstępować, sfera za sferą, w głąb swego wewnętrznego świata, aż dojdzie do jego środka. (…)
Umysł może doznać Boga przez ćwiczenia rozumu i wyobraźni, lecz nie będzie to obiektywny Bóg, lecz rzeczywistość głęboko subiektywna, nierozdzielna od własnego ja. (…)
Sam Wordsworth był mistykiem, który obcował z przyrodą (…)
W „Wierszach ułożonych kilka mil nad klasztorem Tintern” opisuje chłonny stan umysłu, który zaowocował pełną uniesienia wizją rzeczywistości:
„Tę błogosławioną
Zadumę, w której brzemię tajemnicy,
W której nieznośny i gniotący ciężar
Niepojętego świata nagle jest
Lekki: pogodną i błogosławioną
Zadumę, w której uczucia nas wiodą
Aż tam, gdzie oddech cielesnej powłoki
Aż tam, gdzie ruchy naszej ludzkiej krwi
Niemal ustają – i leżymy we śnie.
Śpi tylko ciało – stajemy się duszą
Żyjącą; oko nasze już spokojne
Siłą harmonii, potęgą radości
Spoziera w życie wszelkich rzeczy.”
Wizja ta wzięła się bardziej z serca i uczuć niż z tego, co Wordsworth nazywa „wścibskim intelektem”, którego czysto analityczne narzędzia mogą zniszczyć ten rodzaj intuicji. Ludziom nie są potrzebne uczone księgi czy teorie. Niezbędna jest tylko „mądra bierność” i „serce, które patrzy i odczuwa”. Intuicja zaczyna się od subiektywnego doświadczenia,
lecz musi być ono „mądre”, nie nieświadome czy nadto sobie pobłażające.

Jak powiedziałby Keats, prawda nie stanie się prawdą, póki nie będzie się jej czuło w uderzeniu pulsu, a namiętność nie poniesie jej do serca.
Wordsworth wyodrębnił „ducha”, który zarazem tkwi w zjawiskach przyrody i jest od nich różny:
„Poczułem
Obecność, która porywa weselem
Podniosłych myśli; najczystsze wnikanie
Czegoś, co znacznie głębiej ukryte
I mieszka w blasku zachodzących słońc,
W przestrzeniach morza, w żyjącym powietrzu,
W błękitnym niebie i w myśli człowieka;
Napęd i duch, co pobudza wszelkie
Myślące rzeczy i wszelkie przedmioty
Myślenia, płynąc przez rzeczy. (…)
(…) Podobnie jak gnostycy, kabaliści i wcześni trynitrianie Blake miał wizję „kenosis” – całkowitego zatopienia sie w Bogu, który spada ze swych samotnych niebios i w świecie obleka się w ciało. (…)
Żadna ludzka działalność nie jest obca Bogu, nawet płciowość(…)
przejawia się w namiętności samego Jezusa.(…):
Blake protestował przeciw Kościołom instytucjonalnym, (…)
 niektórzy teologowie usiłowali włączyć wizję romantyczną do oficjalnego chrześcijaństwa. (…)
W romantykach, takich jak Wordsworth, cześć i poczucie zależności wzbudzał duch, który ujawniał się w przyrodzie. Wybitny następca Schleiermachera, Rudolf Otto, w swojej ważkiej książce „Świętość”, wykazuje, że gdy ludzie stają w obliczu zjawisk wykraczających poza zasięg ich doświadczenia i poznawalnego świata, nie czują się już alfą i omegą istnienia. (…)
Każde pokolenie musi stworzyć sobie własne wyobrażenie Boga, tak jak każdy poeta musi poznać prawdę po rytmie swego pulsu. (…)
Duński filozof Soren Kierkegaard (1813 -1855)
[dopisek rozstajny –
w 1970 r. jego myśli (książki) były rozpowszechniane wśród niektórych polskich hipisów
przez środowisko związane z Jerzym Grotowskim i wrocławskim parateatralnym „Ashram”]
głosił pogląd, iż odwieczne wiary i doktryny stały się bożkami, celami samymi w sobie, namiastkami niewyrażalnej rzeczywistości Bożej. Prawdziwa wiara chrześcijańska to skok z tego świata w nieznane, z dala od przebrzmiałych przekonań i skamielin, w jakie obróciły się ludzkie wierzenia. (…)
Niestety na Zachodzie indywidualizm stał się nową formą bałwochwalstwa, gdyż teraz był celem samym w sobie. (…)
Geniusz jednostki, jeśli da mu się absolutną swobodę, może posłużyć do niebezpiecznych celów. (…)
Chrześcijańscy fundamentaliści zapominają o Chrystusowym współczuciu i miłości bliźniego. Nie wahają się potępić tych, których uważają za „nieprzyjaciół Bożych”. (…) Współczucie to szczególnie trudna cnota. Wymaga, byśmy wyszli poza ograniczenia, jakie narzuca nam egotyzm, poczucie niepewności oraz z dawna zakorzenione uprzedzenia.(…)
[ dopisek rozstajny –
niewielu przedstawicieli instytucjonalnych religii osiąga poziom tych wzniosłych ideałów]
odrzucili chrześcijaństwo zachodniego świata głównie z powodu jego nietolerancji.(…) Nazbyt często wierni wyznający konwencjonalną religijność, nie będąc fundamentalistami, odznaczają się tym samym agresywnym poczuciem sprawiedliwości. Wykorzystują „Boga”, by utwierdzić się w swych własnych sympatiach i antypatiach, które przypisują samemu Stwórcy. Skrupulatnie uczęszczają na nabożeństwa, lecz szkalują członków innych grup etnicznych czy wyznaniowych, zaprzeczają jednej z podstawowych prawd swej religii. (…)
Często dokonywano rozróżnień między ludźmi praktykującymi kulturową formę religii a wiernymi mającymi współczującego Boga w sercu. Prorocy  grzmieli przeciw swym współczesnym, którzy sądzili, że wystarczy odprawiać obrzędy w świątyni.(…)
wyraźnie twierdzili, że zewnętrzne oznaki pobożności nie mają wagi, jeśli nie towarzyszy im miłosierdzie – bez niego znaczą tyle co grzmiące trąby czy brzęczące cymbały. (…)
Być może religię współczucia (…)
wyznaje zaledwie mniejszość(…)
Sprzeniewierzeniem się jest też traktowanie Boga jako panaceum na niedogodności życia, alternatywę wobec doczesnego świata, ujście własnych pragnień. (…)
Gdy ludzie poszukują ostatecznego znaczenia i wartości życia, ich umysły zwracają się w określoną stronę. Nikt ich do tego nie nakłania, idą za głosem natury. Jeśli jednak uczucia nie maja zwyrodnieć do postaci niezdrowego emocjonalizmu, nadmiernie pobłażliwego lub agresywnego, winna je wspierać krytycznie nastawiona inteligencja. Obcowanie z Bogiem musi dotrzymywać kroku innym aktualnym dążeniom, również umysłowym. (…)
Jest subiektywnym przeżyciem, w tajemniczy sposób doświadczanym u podstaw istnienia. (…) Aby dać wyraz tej Rzeczywistości, wykraczającej poza pojęcia, mistycy wykorzystywali muzykę, taniec, poezję, prozę, opowieści, malarstwo i rzeźbę. Jednakże jak wszelka sztuka mistycyzm wymaga inteligencji, dyscypliny i krytycznego nastawienia, by ustrzec się przed nadmierną emocjonalnością i przypisywaniem Absolutowi swych pragnień czy skłonności. (…)
Na Zachodzie mistycyzm nigdy nie należał do głównego nurty wyznaniowego. (…)
W latach sześćdziesiątych na nowo rozbudziło się zainteresowanie mistycyzmem, które wyraziło się entuzjazmem dla medytacji i buddyzmu, lecz ta postawa niezbyt przystaje do naszej mentalności, ceniącej zjawiska obiektywne i sprawdzalne empirycznie. Boga mistyków niełatwo uchwycić. Wymaga to długiego przygotowania i pochłania sporo czasu. Mistyk musi mocno się natrudzić, by uzyskać to poczucie rzeczywistości, które nazywamy Bogiem. Mistycy często tłumaczą, że ludzie muszą sami dla siebie, celowo wytworzyć to poczucie Boga, z taka samą troską i uwagą, jaką inni poświęcają twórczości artystycznej. Niewielkie są szanse, by taka forma pobożności zyskała zwolenników w społeczeństwie przywykłym do szybkich efektów. (…)
Bóg mistyków nie przychodzi gotowy, w ładnym opakowaniu. (…)
Można wyrobić sobie pewne postawy mistyczne. Nawet jeśli nie jesteśmy zdolni do osiągnięcia wyższych stanów świadomości, które są udziałem mistyków, możemy na przykład uzyskać wiedzę o tym, że Bóg nie istnieje w żadnym uproszczonym, sensie
lub że samo słowo „Bóg” jest tylko symbolem rzeczywistości, która niewypowiedzianie je przekracza. W te skomplikowane zagadnienia nie należy wgłębiać się pochopnie ani z dogmatyczną pewnością siebie i przed tym niebezpieczeństwem mógłby uchronić nas mistyczny agnostycyzm. Jeśli tych pojęć nie uznamy za część naszej natury, jeśli nie odczujemy ich w rytmie uderzeń serca, wydadzą się pozbawionymi znaczenia abstrakcjami. Mistycyzm z drugiej ręki może wzbudzić w nas uczucie niedosytu (…) Mistycyzm często uważano za dyscyplinę ezoteryczną, nie dlatego by mistycy chcieli odciąć do niego dostęp, lecz ponieważ prawdy te uchwycić może jedynie intuicyjna sfera mózgu po specjalnym przeszkoleniu. Gdy dochodzi się do nich tą szczególną drogą, która nie jest dostępna logicznemu, racjonalnemu rozumowaniu – oznaczają one coś innego. (…)
Przewaga fundamentalizmu, apokaliptycznych przepowiedni i charyzmatycznych form religijności „instant” budzi niepokój. Rosnąca przestępczość, narkomania, alkoholizm i powrót do kary śmierci nie są oznakami duchowego zdrowia społeczeństwa. (…)
Bożki fundamentalizmu nie zastąpią Boga; jeśli mamy stworzyć żarliwą nową wiarę, która sprostałaby wymogom dwudziestego pierwszego wieku, powinniśmy może zagłębić się
w historię Boga, by zaczerpnąć z niej naukę i ostrzeżenie.”

Większość powyższych cytatów pochodzi z książki Karen Armstrong „Historia Boga – Cztery tysiące lat dziejów Boga w judaizmie, chrześcijaństwie i islamie” wyd. VIK, tłumaczenie Barbara Cendrowska-Werner – książki uznanej za najważniejszą na temat religii, jaka ukazała się w ostatnich latach. Wybrałem je (zapewne subiektywnie) jako odpowiadające tym odczuciom w sercach i przemyśleniom, które niekiedy krążyły
(nadal krążą) wśród hipisów (czasem także we mnie). Oczywiście odbywało się to na różnych poziomach. Refleksje te były mniej lub bardziej powierzchowne, czasami
/choć rzadziej/ dogłębne, niemniej intuicje kierunków poszukiwań, w zdecydowanej większości okazały się trafione. Wartość ich potwierdzić można m. in. zapoznając się
z wielotomowym [liczącym w sumie kilkanaście tysięcy stron], epokowym dziełem kilkudziesięciu najwybitniejszych światowych religioznawców, biblio-znawców, teologów, historyków…itd. – wydanym kilka lat temu również w Polsce – pt. „Historia chrześcijaństwa” – wydawnictwo Krupski i S- ka Warszawa. Powyższe sugestie nie pretendują do jakiejkolwiek, określonej opinii na poruszany temat. Każdy z nas ma prawo „żyć w zgodzie z Bogiem, czymkolwiek On mu się wydaje.”

Z „około hipisowskich” wspomnień:
co, jak sam stwierdził „uchroniło go od popełnienia wielu życiowych błędów.”
(fragmenty książek „Mój Znak” i „Rozmowy”, obie wydane przez wyd. Znak):
„(…)Z „działalnością wydawniczą” po raz pierwszy zetknąłem się mając lat osiemnaście-dziewiętnaście, w katowickiej pracowni malarskiej Andrzeja Urbanowicza i Urszuli Broll, gdzie trafiłem pod koniec lat sześćdziesiątych. Grono przyjaciół interesujących się okultyzmem, alchemią, religiami Wschodu i innymi, bardzo w ówczesnej Polsce egzotycznymi obszarami wiedzy tajemnej przeobrażało się wówczas w gminę buddyjską, która przystąpiła do wydawania „listowego biuletyny przyjaciół”, zatytułowanego „Droga”. Zamieszczaliśmy w nim przekłady świętych tekstów Wschodu, fragmenty książek o buddyzmie, tłumaczenia koanów, przypowieści i nauczań mistrzów Zen.  Almanach ten stanowił jeden ze sposobów komunikowania się „wtajemniczonych” – podobnie jak „Nowe, Bezpretensjonalne Pismo Święte”, czyli teczka krążąca pomiędzy zaprzyjaźnionymi galeriami i pracowniami, poetami i malarzami, którzy dokładali do niej swoje wiersze, przekłady, rysunki, kuriozalne fotografie, ciekawe artykuły i wycinki z gazet./…/
Nasz almanach, przepisywany na maszynie w tylu kopiach, ile dało się odczytać, był też nielegalnie powielany w różnych firmach dysponujących tak zwaną małą poligrafią, do których Andrzej Urbanowicz docierał sobie znanymi (…)

Nie potrafię sobie wyobrazić, że nie mógłbym nie poznać geniusza Stanisława Barańczaka, nie podróżować z nim i jego żoną Anią po siedzibach shakersów i plażach Cape Cod, że nie mógłbym nie odwiedzić z Miłoszem winnic a Napa Valley, nie palić z nim marihuany w Bolinas nad Pacyfikiem,… (…)
[ dopisek rozstajny –
miejsce ulubione przez hipisów]
Do Kalifornii jako stary hippie „pielgrzymowałem” z innych jeszcze powodów. Nawet na tle Ameryki to miejsce szczególne /…/ Gdzie żyje się na luzie, z artystycznym drive’em, miejsce jakby stworzone dla wszelkiego rodzaju bohemy, kolorowych ptaków, ludzi wolnych, oddanych sztuce, kochających swobodny styl życia, brak konwenansów. Nie przypadkiem to właśnie Zachodnie Wybrzeże i San Francisco stały się hippisowską mekką w latach sześćdziesiątych, scenerią, wcześniej – wspólnych wieczorów autorskich beatników, później – wielkich koncertów psychodelicznych, łącznie z organizowanymi przez Kena Keseya i jego Merry Pranksters głośnymi acid tests. Duch ten owiewał Kalifornijczyków znacznie wcześniej (…)
Raz powodem tej ekspedycji był Lawrence Ferlinghetti /…/
„Chez Panisse”/…/ założycielką i właścicielką jest Alice Walters/…/
[dopisek rozstajny –
vide, piosenka Alice’Restaurant]
Początki Chez Panisse sięgają bowiem czasów hippisowskiej komuny (…)”

……….„Kory”,
(fragmenty książki Kamila Sipowicza „Kora. A planety szaleją”, wyd. Agora SA):
„(…)W Polsce ruch hippisowski powstał właśnie w Krakowie (…)
[dopisek rozstajny –
stwierdzenie nieco na wyrost, grupa hipisowska pojawiła się też w Warszawie, wokół „Proroka”; w ogóle pierwsze grupy długowłosych, wówczas nie nazywanych jeszcze hipisami, w wielu innych miastach, już ok. połowy lat 60 – tych, dziś trudno określić od kiedy, gdzie i kogo jako pierwsze – z nich zaczęto określać hipisami]
Hippisów poznawałyśmy na Plantach. Kursowaliśmy między Krakowem i Zakopanem.
W Zakopanym było wówczas duże środowisko hippisowskie, skupione wokół braci Muskatów. Słynny dom Muskatów. (…)
Najważniejsze postaci tamtych czasów stały się później bohaterami książki Kamila „Hipisi w PRL – u”. (…)
[dopisek rozstajny –
z różnych powodów brak w w/w książce wielu znaczących postaci, stąd próba uzupełnień w „rozstajach”, bynajmniej nie pretendująca do uzupełnienia w pełni.
Proszę ponownie o pomoc, również w tym względzie]
„To był intensywny czas. Myśli, idee kłębiły się wokół nas. Wielka fuzja teatru, literatury, psychologii. I moja młodość. Niby PRL, a jest co wspominać. To był mój świat. Mój raj i moja wolność. Dzisiaj nie ma już tego wymiaru, takiej intensywności, bezinteresowności. Wszystko jest skomercjalizowane, rozproszone, wyspecjalizowane. (…)
To był boom w sferze artystycznej. W Krakowie były przede wszystkim Krzysztofory, gdzie odbywał się happening za happeningiem. (…)
Była Piwnica pod Baranami z kabaretem (…)
Były cudowne Juwenalia (…)
Haszysz i marihuanę paliliśmy okazjonalnie. (…)
Któregoś dnia późnym wieczorem wyszłam z domu i spotkałam przyjaciela. Bardzo mnie namawiał na koncert świetnej grupy w Piwnicy pod Baranami. To był Vox Gentis.(…)
Wtedy poznałam Marka. (…)
Marek najpierw grał w Vox Gentis(…)
Miałam dwadzieścia lat. Marek dwadzieścia pięć. Był dziesiąty grudnia, padał deszcz.
Na ślub przyszła cała Piwnica pod Baranami: Piotr Skrzynecki, Ewa Demarczyk, Wiesiu Dymny, Jerzy Bereś. Jacek Ostaszewski i Tomek Hołuj byli naszymi świadkami. (…)
Marek był /…/ osobą bardzo uduchowioną /…/ Zajmował się buddyzmem, zen, zenistyczną literaturą, zen story, fascynował go Salinger. To była wtedy całkowita nowość. Był chyba tą osobą, która wprowadziła do środowiska zen.
[ dopisek rozstajny –
nieścisłość, prawdopodobnie z braku wiedzy, a może „Kora” miała na myśli środowisko muzyczne Krakowa. Mowa w tym cytacie o początku lat 70-tych. Buddyzm zen był rozpowszechniany w środowisku artystycznym i hipisowskim, już pod koniec lat 60 – tych, przez kontakty ze wspomnianą Pracownią Piastowska 1 (Urszula Broll i Andrzej Urbanowicz), wspomina o tym „Misjonarz” (vide – cytaty powyżej) i to stamtąd dotarł do Krakowa, Warszawy (Jarosław Markiewicz) i do Marka Jackowskiego (?), … ]
Jacek Ostaszewski wciągnął w tym czasie Marka do zespołu Marka Grechuty Anawa,
a on zainteresował Jacka i Tomka Hołuja filozofią buddyzmu zen. (…)
Pewnego dnia Tomek, Jacek i Marek postanowili założyć grupę muzyczną. /…/
Osjan. Ich muzyka szybko zaczęła zyskiwać publiczność identyfikująca się nie tylko z nośnikiem muzycznym, ale też duchowym, filozoficznym i religijnym. (…)

…………Małgorzaty Braunek,
(fragmenty książki Małgorzaty Braunek i Artura Cieślara „Jabłoń w ogrodzie. Morze jest blisko. Małgorzata Braunek w rozmowie o życiu z Arturem Cieślarem”. Wyd. Znak ):
„(…) Kłamiemy z powodu lęku. Lęku przed odrzuceniem, konfrontacją. Bronimy się przed oceną, która w naszych oczach mogłaby się okazać dla nas druzgoczącą. Krótko mówiąc, kłamiemy z potrzeby bycia zaakceptowanym, nie mówimy prawdy, bo też nie chcemy ranić swoich bliskich. Ponieważ kłamstwo daje oczekiwany efekt, szybko staje się nawykiem. (…)
– Jak się poznaliście?
Nasze oczy były już wtedy zwrócone na Daleki Wschód. To był okres hipisowskich poszukiwań, odkrywania nowych pokładów duchowości – całkiem odjechane czasy. Słuchało się Doorsów, Pink Floydów, czytało się hinduską filozofię, paliliśmy trawę, byliśmy podłączeni do nurtu dzieci kwiatów. Chcieliśmy głównie zmieniać świat wokół, przy okazji siebie, nie mając świadomości, jaka to mozolna praca. /…/ Próbowaliśmy różnych sposobów, by otwierać drzwi percepcji – jak nazwał to Huxley. /…/ Lata siedemdziesiąte także w Polsce były pełne intensywnych poszukiwań duchowych. /…/
Na zaproszenie Jacka Santorskiego przyjechał do Polski twórca rebirthingu Leonard Orr.
/…/ Rozwijało się środowisko młodych psychoterapeutów skupione wokół Jacka Santorskiego i Wojtka Eichelbergera, którzy byli pionierami nieznanych u nas metod terapii, a także buddyzmu zen.

[ dopisek rozstajny –
nieścisłość w przypadku propagowania buddyzmu zen, wynikająca prawdopodobnie z niewiedzy, być może Małgorzacie Braunek chodziło o środowisko psychoterapeutyczne,
vide także – dopisek rozstajny we  wspomnieniach „Kory” – dotyczący j/w ]
Szukaliśmy inspiracji też w literaturze. Odbywała się ciągła wymiana książek, czytaliśmy wydawaną poza oficjalnym obiegiem bibułę. Niewątpliwie największym dla nas odkryciem była powieść Hermanna Hessego – Siddhartha. (…)
Podejmowaliśmy pierwsze nieudolne próby kontemplacji, staraliśmy się medytować.
Nasz przyjaciel Maciek Zembaty był nadgorliwy. /…/ Kiedyś zajechaliśmy na stację benzynową, była kolejka, wtedy Maciek, nie chcąc tracić cennych minut, usiadł pod dystrybutorem paliwa w pełnym lotosie. /…/
Wszyscy zachowywaliśmy się „niekonwencjonalnie” (…)
też potrafimy błądzić. Oczywiście że potrzebujemy inspiracji i wsparcia i dlatego tak ważni są przewodnicy duchowi. Jesteśmy trochę jak ten biedak, który błądzi po świecie niczym żebrak, a za pazuchą ma zaszyty diament i nie zdając sobie sprawy z własnego bogactwa, uważa siebie za nędzarza. My wszystko mamy w sobie. Musimy to tylko odkryć. /…/ przejawia się jako wszechogarniająca miłość. Dobrze jest, kiedy praktyka duchowa pozwala nam wyzwalać się z zamkniętego kręgu naszych pragnień, pożądań, naszego nienasycenia. (…)
 

 

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz