Rozstaje 162

Surrealistycznej przyjaźni

kiedy naprzeciw mnie usiadła,
krzyżując powab zgrabnych nóg;
myśl przyszła: inteligentna, ładna;
szczęśliw kto tulić będzie ją mógł

Nie umiem przejść obojętnie wobec piękna. Jakiś czas zamierzam w nim odczuwaniem – współuczestniczyć. Przez wszystkie lata, oprócz wspaniałych ludzi, widziałem jednak  także tych, którzy „niszczyli” siebie lub innych. Często nieświadomie, gdy dobro kończyło się na pięknych słowach, zamknięte w deklaracjach. Ludzie Ci pełni obaw, barier lub własnych celów, pragnień, oczekiwań; dostrzegali przede wszystkim to, co im sprzyjało lub po prostu głównie samych siebie, znacznie mniej to, co istniało wokół i inne istoty. Nie będę tu przytaczał przykładów takiego „niszczenia”.
W każdym z Nas jest jakaś jego cząstka.

Dziękuję Ci Herbercie, za ten link do artykułu o Stachurze. http://www.wywrota.pl/artykuly/11719_ycie_ludzkie_jako_wedrowka__tworczosc_edwarda_stachury_magdalena_komon.html

Dziękuje Ci Karolina „Surrealistyczna”, za ten link do – pełnych, pięknych uczuć – wierszy. http://www.tomaszjastrun.com/tworczosc.php?15,0

Kimkolwiek jesteś, piękna istoto…

zbliż się gdy Tobie również dokuczy samotność
podczas spotkania łatwiej spoglądać przez okno

gdy drzewa próbują wstrzymać wiatr nadaremno
i chmury przepływają takich same tęsknot

Lata doświadczeń uczyły mnie, że najpiękniejszy „sprawdzian” spotkań to szczerość,
powiedzenie w spotkaniu o tym, co może dzielić, a co łączy, ukazanie własnych słabości,…
Prawda o sobie. Otwartość w stosunku do osoby, do której (w niej?) coś mnie zbliża.
Przyznanie się do pojawiających się uczuć względem niej. Jeśli osoba ta zrozumie to i dostrzeże,  wówczas pojawia się wartość spotkania, rozpoczyna się „nasza” wspólna droga do przyjaźni. Czasami być może trudna, lecz jedynie prawdziwa, bez niedomówień. Jeżeli nie ma spotkania, pozostaje między nami zaledwie dłuższa lub krótsza znajomość.
Ustosunkowanie i uwarunkowanie jej staje się sprawą upodobania.
Jeśli otworzy się serce wobec drugiej osoby, to jakby brało się tą osobę w „posiadanie”.
Wówczas osoba ta, choćby nieświadomie, to otwarcie poczuje, niejako sama na to „posiadanie” się zapisuje. Czasem, ze swojego (innego) miejsca, broniącego się (przed takim „posiadaniem”) będzie walczyć i wymyślać różne historie temu zaprzeczające, pomimo że znajduje się w obszarze otwartego serca. Efektem tego często bywa – wewnętrzny konflikt: „wyrażający się” z jednej strony w przyciąganiu, z drugiej w negacji. Dopóki jednak osoba ta nie zrozumie, że u podstaw takiego swoistego wyrażania leży w niej znacznie głębszy konflikt wewnętrzny  –
konflikt jej ego z otwartością jej serca – nie ujawni się w niej podstawa dla spotkania.

Jak dać o tym do zrozumienia takiej osobie?
Czując jak się męczy, więc mnie to porusza.
Jak pomóc by osoba ta wpisywała się świadomie„. w posiadanie”
(w przestrzeń otwartego serca) bez zniewolenia,…
jak dotrzeć z gotowością do współ-kreacji serc otwartych –
do ukrytej (gdzieś) w niej tęsknoty za obecnością?

Najważniejsza wydaje mi się czujność – by  móc rozróżnić „posiadanie” od zniewolenia i postępować w tym odróżnianiu niezwykle etycznie, aby to „posiadanie” nie zamieniło się we władzę nad drugim człowiekiem i w manipulację mojego, własnego ego.
W manipulację tym człowiekiem a i mną samym.
Czujność nie będąca kontrolerem –
gdy(ż) kontroler czasem odpuszcza np. w wyniku niemocy i bezradności,
ukazuje nieprawdziwość takiego odpuszczenia.

Czy na zmierzchu spojrzenie
swe zatrzyma poranek?

Ty jedynie rozpoznasz
na odpowiedź pytanie.

Każda istota jest wszechświatem. Wchodząc w spotkanie wchodzimy wobec niej przed swoje linie obronne, z uwagą umożliwiającą zauważenie przepływu (jej i swojej) energii życia; niejako „wtulamy się” w (jej i naszą) świadomość, tę cząstkę tej energii, którą jesteśmy w danej chwili, w stanie pojąć. Dając szansę takiej możliwości, poprzez – którą – tworzymy, odczuwamy, …
Istnieje jednak przepływ nieuświadomiony, poza naszą uwagą i wolą, …
o znaczeniu znacznie większym; gdyż człowiek, obejmuje swoją uwagą tylko – adoptowaną przez siebie – cząstkę przestrzeni. Niekiedy, zamiast przejścia w spotkanie, jedynie zmienia ją – przenicowuje, z jednego pola na inne. A przecież spotkanie, to również poszerzanie – stanowiące kierunek poznawania – wejście w nieuświadomione, dotychczas nieznane. Wydaje mi się, że „przytulamy” świadomie zaledwie tyle, ile jesteśmy gotowi do oddania siebie, tworzenia miejsca w nas samych dla … .
Wszystkość odbywa się w znacznym stopniu bez (tej) dominacji. Być może odczuwany dualizm ja i przeżycie, ja – przeżywam – dopóki nie odgraniczymy własności świadomości, nie zatracimy jej w chwili. Nie zaakceptujemy istnienia jako równoczesności światła i ciemności. Jako – zaślubin świadomości i tajemnicy. Być może, wraz z doznawaniem blasku otwieramy się wówczas na doświadczanie ciemności; gdyż decydowaniem, że światło tak, a ciemność nie – czyni się graniczenie, … zanika jakość spotkania. Przytulić drugą istotę  – spotkaniem z całym wszechświatem.

*
Nasz przyszywany wujek z plemienia Siuks’ów powiedział mi kiedyś, dotykając delikatnie najpierw czoła, a potem klatki piersiowej:
„Najdłuższa droga, jaka masz do przebycia, bratanku, wiedzie do głowy do serca”. (…)
Wszyscy jesteśmy w tej podróży. Droga do serca to nasza przyszłość i jedyny sposób na jej kształtowanie. Jest to podążanie w stronę całości, integralności i współodczuwania. To uzdrowienie naszych tęsknot, uzdrowienie konieczne do realizacji naszego pełnego potencjału. Nauka doświadczania emocji to jedno z najtrudniejszych zadań, jakie przed nami stoją.(…)
większość ludzi dostrzega swoje emocje dopiero wtedy, gdy zrywają one wszelkie tamy i unoszą ich z prądem(…)
Niezwykle trudno jest utrzymać świadomość emocjonalną, czyli wrażliwość na wszystkie pojawiające się w nas uczucia, bowiem w każdej chwili doświadczamy ogromnego bólu. Świadomość towarzyszących nam emocji to świadomość cierpienia.(…)
Alternatywą dla stawania się świadomym swych emocji jest dalsze ukrywanie bólu. Wtedy jednak cierpienie i tak wydostaje się na powierzchnię w sposób niekontrolowany, w postaci zaburzonych zachowań, omyłek językowych, błędnej percepcji oraz konsekwencji równie niechcianych, jak i trudnych. (…)
Jesteśmy czymś więcej niż tylko ciałem i umysłem, czymś ponad enzymy i cząsteczki.(…)
Ta świadomość kształtuje ludzkie doświadczenie. Jednocześnie chęć ukrycia bolesnych emocji ustępuje determinacji w badaniu wszelkich aspektów świadomości oraz pielęgnowania tych, które najbardziej służą Życiu. A to wymaga świadomości emocjonalnej. (…)
Głównym zadaniem opisywanym w tej książce jest wyrobienie wrażliwości na wszelkie odczucia płynące z ciała. Łatwo je zauważyć i nietrudno zrozumieć, dlaczego jest to takie ważne. (…)
Najmniejsza korzyść, jaką możesz uzyskać to większa zdolność do doceniania innych ludzi i stojących przed nimi wyzwań. (…)
Świadomość emocjonalna to coś więcej niż umiejętność w konkretnych sytuacjach.
Jest to naturalne ukierunkowanie uwagi na najszlachetniejszą, przynoszącą spełnienie, radosną i pełną mocy część ciebie, do której masz dostęp. Na twoją duszę.
Współtworzenie to coś więcej niż współpraca. Nie zależy na forsowaniu własnych opinii, ale na znalezieniu wspólnego rozwiązania, które zaspokoi w pełni wszystkich zainteresowanych.(…)
Uczymy się dziś odnajdywać w sobie korzenie naszej niepewności.(…)
To nie zdolności, talenty, rzeczy wywołują destrukcyjne konsekwencje.
To intencja ich wykorzystywania w celu manipulowania i kontrolowania innych po to, byśmy poczuli się wartościowi i kochani. (…)
Uczmy się zaglądać w głąb siebie.(…)
Proces tworzenia konfrontuje nas z najbardziej chorymi częściami naszej osobowości –
tymi, które obwiniają, krytykują, osadzają, odrzucają, zazdroszczą i nienawidzą innych ludzi, samego siebie oraz Wszechświata. (…)
Nie można zestroić osobowości z duszą bez świadomości swoich emocji.(…)
Energia przetwarzana w różnych miejscach i na różne sposoby rodzi różne emocje. (…)
Nie można rozwijać się duchowo bez przyswojenia sobie umiejętności dystansowania się od swoich emocji i zrozumienia, że są one produktami uzależnionymi od sposobu, w jaki przetwarzana jest energia w naszym organizmie.(…)
Postaraj się odczuć swoją głowę, potem kark, klatkę piersiową, brzuch i miednicę.
Zauważ, czy gdzieś pojawia się napięcie, ból lub inne odczucia.
Następnym razem, kiedy poczujesz złość, zranienie, zdenerwowanie, zazdrość,…
dokonaj przeglądu 
wszystkich tych części ciała i sprawdź, w jaki sposób je odczuwasz.(…)

 „Dom dla gości”

„Bycie człowiekiem jest jak dom dla gości.
Każdego dnia przybywa tu ktoś nowy.

 Radość i smutek, chwila podłości.
Chwile świadomości
To niespodziewani goście.

 Powitaj wszystkich i zaproś do środka!
I nawet jeśli przybędzie smutków gromada,
Co dom twój opróżnią, meble powynoszą
traktuj je z całym należnym szacunkiem
Bo pozbawiając Cię czegoś
Nowe rzeczy zaproszą.

 Witaj z uśmiechem u drzwi
wstyd, zło i mroczne myśli
Zaproś, niech wejdą.

 I bądź im wdzięczny,
Każdy z nich bowiem został przysłany
By nową drogą Cię poprowadzić.”
[Rumi]

(…)Kierowanie uwagi do wewnątrz zamiast koncentrowania  się na okolicznościach zewnętrznych to istotny krok w procesie duchowego rozwoju.(…)
Tylko ty sam możesz dokonać w sobie trwałych zmian. (…)
Energia może opuścić układ energetyczny w dwojaki sposób: w lęku i wątpliwościach albo w miłości i ufności. (…)
Niezależnie od tego, gdzie i w jaki sposób energia opuszcza twój układ energetyczny, zawsze tworzy ona emocję. (…)
Wszystkie emocje są doświadczeniem fizycznym. Emocje to fizyczne odczucia w różnych częściach ciała. Świadomość emocjonalna to zauważenie tego, co odczuwasz i gdzie to odczuwasz. (…)
Im bardziej intensywna emocja, tym bardziej bolesne odczucia w ciele i tym bardziej natrętne myśli.(…)
Odczucia i myśli towarzyszą nam w każdym momencie życia. Odczuciom zawsze towarzyszą myśli, myślom zaś odczucia. Jeżeli jesteś świadomy tylko tego, co odczuwasz w swoim ciele, nie jesteś świadomy swoich myśli. Jeżeli zaś uświadamiasz sobie wyłącznie swoje myśli, zatracisz świadomość tego, co czujesz. Gdybyś obejmował świadomością oba te procesy, zauważyłbyś, że niektóre odczucia występują zawsze z określonymi myślami. Zaczniesz dostrzegać i po jakimś czasie rozpoznawać konkretne wzorce ich występowania. Możesz na przykład odkryć, że myślenie o przemocy towarzyszy zwykle bolesnym odczuciom w rejonie żołądka oraz skurcze w klatce piersiowej towarzyszą określonym myślom.  Jeżeli odkryjesz jedno – odczucia w ciele albo myśli –
i wiesz, czego szukać, odkryjesz również drugie. Niektórzy ludzie są bardziej świadomi tego, co czują w swoim ciele niż własnych myśli. Inni większą uwagę zwracają na myśli niż uczucia płynące z ciała. Niektórzy ludzie myślą, że niczego nie czują. Jeżeli myślisz, że jesteś osobą, która nic nie czuje albo czuje bardzo niewiele, przemyśl to jeszcze raz. Wszyscy odczuwają ból fizyczny.
Kiedy energia wypływa z jednego z ośrodków w twoim układzie energetycznym w lęku i wątpliwościach, powoduje ból w tym rejonie. Nie musisz odczuwać „emocji”, żeby  poczuć ten ból. Wystarczy, że poczujesz odczucia z ciała. Ból emocjonalny odczuwamy w całym ciele – gardle, klatce piersiowej, splocie słonecznym…(…)
Jeśli tak bardzo przyzwyczaiłeś się do bolesnych odczuć w swoim ciele, że nie jesteś już świadomy tego, co czujesz, zacznij zwracać uwagę na własne myśli.(…)
Kiedy jesteś świadomy chwili obecnej, masz dostęp do wszelkich możliwości, jakie ci ona oferuje. (…)
”Nieprzerwany optymizm to nie to samo co optymizm, który rodzi się, kiedy człowiek staje się świadomy współczucia i mądrości Wszechświata. Emocje zakorzeniają nas we własnej duszy. Mówią to, co dusza pragnie nam przekazać. Stanowią bezpośrednie połączenie z duszą.
Kiedy powitamy swoje emocje jak nauczycieli, to wszystkie będą przynosić dobre wieści, nawet jeśli przysporzą bólu. Będą informować czy energia wypływa w lęku i w wątpliwościach, czy też w miłości i ufności. Fałszywy optymizm zaślepia. Nie pozwala zobaczyć tego, czego nie chcemy widzieć, ale nie może powstrzymać przed wpadnięciem na to, czego nie dostrzegamy.
Wcześniej czy później wpadniemy na ściany albo w smutek. Tylko zdjęcie klapek z oczu może przed tym uchronić. Zakładanie ich jest tymczasową ucieczka przed bólem. Usunięcie ich jest zaś pierwszym krokiem do trwałej przemiany tego, co wywołuje bolesne emocje.”[A]

*
„Dzisiaj za oknem
drzewa wyglądały jak żywe
istoty na księżycu.

 Każda gałąź wyciągała się do góry
pokryta od północy
liśćmi, które były jak zielone

 (…)

 łagodnie w słońcu,
trącane wiatrem,
i jak wszystkie konary
schylają się i ciągną w dół

 gdy tylko wiatr
naciśnie.”[B]

*
Wspomnienia z drogi.
Rok 1969,  pierwsza w Polsce „zalegalizowana” para hipisowska (małżeństwo) Rita & Joe. Ostróda. „Państwo Młodzi” w kolorowych strojach hipisowskich, ozdobieni kwiatami, wisiorkami, koralikami. Orszak osób towarzyszących także, kwiaty polne w dłoniach i na głowach. Sensacja na ulicach (orszak pieszo z mieszkania). Pierwsze dziecko hipisowskie Apoloniusz  (Rita była „spolszczoną” greczynką).  „Dziadek – Bosman” opiekujący się dziećmi hipisów.  Cudowna mama Joe’go, gotująca jedzenie, dla wciąż pojawiających się nowych „hord” hipisowskich. Ostróda, miejsce „hipisowskie” – na Mazury, wybrzeże,

…w drodze.

Przesłane przez Herberta
http://www.kuria.gliwice.pl/czytelnia/jezuszyje/index.php?numer=02&art-21

Ojca Serafina – karmelitę bosego pamiętam jeszcze z czasów studenckich, kiedy nosił pseudonim Gandhi. Był studentem orientalistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, uczestniczył w ruchu hippisowskim, interesował się hinduizmem i prawosławiem.
W końcu odnalazł swoją drogę w Kościele Katolickim. Jakież jednak było zdziwienie wielu jego znajomych, kiedy dowiedzieli się, że wstąpił do zakonu.
Po otrzymaniu święceń kapłańskich pracował jako duszpasterz w Berdyczowie na Ukrainie. Obecnie mieszka na północy Polski w małym klasztorze – pustelni.”

*
Ukłon w stronę (nie tylko) „Rainbow Family”
Zaproszenie (nie tylko) do odczytania
„PRACOWNIA NA RZECZ WSZYSTKICH ISTOT”
www.pracownia.org.pl/prac/

z jej wydawnictw, (pro)pozycje książkowe:
1) „Muzyczne dzikie życie”  – Zbiór rozmów z zespołami muzycznymi, poświęconych problemom ekologicznym i ochronie przyrody. Wywiady te ukazały się w latach 1998-2003 na łamach „Dzikiego Życia”. Wśród rozmówców wykonawcy rockowi, punkowi, folkowi, z nurtu poezji śpiewanej, spod znaku dub itp.: Hey, Dezerter, Stare Dobre Małżeństwo, Wolna Grupa Bukowina, Jacek Kleyff, Orkiestra św. Mikołaja, Włochaty, Karpaty Magiczne, Wszystkie Wschody Słońca, Czeremszyna, Janusz Reichel, Matragona, Stiff Stuff.

2) „O przyrodzie i człowieku – rozmowy Dzikiego Życia” –                                                      Zbiór rozmów z twórcami kultury, naukowcami i przyrodnikami. Tematem rozmów jest stosunek człowieka do przyrody i nasze w niej miejsce. Wśród rozmówców Olga Tokarczuk, Stanisław Lem, Wojciech Eichelberger, Józef Broda, Arne Naess, Stefan Chałubiński, Simona Kossak, Andrzej Strumiłło, Peter Matthiessen, John Seed, Andrzej Bereszyński, Juraj Lukáč, Miriam Therese MacGillis.

3) „Rytuał dla Matki Ziemi.                                                                                                     Zgromadzenie Wszystkich Istot i rozmowa Ram Dassa z Johnem Seedem”                  Praca zbiorowa poświęcona jednemu z najważniejszych elementów praktycznych głębokiej ekologii, opartego na rytuałach z różnych kultur i tradycji. Do tego dołączona rozmowa z Johnem Seedem, znanym obrońcą lasów tropikalnych.

4) Halina Wiesława Dobrucka – „Jest wojna”                                                                             Książka poświęcona relacjom człowiek – przyroda, zawiera kilkadziesiąt krótkich, poetyckich tekstów przepełnionych zachwytem nad Naturą, refleksją nad postawą człowieka wobec przyrody, z dużym naciskiem położonym na troskę o los zwierząt. Tytuł książki i jej treść nawiązuje do stwierdzenia Raya Dasmanna, że trzecia wojna światowa już się rozpoczęła – to wojna przeciwko Ziemi.

oraz fragmenty artykułu z w/w strony internetowej
Bioregionalizm… czy istnieje?:
„Warto przypomnieć, że bioregionalizm związany jest ze Stanami Zjednoczonymi: tam się narodził i tam było o nim najgłośniej. Był nurtem związanym silnie z kontrkulturą lat 70. To amerykańscy hipisi, ci, których nie zniszczyły narkotyki, próbowali szukać sposobów powrotu do korzeni. Próbowali żyć zgodnie z rytmem natury, odwiecznymi prawami, odrzucając antropocentryzm, ucząc się od przyrody. Pierwsze kongresy bioregionalizmu były zjazdami kolorowo ubranych ludzi, którzy próbowali żyć w różnych wiejskich społecznościach, uprawiać ziemię, budować spirale i kręgi, korzystać z naturalnej energii, wyrzekać się przemocy, pracować fizycznie, praktykować jogę, oddawać się medytacji, organizować wspólne rytuały, śpiewy, tańce i granie. Peter Berg i inni liderzy uczyli ich, jak projektować zgodnie z naturą, a Australijczyk Bill Mollison stworzył całą dziedzinę wiedzy nazwaną permakulturą, za co dostał tzw. alternatywną nagrodę Nobla.
Ludzie ci ziemię traktowali jak żywy organizm, a jedną z ważniejszych książek stała się „Design with Nature” (Projektowanie z naturą) Iana McHarga, która (gdy byłem w Ameryce) była nawet tematem wykładu w znanym ośrodku zen. (…)
Amerykańscy hipisi i ludzie poszukujący drogi alternatywnej do obowiązującej w cywilizacji wzrostu i rozwoju zwrócili się do „swojej” okolicy jakby w proteście przeciw oficjalnym planom podboju kosmosu. Zamiast podbijać kosmos i zajmować się ekonomiczną globalizacją powinniśmy się zająć najbliższym otoczeniem – głoszono. W tym samym czasie wymyślano alternatywne systemy płatnicze, takie jak LETS, żeby uniezależnić się od rynku. Niektóre komuny zmieniły się we wspólnoty bioregionalne, a wielu ludzi z dynamicznie rozwijających się po Dniu Ziemi w 1970 r. (którego uczestnicy sparaliżowali Nowy Jork) oddolnych inicjatyw ekologicznych postanowiło działać dla swoich bioregionów i wzbogaciło ideę bioregionalizmu o obowiązek bronienia przyrody. Bioregionalizm rozwijał się w okresie, kiedy te środowiska nie mówiły o Ziemi inaczej niż „Matka Ziemia”. Jednak Amerykanie tworzący ten ruch sami byli nieproszonymi gośćmi na ziemi Indian. To poczucie winy i brak własnych korzeni, pozostawionych gdzieś w Europie, zaowocowały zwróceniem się do Indian jako nauczycieli. I znów, nie tyle do pamiątek indiańskich, co do tego nurtu w indiańskiej kulturze, który mówił o człowieku jako ogniwie w łańcuchu życia, a nie panu stworzenia. Nic dziwnego, że powstają pisma bioregionów, których nazwy pokrywają się z historycznymi nazwami indiańskich obszarów. Nawet wiele lat później katolicka mniszka, siostra Miriam McGillis, prowadząca ośrodek Genesis Farm odwołuje się do lokalnych korzeni indiańskich. Nieco później założyciel Earth First! Dave Foreman, po opuszczeniu tej organizacji i odklejeniu z maski samochodu logo z zaciśniętą pięścią zajął się promowaniem idei „Dzikiej Ziemi” – regionów w Ameryce, które wyróżniają pewne cechy przyrodnicze i których należy bronić przed człowiekiem Zachodu. Wiele z tych regionów Foreman również nazywa bioregionami.                        

Dla układania bardziej harmonijnego świata bioregion jest tak samo niezbędny, jak przypominający wartości dzielenia się i współodczuwania ekofeminizm, odrzucająca antropocentryzm i każąca zadawać głębokie pytania ekologia głęboka i ucząca, że nie można uleczyć duszy kiedy zabija się przyrodę – ekopsychologia. Dla pierwszych „wyznawców” bioregionalizmu najważniejsze było poczucie, że są samowystarczalni. Nie interesowały ich indiańskie skanseny-rezerwaty, nie reklamowali lokalnych etnicznych atrakcji turystycznych. Amerykańscy bioregionaliści podkreślali, że najważniejsze są systemy naturalne. Poznawaniem tych systemów i rytmów zajmowała się The Planet Drum Foundation.
Bioregionalizm byłby niemożliwy bez duchowości. Wszak bioregion kształtuje naszą duszę. Nie można mówić o bioregionie, jeśli lokalne społeczności nie podejmują decyzji w oparciu o poszanowanie procesów naturalnych zachodzących w przyrodzie ich otaczającej.
Tego amerykańscy bioregionaliścu uczyli się od Indian, dlatego w Polsce bioregionalizm staje się karykaturą samego siebie, kiedy chwali ludowe wycinanki tworzone w cementowych „słupkach”, którymi dokładnie zabudowane są zbocza gór ogołocone wcześniej z lasów przez tubylców. Pamiętajmy, że nawet wiele z form tradycyjnej architektury ludowej w Polsce nie ma nic wspólnego z szacunkiem do przyrody.
Wręcz przeciwnie, choć podobają się nam, pochodzą z naśladownictwa form architektury dworskiej i pałacowej, importowanej z odległych krajów (Italia), a wiele „rytuałów” służyło podkreśleniu ludzkiej dominacji nad przyrodą. Właściciel kurnej chaty, którą się zachwycamy na wystawie „bioregionalnej” wolałby mieszkać w pałacu, wśród sztucznych ogrodów francuskich i bez wahania wycinał najstarsze drzewa w okolicy. Jeśli teraz powie coś z szacunkiem o swojej chacie, to dlatego, że już się nauczył, iż to przynosi pieniądze. Wkrótce będziemy mieli w motelach foldery o bioregionach i firmy turystyczne „oprowadzające po bioregionie”.
Tymczasem dla rzeczników bioregionalizmu była to przede wszystkim ich własna droga.   Jak napisał Jim Dodge „bioregion tworzą te społeczności lokalne, które zgadzają się na zachowanie roślin i zwierząt żyjących tutaj przed nimi. Dbałość o miejsce oznacza unikanie eksploatacji”.
O tym niechętnie napiszą polscy rzecznicy bioregionalizmu, bo (obawiam się) nie dostaliby wtedy grantów na „bioregionalne” projekty. Wszak fundacje dają na to, co nie krytykuje dominującego nurtu cywilizacji, a regionalizm (może być z dodatkiem „bio-„) to świetny towar i daje sumieniu poczucie robienia czegoś dobrego…
Jest jeszcze jeden, ogromnie ważny aspekt bioregionalizmu w jego kolebce: to duchowość.    Ludzie ci uważali, że bez osobistej praktyki nie mają prawa mówić o bioregionalizmie. Ich stosunek do Ziemi jest szczególny, to rodzaj modlitwy i wzajemnej komunii. Ekologiczno-bioregionalne podejście do życia wymaga, zdaniem Thomasa Berry’ego, teologa i wielkiego autorytetu w tej dziedzinie, poszukiwania związków każdego aspektu naszego życia z regionem: ekonomii, edukacji, zarządzania, religii.
Czy bioregionalizm istnieje, nie zależy od festiwali muzyki ludowej, wystaw ludowej twórczości, zachowania tradycyjnej architektury i rzemiosł, skansenów i rynku na regionalne pamiątki. Zależy od sposobu życia ludzi, którzy mogą być nawet przyjezdnymi, jak mieszkańcy amerykańskich komun. Być może nie powinni oni nawet naśladować kultury, która umarła wraz ze zmieniającymi się okolicznościami. Zamiast tego, powinni stawać w obronie naturalnych rytmów, cykli i powiązań w procesach stanowiących o niepowtarzalności regionu. Jeśli będą tak konsekwentnie postępowali, wówczas formy im towarzyszące okażą się formami tego bioregionu. Berry zwraca też uwagę, że bioregionalizm nie przywiązuje wielkiej wagi do narodowości. Dzisiaj, kiedy jesteśmy świadkami trendów narodowościowych, obrony „swoich” wartości narodowych, w imię których szerzą się różne dzielące ideologie, nienawiści, wojny, warto zdać sobie sprawę, że podstawową funkcją bioregionów jest wzajemna relacja, związki, które stanowią o życiu całej planety. Są to przyrodnicze procesy wykształcone w trakcie milionów lat ewolucji. Pojęcia narodów, z ich tradycjami, formami itp. są wtórne, zniekształcone, nieprzystające często do przyrodniczej kolebki, a co gorsza dzielące! Narody nie mogą wypełniać swoich funkcji wobec regionów, bo działają w innej niż przyrodnicza strukturze. Budujące dumę narodową poczucie tożsamości pozwalało eksploatować obszary „obce” i prowadzić wojny między narodami. Powrót człowieka do swojego bioregionu byłby bardzo pożądaną drogą poszukiwania harmonii z wszystkimi.
Bioregionalizm wiąże się z postawą biocentryczną, w miejsce antropocentrycznej.                  Pamiętajmy więc, że większość naszych tradycji regionalnych jest wyrazem silnej antropocentrycznej postawy.(…)
Dlatego na tej mapie bioregionalizmu przydatne mogą być wskazówki Thomasa Berry’ego, który ujął nurt w zasadach, które nazwał sześcioma funkcjami bioregionalizmu. Opisowo można je przedstawić tak:

  1. Uznajemy, że wszystkie gatunki na obszarze mają takie samo prawo do życia i korzystania z niego, jak my, zachowujemy ich środowisko naturalne i korytarze migracyjne;
  2. Wzajemna opieka: oznacza to, że wzrost, rozwój, użycie środków są limitowane dobrem pozostałych uczestników wspólnoty życia na tym obszarze, nie możemy przekraczać granic, co spowoduje zajęcie życiowych obszarów innych gatunków;
  3. Edukacja od bioregionu: na poziomie fizycznym, chemicznym, biologicznym i kulturowym bioregion dostarcza wzorów edukacyjnych, ważnym aspektem tej edukacji jest doświadczenie, a nie tylko przekaz informacji;
  4. Samozarządzanie: każdy bioregion cechuje pewien wewnętrzny porządek, powstały w wyniku procesu ewolucji, naruszanie tego porządku odbije się na niszczeniu bioregionu i jego „zewnętrznych” związków, zarządzanie powinno odbywać się „oddolnie” i interesy każdego mieszkańca (nie tylko ludzi) powinny być reprezentowane;

(…) Bioregionalizm w niewielkim tylko stopniu odnosi się do lokalnych tradycji, (…)
Czy zatem bioregionalizm istnieje? A czy istnieje droga? Droga staje się, kiedy zaczynamy nią iść.
(autor cytowanego artykułu) Janusz Korbel (zaprzyjaźniony z Piastowską 1)

*
Ukłon w stronę (nie tylko) osób wierzących.
Zaproszenie (nie tylko) na film:
(fragmenty wypowiedzi recenzentów, zacytowane z notatek)
………..Krytycy są zgodni – najlepszy europejski dokument 2006 roku „Wielka cisza” Philipa Groeninga to arcydzieło, które wymaga niespotykanego w salach kinowych skupienia.(…)
[Paweł. T.Felis]
………..”U podnóża francuskich Alp, między Grenoble i Chambery, stoi monastyr. (…)
Od XI wieku niewiele się tutaj zmieniło. Cele mnichów są skromne, za to przyroda rozpasana. Rwące potoki, zielone pagórki. Ptasi świergot – tak doniosły, że ma się wrażenie, iż całe to ptasie radio zostało wysłane prosto od św. Franciszka z Asyżu.
Na tle wspaniałości przyrody figurki zakonników niemal nikną.(…)
Dlaczego zdecydowali się na tak nietypowy rodzaj życia? Co nimi kierowało – wiara czy(…)
Te pytania pozostaną bez odpowiedzi. Dokument Philipa Groninga jest filmową kontemplacją, reżyser nikogo nie ocenia, nie wpada w egzaltację. Pokazuje piękno świata, którego nie doceniamy i piękno ludzi (…)
„Wielka cisza” przypomina sztychy wielkich mistrzów. Skupione twarze rozmodlonych starców, a zaraz potem krojenie cebuli w klasztornej kuchni – jak z obrazu Vermeera. Płonące świece niczym z „Marii Magdaleny Pokutującej” Georges’a de La Toura.(…)

W „Wielkiej ciszy” zdarza się jeden z tych bardzo rzadkich cudów kina, kiedy czas, dzianie się, przestaje mieć znaczenie. Zegar nie tyka. Podobnie jak w hipnotycznych seansach Lupy, np. w jego Braciach Karamazow, kiedy scena spotkania Aloszy z Iwanem mogłaby trwać w nieskończoność,
w „Wielkiej ciszy” milczenie zawłaszcza słowa. Niewypowiedziane pytania zostają w głowie, stają w gardle . Nie pozwalają zapomnieć. To pytania o obecność metafizyki i lęk przed dorosłością. Pytania o ducha i ludzi. Dla wierzących i ateistów”.(…)
[Łukasz Maciejewski]
……….”Raz na jakiś czas, mamy możliwość zetknąć się z czymś wielkim. Tak było w przypadku arcydzieł mistrzów filmu takich jak Antonioni, Bergman, Tarkowski. „Wielka cisza” to jednak nie tylko wielki film. To zapisana na taśmie medytacja, w której sami możemy wziąć udział. Film prawie niemy, bo nie dość, że mnisi poddani są surowej regule milczenia, to jeszcze obraz obywa się bez jakiejkolwiek oprawy muzycznej czy komentarza. Czy współczesny człowiek przyzwyczajony do tego, że się go nieustannie zabawia, macha mu przed nosem wszelkimi możliwymi atrakcjami i przyciąga jego uwagę na każdym kroku(…)
Widzimy zakonnika w celi, który modli się w ciszy. Minuty mijają, on klęczy pogrążony w modlitwie. Szeleszczą kartki brewiarza. Skrzypią deski klęcznika. Drobinki kurzu tańczą w świetle wpadającym przez okno celi. Cisza. Skupienie. Spokój. Widzimy braci podczas ich codziennych, czasem niezrozumiałych dla nas zajęć, czynności i rytuałów. Kamera na długie chwile zastyga w statycznych ujęciach. Nie słyszymy niczego poza naturalnymi odgłosami klasztoru(…)
Poza tym cisza, w której każdy szelest staje sie hałasem, cisza, w której własne myśli zaczynają brzmieć niepokojąco głośno.(…)
Zadanie, jakie przed sobą postawił reżyser, nie polegało jednak na opowiadaniu historii zakonu czy opisywaniu życia klasztornego – ten film miał oddać wewnętrzny sens oraz istotę tego życia: poszukiwanie Boga. Tajemnica, której próbował w ten sposób dotknąć, stanowi o sile filmu i sprawia, że poddają się płynącej z ekranu emanacji Absolutu.
Ponadto Groning wprowadzając nas w na co dzień niedostępne obszary mniszej egzystencji, konfrontując z ciszą i samotnością, w której upływa ich dedykowane Bogu życie, wytworzył nastrój iście kontemplacyjny i dał nam trzy godziny czasu i ciszy, aby się mu poddać. Przy godziny świętego spokoju – warte znacznie więcej niż bilet do kina.
[Katarzyna Nowakowska]
……….”Po obejrzeniu – nie pierwszy raz – dokumentu „Wielka cisza” (…)
znalazłem stronę internetową zakonu. Zaczyna się tak:
„Przyjacielu, kimkolwiek jesteś i jakikolwiek przypadek zaprowadził cię tutaj – witaj.             Nie znajdziesz tu nic lub bardzo mało z tego, co dzisiaj ceni świat…”
Podobnie należałoby powitać widza „Wielkiej ciszy”, który na blisko trzy godziny zyskuje przywilej spojrzenia na świat z innej perspektywy. To nie jest reportaż z klasztoru – to film kontemplacyjny(…)
mówi o tym, co trwa pomimo przemijania.(…)
Powstał film, który koi duszę i zapada w serce, o ile tylko poddamy się jego „regule”.(…)
Ten film jest obrazem życia potocznego, tyle że oglądanego w szczególny sposób, na dwóch planach. Daleki plan – panorama gór otaczających klasztor – zmienia się w przyspieszonym tempie, mkną obłoki, przesuwa się tarcza nieba z gwiazdami. A w bliskim planie- miska, dzbanek, szklanka – trwają w bezczasie. „Dzień upływa, jakby nie miał początku ani końca”. Film o ciszy jest wypełniony dźwiękami: biciem dzwonów, stukotem sandałów, rąbaniem drewna. Słychać, jak buzuje ogień, nawet – jak pada śnieg. Oglądając „Wielka ciszę”, przypominam sobie opis pustelniczego życia z książki innego eremity, trapisty Thomasa Mertona:
„To nie pustelnia – to dom. Co noszę? – spodnie. Co robię? – żyję. Jak sie modlę? – oddycham.
Tu w górze, w lesie, (…)
wiatr wstępuje między drzewa i wdychasz go.”(…)
Kamera Groninga też chyba musiała się modlić, bo zupełnie nie czuje się jej obecności.           Jak w niezapomnianej scenie, gdy mnich pogrążony w modlitwie kończy ją, podnosi się z klęcznika i nagle posyła uśmiech do kamery, demaskując w ten sposób obecność operatora i widza.
Byliśmy w tym samym pokoju podczas jego samotnej modlitwy, ale ta obecność nie miała żadnego znaczenia – tak, jakby nas wcale nie było. W tej scenie, ale i całym filmie mamy do czynienia z absolutną przezroczystością(…) które nic nie narzuca, tylko otwiera nas na coś bardzo prostego. Żadnej demaskacji, żadnego emocjonalnego szantażu, żadnej ideologii.(…)
”głosem cichym i wolnym”(…)
Za darmo, bez namaszczenia i bez zobowiązań. Aby pojąć ten film, nie muszę nic wiedzieć o kartuzach, nie muszę też być przepojony głęboką wiarą – wystarczy, że pójdę za obrazami.  Pozwolą mi one zobaczyć świat z innej perspektywy, z tą samą intensywnością, z jaka niegdyś oglądałem drzewa i trawy w filmach Tarkowskiego, zwykłą ulicę w finale „Zaćmienia” Antonioniego, poranek w „Tokijskiej opowieści” Ozu, tajgę w „Derzu Uzala” i padający śnieg w „Piętnie śmierci” Kurosawy, morze w zakończeniu „La strady” i „Słodkiego życia” Felliniego.
Na czym polega niezwykłość takiego spojrzenia? Patrzymy na świat uwolnieni od samych siebie, a każda rzecz, cała rzeczywistość staje się znakiem, symbolem wskazującym na coś poza sobą.
[Tadeusz Sobolewski]

*
Dlaczego czasem mi smutno:

siebie najbliżej
tulą ramiona
puste za późno

To także „część” mnie:
Pamiętam gdy otwarte ramiona, przyjmowanie i obdarowywanie było w naszym środowisku czymś naturalnym i pięknym, mniej było obaw, więcej zabawy i luzu.
Cieszyliśmy się sobą, naturą. Istniała między nami bezpruderyjna otwartość.
Bliskość pozbawiała kompleksów, ofiarowując w zamian prawdziwe więzi.
Brakuje mi czasem tamtych obecności i otwartości.
Nie potrafię o tym zapomnieć.
Dziś oprócz przyjaciół, mam kilka przyjaciółek. To wrażliwe, inteligentne kobiety.
Bardzo lubię z nimi rozmawiać, sprawia mi olbrzymią przyjemność przebywanie w ich towarzystwie, podziwianie ich urody. Uczucia do każdej z nich pielęgnuję świadomością tego, że nie jestem już młodym lecz dojrzałym, starszym człowiekiem.
Mój stosunek do tych kobiet, wyrażam spojrzeniem, próbą szczerej rozmowy.
Zazwyczaj wzruszeniem i przytuleniem, a czasem by okazać jak silną wywołała we mnie czułość, jakąś drobną pieszczotą, będącą raczej muśnięciem – np. poprawiam kosmyk jej włosów. Każda z nich to inny kwiat.
To dla mnie zaszczyt, że pojawiło się w moim życiu aż tyle wspaniałych istot. Niestety wiele odeszło, bezpowrotnie. Powoli powstają nowe przyjaźnie. Wiosna, lato, słońce, rozkwitła łąka, pachnący las. Ujrzenie, piękno, zachwyt. Tęskno mi czasem, niekiedy bardzo, konkretnie za którąś z Was, za bliską przyjaźnią.
Wiem, że dużo dzieje się, znacznie większego (niż ta moja drobna udręka) cierpienia innych istot. Wiele bólu i nieszczęść.
Dziś, obok mnie, być może to mój wiek stwarza dystans, i dlatego już często nie odczuwam -otwartości, naturalności, ramion (Jej, Twoich) – tak blisko. Drogie przyjaciółki, przyjaciele, wybaczcie mi,  pojawiające się czasem we mnie poczucie samotności, (także) z tego powodu.

gdy Tobą chwila
iskrą się rozpromienia
smutkiem gaszę ją małą
rozświetlić nie umiem
w płomieniach

Pozostaje sprawą otwartą ile we mnie, w różnych chwilach wrażliwości, empatii a ile słabości, jakiejś „zabliźnionej” rany, czy po prostu pragnień i zwyczajnego egoizmu.

powie ktoś
to nic wielkiego
powstrzymywana dłoń
a przecież

dlaczego?

Przypisy:
[A] rozstaje – polecają – cytując fragmenty z książki,
Gary ZUKAW, Linda FRANCIS – „Serce duszy. Świadomość emocjonalna”
Wydawnictwo  Centrum, tłumaczenie Monika Gajdzińska, Zbigniew Płoszczyca
[B] rozstaje – polecają – cytując Allen Ginsberg ”Drżąca zasłona”
(fragmenty, zacytowane z notatek,
stąd prośba o pomoc dotyczącą źródła i tłumaczenia)

Suplement:
……..(pro)pozycja muzyczna
Playing For Change…
przykładowo: I Lived To Tell About It/War&Pierce/Playing For Change/Live Outside
[ Jeszcze kilkanaście godzin temu był tu inny suplement.
Wczoraj wieczorem słuchałem różnych wykonawców z Playing For Change.
W nocy miałem piękny sen, rano zinterpretowałem jego treść jako przekaz –
o różnicy pomiędzy odtwarzaniem muzyki a jej wykonywaniem.
Powróciła myśl: istnienie to (za) mało, bądź obecny,
a znajdziesz siebie, inne istoty i świat; wówczas ktoś może spotkać ciebie. ]

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz