Rozstaje 167

U mnie ten syndrom czasem także się przejawia:
gdy mądrość myli się z wiedzą; intuicję z intelektem, wrażliwość z drażliwością, krytykę z uprzedzeniem, …itd. i wszystko nazbyt łatwo dopasowuje się do szufladek poglądów i przekonań…
wówczas warto przypomnieć sobie, że (parafrazując Hipokratesa):
zanim podejmę decyzję swojego uzdrowienia, czy jestem gotów zrezygnować z tego, co czyni mnie chorym?”
Aby nie było – że (siebie) nie uprzedzałem.

FATAMORGANA? – kontrkultury i ruchu hipisowskiego.
(termin „fatamorgana” zaczerpnięty został z książki „St. Tokarskiego „Orient i subkultury”, Wydawnictwo Naukowe Semper,
która trafiła do mnie dzięki przemiłej osobie o pseudonimie „Dwk”)
M.in. w w/w książce autor cytuje wiele ważnych książek i opracowań, zarówno jeśli chodzi o samą kontrkulturę, jak i to, co mieściło się w kręgu zainteresowań jej uczestników (w tym hipisów) –
niemniej w moim (subiektywnym) odczuciu, pomija wiele równie ważnych.
„Orient i subkultury”, podobnie jak jego książka o podobnym temacie
„Orient i kontrkultury” (Wydawnictwo Wiedza Powszechna) – pozostają ciekawym spojrzeniem kogoś z boku, zawierającym wiele informacji i spostrzeżeń, pomimo –  w moim (subiektywnym) odczuciu – nieprzychylnego stosunku jej autora do kontrkultury i ruchu hipisowskiego.
Stosunku wynikającego, być może z zamiaru ostrzeżenia młodych ludzi przed fałszywymi decyzjami i krokami podczas poszukiwań tożsamości,…
a przede wszystkim uświadomienia im ogromu pracy ich czekającej…
W treści w/w książek, wg mojego ich odczytania – informacje wymieszane zostały z interpretacjami, poza tym niektóre dane i fakty zawierają „nieścisłości”.
Nie kwestionuję erudycji autora (znacznie większej niż moja) oraz potrzeby ukazywania negatywnych skutków kontrkultury.
Wg. mnie przy temacie, jaki został poruszony w/w książkach – powinno być jednak więcej o tym jak kontakt z orientem wpłynął np. na hipisów (bez względu na to na ile, początkowo był powierzchowny). Wszak to książka o kontakcie (jak sugeruje spójnik „i” )
Mam tu na myśli nie tylko inspiracje i zainteresowania  – lecz (osobiste) konsekwencje samego kontaktu z myślą Orientu
[ Przykład – „Dolores” została wiele lat później, nauczycielem w jednej z buddyjskich świątyń (zen) w Londynie; nie będę wyliczał kolejnych. Przykłady wpływu Orientu są opisane we wcześniejszych „rozstajach”, wraz z rozrostem strony pojawią się zapewne następne.]
Wg. mnie, pełne spojrzenie nie może opierać się jedynie na ujrzeniu „bocznym” (interpretacyjnym?).
Żeby coś poznać, zbadać, trzeba w tym uczestniczyć”
wypowiedź prof. Hanny Świda – Ziemby,
[ dopisek rozstajny –
wybitnego autorytetu w dziedzinie socjologii młodzieży i socjologii wartości]
Poniżej (wybrane subiektywnie)
fragmenty z w/w książek, z moimi „reakcjami”
Czas „dzieci -kwiatów”, cóż po nich pozostało? Hasła rewolucji miłości, „ekologiczne credo” wyrażone w przeboju All You Need is Love? Mit argonautów wewnętrznych przestrzeni i obraz Beatlesów żeglujących wśród narkotycznych oparów na Yellow Submarine?
Czy też bajecznie już dziś wspominane sesje miłości, owych słynnych niegdyś, a później osławionych masowych „Love-in”?
Hippisowska „Livre Rose” wyrażona w plakatach, manifestach i symbolach, filozofia „dzieci – kwiatów, tak wyjaśnia istotę nowego stylu życia: „Dla hippisa kwiat jest najważniejszym symbolem. Bezwarunkowo piękny, pasywny, niezdolny nikomu zagrozić. Kwiat nie czyni zła. Powiesz słowo i czar pryśnie. Trzeba wiele kwiatów, nim na tym fundamencie zbudujemy niepopularne koncepcje. Czyż istnieje lepszy sposób mowy o naturze, pięknie i Bogu”.
Kwiaty nie rozzłoszczą nikogo.” (…)
Kwiecista zasłona kryje określone działania, akcje prowadzone w duchu gandhyjskiej non-violence.
(…)
Żart jest równie skuteczną bronią(…)
Za taką strategią opowiada się Johan  Huizinga. „Wielkie siły napędowe życia kulturalnego -stwierdza w pracy „Homo Ludens” (s.16) – tkwią swymi korzeniami w gruncie zabawy. Jest ona najpierw i przede wszystkim swobodnym działaniem”.(…)
[dopisek rozstajny –
Bartłomiej Mendecki /fragment z recenzji książki Johan’a Huizing’a, wyd. Czytelnik,
tłum. Maria Kurecka, Witold Wirpsza:
”Między misterium a walką”
Pogrążając się w lekturze dzieła „Homo Ludens. Zabawa jako źródło kultury” Johana Huizingi, doznałem wrażenia, ze już kiedyś zetknąłem się z podobnym zagadnieniem, i to bynajmniej ukazanym nie w ujęciu naukowym. Wreszcie przyszło olśnienie – to przecież Hermann Hesse stworzył historię będącą beletrystyczną wykładnią tego wszystkiego, do czego w swojej książce naukowo podszedł holenderski historyk kultury. Skojarzenie z „Grą szklanych paciorków” było tak silne, że nie tylko gorączkowo szukałem w przedmowie do „Homo Ludens” jakichkolwiek wzmianek o Hessem, lecz sprawdzałem też, czy i on nie wspomina gdzieś Huizingi (żyli mniej więcej w tym samym czasie)…
H. Hesse – jeden z kultowych pisarzy (nie tylko) dla  kontrkultury i ruchu hipisowskiego.]
c.d. fragmentów z książek St. Tokarskiego:
(…) Cała „hippisowska odyseja” to labirynt szyfrów. Wystarczy w tym względzie lektura „Livre Rose”. To zestaw cytatów  modnych indiańskich wodzów(…)
To paradoksy europejskich filozofów, wypowiedzi zbuntowanych amerykańskich proroków.
To również parada podejrzanych „biblii”, zbiór plakatów z Woodstock, Chicago czy „Haszbury”.  Wydana w Paryżu w końcu lat sześćdziesiątych miała być czymś w rodzaju „hippisowskiego archiwum”, a zarazem biblią kulturowego buntu.(…)
Różowa Księga Hipisów zawiera fragmenty Nowego Testamentu, Bhagavadgity, TaoTe Cing. Prastare modlitwy do wielkiego Manitobe spowite są jednak w jaskrawe malowidła (…)
[dopisek rozstajny –
charakterystyczne dla sztuki indiańskiej,
np. malowidła Huiczoli, powstałe pod wpływem pejotlu]
Całość jest tak skomponowana, że zawiera kilka poziomów wypowiedzi. Tło ilustracyjne często zmienia i wzbogaca skryty w pracy sens. (…)
I tak japońskie poematy haiku mieszają się w najnowszymi technikami graffiti (…)
Spowity w mgłę kolorów LSD „Modlitewnik Leary’ego” sąsiaduje ze stronicą pełną chińskich hieroglifów, poezja Eliota graniczy z wybrykami Ginsberga, „Amerykańskie koany” Jacka Kerouaca z aforyzmami Zhuang Zi sprzed tysiącleci, a żółta łódź podwodna płynie przez jaskrawe morza, mieniąc się kolorami tęczy. (…)
„Livre rose” jest więc z jednej strony świadectwem hippisowskiego etosu, z drugiej zaś próbką jego późniejszej komercjalizacji (…)
Owa orientacja zyskała miano „wietrzenia”. /…/
Zrodziła dialog kulturowy w sferze potoczności, konfrontacje kultur w wymiarze codziennego życia. Pół żartem i pół serio hippisi odwołują się do tekstów piosenek i refleksji uczonych. „Pragnę otworzyć Zachodowi okna – pisał Mircea Eliade w swym dzienniku. – Mój dialog ma innych interlokutorów niż Freuda czy Jamesa Joyce,a. Pragnę zrozumieć myśliwego z paleolitu, jogina, szamana, indonezyjskiego uzdrowiciela, afrykańskiego czarownika. Z każdym pragnę znaleźć wspólny język”.
W myśl tak rozumianego „dialogu” Erich Fromm bada zapomniane języki,
Marcuse zaś wspomina
„zapomnianych bogów”. W poszukiwaniu wizji zapomnianych Thomas Leary rzuca hasło biochemicznej iluminacji LSD (…)
W hippisowskim świecie banalność mieszała się z głębią, a „centra sensu” traciły jakiekolwiek ukierunkowanie na manowcach i marginesach kontrkultury. Nikt wkrótce nie kontrolował owej żywiołowej fali kulturowego protestu.
Komercjalizacja dokonała reszty. (…)
Do sprzedaży remanentów hippisowskiej sztuki zmobilizowano całe imperium rozrywki i reklamy. (…)
Trzy sposoby czy trzy rodzaje kontestacyjnego buntu.
Pierwszy polegał na wierności jakiejś odmianie hippisowskiej subkultury, co niejako umykało oku badaczy z powodu wędrownego charakteru komun i stylów życia. Należy jednak pamiętać o (…) prawdzie eksponowanej (…)
czy na „pogrzebie hippisów” w Haight Ashbury. (…)
Realizacją tej postawy była ucieczka przed komercjalizacją (…)
Drugi sposób uczestnictwa w ruchu hippisowskim polegał nie na wierności stylom, ale permanentnej zmienności, na otwarciu ku nowemu. Charakteryzowała go postawa dialogu, eksperymentowania (…)
W tym procesie pomocna była ewolucja świadomości jednostek wybitnych, szukających (…) Popularna później koncepcja scalania różnych nurtów poszukiwań, pierwotna niespójność hippisowskiego etosu uznająca za wyjściowe tworzywo, wyrosła z ambitnych zamierzeń elity buntu. W myśl skrytej za nią teorii chaos stylów zrodzony z różnorodności zapożyczeń ma swój grunt w kulturze pełnej granic i podziałów. Ma je przetworzyć w jednorodną całość „Powtórne narodzenie”
[dopisek rozstajny –
skojarzenia m. in. z myślą prof. K. Dąbrowskiego –
dezintegracja pozytywna, a także doświadczenia inicjacyjne,… itd.]
Naturalnym skutkiem wędrówki (…)
zaangażowaniem w nowych akcjach, było otwarcie się na inność, a w szerszej perspektywie – pewien wymiar konfrontacji kulturowej. (…)
można tu mówić o programowym wnikaniu w inne kultury czy subkultury, o postawie dialogowej hippisa stanowiącej fundament jakiejkolwiek wędrówki podejmowanej w poczuciu braterstwa i życzliwości wszystkich spotkanych na drodze. (…)
Największe niebezpieczeństwo dla hippisowskiej wolności stanowiła komercjalizacja kontrkultury. (…)
„Odpadajmy – wtórował mu buddyjski erudyta Alan Watts – by (…)
zachować psychiczne zdrowie.
Ci, co odpadają (drop out), mają kapitalne znaczenie dla ocalenia społeczeństwa” (…)
Idea „odpadania” czy też „dryfowania”
[ dopisek rozstajny
– „płynięcia z (w)…” ]
przeciwstawiona „wyścigowi szczurów”, obrazowi symbolizującemu przedsiębiorczość, walkę o karierę, sukces w wymiarze konsumpcyjnym nie jest nowa (…)
Kontestacja przekroczyła granice Ameryki stając się fenomenem kulturowym (…)
Jej bastionami stały się wyższe uczelnie, w których sympatycy hippisów powołali „wolne uniwersytety”. Zmieniło to klimat przybytków nauki, (…)
w zaśniedziałych murach uczelni o starych tradycjach pedagogicznych powiały nowe wiatry. Studenci czynnie współuczestniczyli w tworzeniu nowatorskich programów. Tworzono nowe projekty badawcze, inicjowano seminaria (…)
sięgano po tematy niegdyś uznawane za „niepoważne” czy „nienaukowe”.
Innym ośrodkiem propagacji idei „kontrkultury” stały się mass – media.
Początkowy „sensacjonizm” ustąpił tam wkrótce pragmatyzmowi.
(…)
Wielu
(…)
przestawiło się wówczas na obsługę „zbuntowanej młodzieży”. (…)
Nieliczne filmy dokumentalne owej epoki pokazują (…)
nieznany zupełnie świat. (…)
W życie codzienne (…)
hippisi wkraczali (…)
[dopisek rozstajny –
codziennością hipisowania ]
 jawili się w wielkomiejskim zgiełku programowo unikając środków masowego przekazu.
Ich trybuną była ulica. Nieśli swą nowinę zwykłym ludziom, propagowali spontaniczne style bycia, zachłystując się wolnością. „Tańczmy okryci kwieciem – woła z kart „Livre Rose” Lisa Williams (…) Wolność – wtóruje jej  Mary McCarthy – Objawia się w tańcu, odradza w psychoteatrze. 
Żyje  w sesjach „be-in”, ucieleśnia w twórczym seksie”.(…)
„Jesteśmy teatrem ulicy – głosi plakat z „Livre Rose” (…)
Językiem agitacji hippisowskiej stała się muzyka, gest, obrazy. (…)
Prawdziwa muzyka to koncert na żywo(…)
Klimat owych czasów zachował się w pieśniach bardów. (…)
Bob Dylan, Joan Baez, Janice Joplin, Leonard Cohen mieli wówczas większy wpływ na młodzież niż lansowani dziś przez potężny przemysł rozrywkowy idole. (…)
Kulminacją owej muzycznej propagandy był niepowtarzalny Woodstock.(…)
Początkowa orientacja hippisowska (…)
Marsze protestacyjne, demonstracyjne pogrzeby, okupacyjne strajki „sit -in”, uliczne happeningi i słynne „Teach-in”, lekcje nowych stylów życia, to późniejsze działania hippisów zaangażowanych w transformacje społeczne.
Wewnątrz ruchu, w gąszczu małych wspólnot, przeważała inna, samo realizacyjna orientacja.
[dopisek rozstajny –
podkreślenia „rozstajów”]
Daje jej wyraz zafascynowany egzotycznymi kulturami poeta Gary Snyder:
„Sięgnijcie po klucze wiedzy prastarej indiańskiej kultury. (…)
Jak niegdyś pionierzy, poznawajcie naturalne środowisko. (…)
 Studiujcie niebo i zioła. „(…)
By podkreślić wielokulturowość swych korzeni sami hippisi często szukali swego rodowodu w tradycjach (…)
W poszukiwaniu inspiracji pozaeuropejskich wyraźny trop wiedzie ku lekturom „buddyjskim”.
Etos wędrującego Buddy głosili zarówno zbuntowani beatnicy (…)
jak i późniejsi hippisowscy filozofowie, snujący refleksje nad drogami i bezdrożami kontrkultury. Wystarczy wspomnieć o dwóch słynnych pracach Jacka Kerouacka Dharma Bums i On the Road oraz o motocyklowym zenie Roberta Prisiga opisanym w bestselerze Buddhism Zen and the Art of the Motocycle Maintennance. Choć wypowiedzi autorów dzieli niemal  ćwierćwiecze, obaj łączą wędrówkę z buntem, a doświadczenia wspólnotowe epoki hippisowskiej sytuują w kontekście poszukiwań „buddyjskiej drogi środka”. (…)
W filmie Easy Rider rysuje się już wyraźnie obraz „hondajogi”, a konfrontacja etosu motocyklistów i samochodziarzy nabiera cech wojny pokoleniowej.
[ dopisek rozstajny –
wg. mnie wypowiedź „filozofa” (granego przez J. Nicholsona) o wolności  – scena przy ognisku – lepiej wyjaśnia przesłanie filmu. Uważam, że dotyczy to czegoś głębszego niż pojęcie wojny pokoleniowej, czy wg autora (cytowanych tutaj książek) – „hondajogi”.]
(…)
„Samotny tłum”. To określenie Ameryki zawarte w niezwykłej pracy Davida Riesmana było krytyką społeczeństwa konsumpcyjnego. (…)
Manifestacją takiej postawy były masowe „bycia razem”. Tworzono przeróżne wspólnoty, jednodniowe zjazdy, „łańcuchy pokoju”, akcje, wędrowne komuny.
Wzorcowa w tym względzie była inicjatywa nazwana w „Livre Rose” mianem „be-in”:
„Be-in” jest unikalnym sposobem manifestacji wspólnoty. To ludzkie spotkanie, bez dyrygentów i animatorów. Nikt nie kieruje w określonym celu. (…)
To wy sami tworzycie ten rytm, nieznani, roztopieni w tłumie. Tylko egoistów to denerwuje. Improwizujmy. Twórzmy atmosferę.
„Be-in” to kilka godzin samego życia. Bycie razem”.(…)
Tak powstała ideologia /…/ zintegrowana z hipisowskim stylem życia.
Jej rosnąca popularność oznaczała odejście od pierwotnych założeń.(…)
Pogrzeb hippisów w „haszbury” oznaczał odcięcie się od tej nowej fali. Prawdziwi hipisi zeszli do podziemia. (…)
(…)
oprzeć na cytatach klasyków podróży po wewnętrznej przestrzeni. Odwołuje się do prac
Huxleya (The Doors of Perception), H. Hessego, W. Jamesa uznając je za podręczniki psychodelicznej drogi do podświadomości. Przypomina w tym względzie literacki kunszt Carlosa Castanedy. (…)
Nie było mowy o porozumieniu. Po obu stronach (…)
stali wybitni intelektualiści, poeci, aktorzy, muzycy i pisarze wzajemnie się nie słyszący (…)
kontestatorzy rzucili establishmentowi wezwanie.(…)
„Święto Życia” zorganizowane w Chicago w 1969 roku. Ten gigantyczny happening, kierowany z ukrycia przez teatry ulicy. Echa tego festiwalu dotarły po latach do Polski,
[dopisek rozstajny –
prasa w Polsce pisała o „Święcie Życia” (głównie poruszając temat zabitych i rannych)]
ożywając w działaniach Pomarańczowej Alternatywy.
Modelu „Festiwalu Życia” w Chicago szuka się u francuskich „Sytuacjonistów”. Głosząc wizję współczesności jako „cywilizacji spektakli” happeningi uliczne opierano na formule „odmowy roli”. Celem było odarcie działań establishmentu z pozorów, ukazanie ich jako „form pozbawionych treści”. To odzieranie z pozorów zastosowano w Chicago w teatrach ulicznych parodiując na żywo obrady Konwencji Partii Demokratów. Kontrkultura zwołała w tym czasie konkurencyjną kontr-imprezę, a wielka błazenada zniszczyła wiarygodności prestiż partii, wykpiwając bezlitośnie wszystkie punkty wyborczego programu. (…)
Co spowodowało interwencję policji. To właśnie obnażyło bezsilność Partii Demokratów w wymiarze propagandy wyborczej, za ostateczny argument w dialogu /…/ uznających pałki.
Wielka Zabawa została dobrze przygotowana. Ulotka zwołująca do Chicago zbuntowaną młodzież głosiła: „Przybądźcie wszyscy, rebelianci, młode duchy, kapryśne pawie, poeci, skoczkowie barykad, kochankowie i artyści. Mamy lato, ostatni dzień sierpnia. (…)
Będziemy tam (…)
Będziemy się kochać w parkach. Czytać. Śpiewać. Śmiać się. „(…)
W filmie „Zawód reporter”, i u nas w Polsce wyświetlanym, pokazano autentyczne zdjęcia paniki spowodowanej szarżą policji. Zginęło wówczas 30 osób. (…)
Kwestionowano kulturowe powołanie „panien na wydaniu”, „żon na sprzedaż”, kwestionowano miłość traktowaną podobnie jak konto bankowe. (…)
Lewis Yablonski w pracy The hippie trip (New York 1970), ocenia liczbę prawdziwych hippisów w USA na milion. Część z nich, stwierdza, kryje swą naturę. Ci hippisi pracują /…/
Jeśli jednak dodać do owego miliona „teeny boppers”, stylizujących się na hippisów narkomanów, a poza tym grupy długowłosych dziwadeł, kryjących się w cieniu kontrkultury, na granicy prawa i sprawdzić karty mobilizacyjne uciekających przed poborem „dezerterów”, będzie ich ponad dwadzieścia milionów. (…).
W rozmowach z amerykańskimi studentami w Harvardzie, Chicago i Ohio, w refleksji odwiedzających Polskę ziomków w USA urodzonych, jawi się obraz odradzania hippisowskich ideałów w każdym nowym pokoleniu, w małej lokalnej skali . (…)
walczą z rasizmem, inicjują kampanie świeżej wody i czystego powietrza. Niektórzy fascynują się Wschodem, jeżdżą do Azji w ramach programów badań trzeciego Świata, zbierają taśmy z muzyka medytacyjną. Nie można mówić o ich uczestnictwie w akcjach, ale o jakimś stałym ukierunkowaniu. Robią swoje.(…)
Tego typu „,mieszanka” trafia się i w polskiej recepcji. W specjalnym wydaniu „Pisma literacko -artystycznego” (lipiec, nr 7/1984) opublikowanym tuż po zakończeniu stanu wojennego, sąsiadują ze sobą tłumaczenia „Bram percepcji” Aldousa Huxley’a , fragment książki „Na drodze” Jacka Kerouacka, refleksja o „Społeczeństwie obywatelskim” Macieja Chrzanowskiego i dwa poematy Allena Ginsberga: Mandala i LSD. (…)
Ziemią obiecaną polskich hippisów były „wolne Bieszczady”. (…)
Tradycją był zlot w Częstochowie, (…)
Z hippisowskim etosem związane były w jakimś istotnym sensie takie placówki, jak podwarszawska Pikieta, Teatr Grotowskiego, Akademia Ruchu, Zakłady Psychologii UW.  [dopisek rozstajny – itd.]  
Instytut Badań Literackich bywał sponsorem badań twórczości hippisowskiej,(…)
Były hippis Mariusz Radecki zorganizował słynny Festiwal Ziemi (1992).
Inni działają (…),
robią swoje. (…)
(…)
Innym przykładem eskalacji działań małych grup oporu był bunt w Berkeley.
W atmosferze dobrej zabawy, na terenie graniczącym z miastem zorganizowano happening pod hasłem „Świeża zieleń”. Studenci i mieszkańcy miasta spontanicznie zagospodarowali uniwersyteckie odłogi.

Wspólnie ów obszar wysprzątali, usunęli rumowiska zwalonych tam domów, posadzili nowe drzewa. Tak powstał Berkeley Park.
Ponieważ owa współpraca była dalszym ciągiem solidarności zaświadczonej we wspólnych akcjach protestu, akademickie władze zgłosiły roszczenia do „świeżej zieleni”. Park postanowiono zlikwidować, przeznaczając teren na obiekty sportowe.
Wówczas twórcy „świeżej zieleni” ogłosili „akcję eko”.
Konflikt narastał. Przybyli z ciężkim sprzętem budowlanym robotnicy z miasta Berkeley odmówili pracy, przyłączając się do ekologów. Nowych operatorów dźwigów i koparek trzeba było przywozić z daleka. To pozwoliło berkelejczykom zorganizować wielki „sit-in”. Na okupowanym terenie zgromadziło się ponad czterdzieści tysięcy ludzi. W górze krążyły policyjne helikoptery.
Nie wiadomo, kto rozpoczął starcia. Rozgorzała wielogodzinna bitwa. Śmierć studenta spowodowała ogłoszenie „buntu żaków”. Ich rządy trwały kilkanaście miesięcy.
„Komuna Berkeley” stała się legendą ruchów studenckich, zyskując na całym świecie liczne naśladownictwa. Wprowadzono nowe tematy wykładowe, indywidualne toki studiów, dokonano integracji z miastem w każdej dziedzinie akademickiej działalności. Tworzono precedensy, łamano tabu, kuto nowe wzorce. Do nich odwołują się zarówno studenci spod znaku kontestacji, jak i Ruch zielonych, przybierający na sile dwadzieścia lat później.
Klimat entuzjazmu tamtych czasów oddaje ulotka, której treść prezentowano w telewizyjnych dziennikach w całych USA:
„Berkeley to nie tylko uczelnia. To stan umysłu. Berkeley to tam, gdzie nie trzeba znać ludzi, aby z nimi rozmawiać. (…)”
„Duchowa rewolucja” w Berkeley miała rozliczne echa. Nie była w żadnym razie jedynym epizodem studenckiej kontrkultury. W Nanterre i Berlinie powstawały ‚krytyczne uniwersytety”. „Uniwersytety negatywne” utworzono we Włoszech. W Nowym Jorku ich wzorem narodziły się „anty uniwersytety”. Tam właśnie zapoczątkowano reformę szkolnictwa wyższego w USA.
Przemiany akademickiego życia na Zachodzie lat 60. badał w pracy „Le soulevement mondial de la jeunesse” (Paris 1971) G. Paloczi-Horvath podkreślając wkład aktywistów ze znanych uniwersytetów w bunt młodzieży. Hasła kontrkultury w ruchu studenckim, stwierdził, sformułowane zostały już w roku 1964 w słynnej Deklaracji Port Hurton Toma Haydena, (…)
Studencki ruch odnowy ogarnął wkrótce całe Stany Zjednoczone. Zwołana w roku 1968 Konferencja Nowych Uniwersytetów zainspirowała Komisje Prezydencką badającą możliwości odrodzenia wyższych uczelni, a jej raport stał się początkiem debaty w Kongresie. (…)
(…)
Słowo „bum” znaczy „niebieski ptak”, „włóczęga”.(…)
Dla literackiej awangardy USA to zarazem filozof wolnego czasu. Tak  przedstawia włóczęgę „nowa fala” lat pięćdziesiątych. John Steinbeck po mistrzowsku rysuje jego charakterystyki w biblii włóczęgów nazwanej „Tortilla Flat” i w słynnym bestselerze o „puszkowej pustyni” (Cannery Road). D. Salinger inspiruje pokoleniowa ucieczkę donikąd w obrazach zbuntowanego licealisty w „Buszującym w zbożu”. Ken Kesey – w „Locie nad kukułczym gniazdem.” (…)
[ dopisek rozstajny –
wg. mnie to odczyt interpretacyjny, dopasowany do …
ogólnej tezy zawartej w książkach „Orient i …”]
”Jack Kerouack (1922-1969) stworzył w owym obrazie nową jakość, łącząc słowo „bum”
z buddyjskim terminem „dharma”. Ten ostatni znaczy w sanskrycie „dobre prawo”,(…)
Tak powstała książka „Dharma bums” mocno osadzająca subkulturę amerykańskich beatników w buddyjskich inspiracjach. Jej bohater, którego prototyp krytycy upatrywali w postaci zbuntowanego poety Gary Snydera, utożsamia się raz z wędrownym mnichem, raz z Buddą. Powstaje z tego „filozofia drogi” opisana w drugiej książce Kerouacka, „On the Road”.”
Obie prace, tak „Włóczędzy dharmy” , jak „Na drodze” odbiły się w Ameryce głośnym echem. Poczytne i wciąż wznawiane,, przyczyniły się do popularyzacji subkultury beatników przekraczającej granice USA. Co więcej, wpłynęły w sposób znaczący na przemiany amerykańskiego stylu życia kilku generacji, (…)
(…)
Pierwszy rys objawił się wkrótce w kategoriach łączących „odpadanie” z iluminacją, nadając w latach 60. mistyczny wymiar hippisowskiej odysei. Zapowiedź owej iluminacji kryje ostatni człon triady ‚drop out – tune in – turn on”. (…)
„Tune in” można bowiem wyjaśnić jako medytację, a „turn on” jako jej ostateczny cel.
Wstępnym warunkiem jest „odpadanie”, zmiana stylu życia (…)
Najważniejszy jednak jest dla nas artykuł Allana Wattsa pt. „Beat Zen, Square Zen and Zen”. Zawarta w nim bowiem kategoryzacja wytycza granice dwóch epok, otwierając nowy rozdział(…)
Inni uprawiali medytacje w ruchu, chińskie tai chi, szkolili sie w „głosie ciszy” muzyce zenu propagowanej w kompozycjach Johna Cage’a i słynnego Japończyka Kitaro. Tryumfy święciła książka Gregory’ego Batesona „Steps to an Ecology of the Mind”
[ dopisek rozstajny –
podsumowaniem tej postawy jest w moim odczuciu znacznie ciekawsza, wydana po latach książka Georgy’ego Batesona „Umysł i przyroda”, wyd. polskie – PIW, tłum. Anna Tanalska-Dulęba]
 (…)
Dla autentycznych azjatyckich nauczycieli subkulturowy charakter zjawiska „zen boom” był oczywisty. Pisał o tym Dalaj Lama w swej autobiografii (My Land, My People).
Na sympozjum w Tokio w roku 1970 poświęconym owej tematyce wielu buddyjskich mistrzów od takiego buddyjskiego „boomu” się odcięło.
Ale profesor D.T.Suzuki, już dawniej współpracujący z Fromm’em
(por. Wspólna praca „Zen Buddhizm and Psychoanalysis”)
[dopisek rozstajny –
wydanej w Polsce po latach – „Buddyzm zen i psychoanaliza”,
wyd. Rebis, tłum. Marek Macko]
taki radykalizm potępiał. Nie należy „lekceważyć szczerych intencji” (…)
„Nowa generacja – pisał w „The Eastern Buddhist” Robert Aitkins, bliższa jest idei treningu niż czczej gadaninie” (…)
Allan Watts, poświęcając jej duża część słynnej wśród hippisów pracy „Tao. The Watercours Way”
[dopisek rozstajny –
wydanej w Polsce po latach „Tao strumienia”, wyd. Zysk i S-ka, tłum. Marek Obarski
(ps. „Sułtan”) ].
(…)
Wu-wei (…)
Pisze o niej już starochiński mędrzec Zhuang Zi w „Prawdziwej Księdze Południowego Kwiatu”, zestawiając mistrza, który tnie mięso omijając ścięgna i kości, z partaczem, który raz po raz nóż lamie, łamiąc opór tworzywa. Watts zestawia wu-wei z ghandyjską praktyką „non-violence”, niezwykle popularną w amerykańskiej kontestacji.(…)
Na gruncie naukowym wszechwładność owej zasady eksponowali tacy eksperci, jak Fritjof Capra (The Tao of Physics)
[dopisek rozstajny –
wydanej w Polsce po latach „Tao Fizyki”,
wyd. Zakład Wydawniczy Nomos, tłum. Paweł Macura
ale także „Punkt Zwrotny”, wyd. PIW, Tłum. Ewa Woydyłło
oraz „Należeć do Wszechświata”, wyd. Znak, tłum. Piotr Pieńkowski
… tej ostatniej recenzowanej/krytycznie przez Więckowskiego, wybitnego  teologa katolickiego, więcej na ten temat z kolejnych „rozstajach”]
i Gary Zukow (The Dancing with Wu Li Masters]
[dopisek rozstajny –
„Tańczący mistrzowie Wu-Li. Spojrzenie na nową fizykę”,
wyd. Rebis, tłum. Tomasz Hornowski].
Pomysł książki Zukowa powstał w centrum Esalen,
[dopisek rozstajny –
Instytut Esalen, o którym była mowa już wcześniej w „rozstajach”]
znanym u nas z pracy Jankowskiego „Mój Sambhala”. Inspiracją był udział w warsztatach mistrza tai chi chuan Al Huanga, autora słynnej księgi aforyzmów „Embrace the Tiger. Return to the Mountain”
[dopisek rozstajny –
„W uścisku z Tygrysem. Powrót na górę”, wyd. Rebis, tłum. Piotr Jankowski]
(…)
Głosili je autentyczni azjatyccy buddyści(…):
Dalaj Lama XIV i Thich Nhat Hanh. Dalaj Lama stał się sławny w Ameryce, gdy został uhonorowany pokojową Nagrodą Nobla. (…)
Amerykanie poznali go jako „człowieka pokoju”, filozofa ekologii uniwersalnej, ocalenia świata szukającego w jedności dążeń. (…)

Wielki buddysta z Tybetu głosił, że najwyższą potrzeba żywych istot jest wolność. „Mam kota – powiedział w wywiadzie dla „New York Times’a” – Ludzie go rozpieszczają. Karmią go smakołykami, głaszczą i pieszczą. Niczego mu nie brakuje. Ale za każdym razem, gdy choć trochę uchylić okno, kot ucieka.” (…)
Thich  Nhat Hanh przybył do USA w roku 1966 zaproszony przez „Fundusz Pojednania”.
Jako rzecznik zawieszenia broni w Wietnamie, przyczynił się wielce do mobilizacji sympatyków buddyzmu, jednocząc ich najpierw w akcji antywojennej, a potem w pomocy dla uciekinierów wietnamskich. (…)
Przede wszystkim jednak przyczynił się do przemiany „kultury buddyjskiej” w USA, kładąc nacisk na integrację wysiłków doskonalenia świata.(…)
Specyficzną cechą buddyjskiej subkultury w Ameryce była wielka mobilizacja kobiet. Zaangażowane w ruchy pacyfistyczne, uczyły zenu w więzieniach, opiekowały się bezdomnymi, uczyły współdziałania. Buddyjska badaczka Joanna Mary wyspecjalizowana w gandyjskim ruchu kooperacji (Sarvodaya) zajęła się ekologią. Była liderka hippisowskiej komuny w San Francisco, Issan Dorsey, otwarła Maitri Hospice, szpital dla chorych na AIDS. Czynne w ruchu zaangażowanych były znane „buddyjskie feministki” – Ruth Denison, Sharon Salsberg, Jacqueline Mandell, Joko Beck, Perna Chodron. (…)
[dopisek rozstajny –
jedna z nieścisłości, w książkach „Orient i… „,
w tym przypadku dotycząca danych, być może błąd drukarski:
buddyjska działaczka to Joanna Macy, a nie Mary… ]
Takie arcydzieła związane z buddyjską subkulturą, jak „Znikający Punkt” i „Easy Rider” dotarły również do Polski.
Na gruncie filozoficznym bilans buddyjskiej psychodeliki zamyka Robert Pirsig w słynnej książce „Buddhism Zen the Art of Motocycle Maintenance
[dopisek rozstajny –
„Zen i sztuka  oporządzania motocykla”, wyd. Rebis, tłum. Andrzej Sitkowski
– a także „Lila. Rozprawa o moralności”, wyd. Zysk i S-ka, tłum. Tomasz Bieroń]
konstruując tezę o roli buddyzmu w narodzinach, rozkwicie i upadku kontrkultury.
Wywiódł kontestacje z dwoistości filozofii zrodzonej już w czasach Platona i Arystotelesa,(…)
Kultura współczesna wykształciła bowiem dwa biegunowe modele człowieka. „Klasyk” żyje w królestwie rozumu i praw(…)
”Romantyk” to uciekinier z szarości i czerni, z terenów oddzielonych od natury (…)
lasem napisów „strzeż się”, „obcym wstęp wzbroniony” (…)
„Niedawno temu – konkluduje Pirsig – byliśmy świadkami powstania głębokiej przepaści między kulturą klasyczną a romantyczną kontrkulturą – dwoma światami postępującej alienacji (…)
Ludzie mają tendencje do myślenia i odczuwania wyłącznie w ramach jednej z omawianych postaw, w ogóle nie rozumiejąc i nie dostrzegając postawy przeciwnej. Nikt nie chce odstąpić od swego sposobu widzenia prawdy i, o ile wiem, nie znaleziono jeszcze drogi ich pogodzenia. (…)”
„Romantyk” wysoko ceni uczucia, kocha piękno, nad logikę przekłada intuicję. Dla „klasyka” taka postawa jest oznaka słabego charakteru, sposobem życia człowieka frywolnego i płytkiego, nastawionego jedynie na szukanie przyjemności. To sposób bycia charakterystyczny dla pasożyta. Dla „romantyka” natomiast nienawistna jest sytuacja oddzielania człowieka od tego, co naprawdę kocha, izolacja sfery uczuć od pracy i procesy poznania. (…)
Utożsamiając postawy klasyka z oficjalną, reprezentowaną przez instytucje establishmentu kulturą technokracji, zaś romantyka – z kontrkulturą, Pirsig twierdzi, że eksplozja konfliktu dwóch ostatnich generacji byłaby do przewidzenia, gdyby uważnie prześledzono konsekwencje dualistycznej filozofii Starego Świata, wrogość podmiotu i przedmiotu, materii i ducha, uczucia i intelektu itd. (…)
(…)
Indiańska kontestacja w Ameryce również miała wiele odcieni, a „indiańscy wojownicy” lat sześćdziesiątych często mieli białą, żółtą lub czarną skórę. (…)
Indianie inspirowali ruchy Zielonych, Pomarańczowych, // często o tym nie wiedząc.(…)
Indiański rodowód ma również bunt przeciw „cywilizacji gadanej”. Wrażliwość na zatruwanie słowem przejawiona w konstatacji „podwójnych języków” białych stanowiła inspiracje akcji kontestacyjnych postulujących muzykę, taniec i milczenie jako komunikacje alternatywną, poza wszelkiego rodzaju cenzurą.(…)
Sath Okh był chyba jedynym synem indiańskiego wodza, który mieszkał jakiś czas w Polsce.
Jego matką była Polka adoptowana przez Indian w dzieciństwie.
Zamieszczona w „Miesięczniku I” (1/1990) wypowiedź wodza z Seattle
w gruncie rzeczy będącą streszczeniem credo Sath Okha, świadczy o żywym zainteresowaniu indiańskimi filozofiami natury w polskich nurtach Zielonych, wśród sympatyków Ery Wodnika:
„Każda połać tej ziemi jest dla mego narodu święta. Każda błyszcząca igła jodły, każdy piaszczysty brzeg, każda mgła w ciemnych lasach, każdy brzęczący owad – wszystko jest święte w myślach mego narodu. Sok płynący w drzewach nosi wspomnienie czerwonego Człowieka.
Umarli białych zapominają kraj swego urodzenia, gdy odchodzą, by wędrować wśród gwiazd.
Nasi umarli nie zapomną nigdy tej cudownej ziemi i ona jest cząstką nas. Pachnące kwiaty, to nasze siostry. Sarna, koń, wielki orzeł, to nasi bracia. Skaliste góry, soczyste łąki, ciepłe ciało kucyka i człowiek – wszystko to należy do jednej rodziny. /…/ Błyszcząca woda, co płynie w strumieniach i lasach, nie jest tylko wodą, ale krwią naszych przodków. Jeśli sprzedamy wam ten kraj musicie uczyć wasze dzieci, że jest on święty, że każdy duch odbijający się w jeziorze opowiada o wydarzeniach i tradycjach naszego narodu. Szmer wody jest głosem naszych praojców.
Rzeki są naszymi braćmi. To one gaszą nasze pragnienie, dźwigają łodzie, żywią nasze dzieci.
Jeśli sprzedamy nasz kraj, musicie o tym pamiętać” (…)
„Nasz sposób bycia jest inny. Wygląd waszych miast zadaje ból oczom czerwonego Człowieka.
Być może dlatego, że Czerwony człowiek jest dzikusem i niewiele rozumie. W miastach białych brakuje ciszy. Nie ma miejsca, by słuchać, jak rozwijają się liście wiosną, jak brzęczą owady. Ale może dlatego, że jestem dziki, miejski łoskot jest dla mych uszu zniewagą. Indianin kocha szum wiatru, szmer deszczu”(„Miesięcznik I” , 1/1990)(…)
Na prawo do życia po wiekach ludobójstwa zakrojonego na gigantyczna skalę czekali Indianie od odkrycia Ameryki. Wyniszczanie bizonów i innej zwierzyny, przesiedlanie tubylców na coraz to inne tereny, głód i nieznane dotąd w Ameryce choroby, zdziesiątkowały najpotężniejsze niegdyś plemiona. Zrozpaczeni, rozpoczęli słynny Taniec Duchów, by tupaniem zwrócić uwagę bogów, którzy się od nich odwrócili plecami. Tylko w ten sposób mogli jeszcze zachować tożsamość.
 I ten sposób protestu uznano za prowokację, a historia zanotowała nową rzeź bezbronnych.
By zaś czara goryczy wypełniła się do cna, nadane w roku 1924 Indianom prawo obywatelstwa zawarowane było dla tych, którzy wyrzekną się tradycyjnego sposobu życia.(…)
Integracja ponadplemienna w religiach Tańca Duchów i kulcie pejotlu stanowiła pierwszy krok kształtowania się nowej indiańskiej świadomości. Drugi stanowiło powstanie indiańskiej inteligencji. Ale dopiero powrót owej generacji do rezerwatów w czasach buntu lat sześćdziesiątych i zrodzona wówczas pokoleniowa solidarność „młodej Ameryki” dały Indianom unikalną szansę szerokiego społecznego zaplecza w walce o prawa człowieka. (…)
W książce „The Wheel of Dharma” znajduje się ciekawa refleksja. Blofeld stwierdza, że w Chinach był cudzoziemcem, a w Europie – Chińczykiem. Utożsamiając się z Azjatami, nawet po kilkudziesięciu latach nie był przez nich za takiego uznawany.(…)
Blofeld zgłębiał przez lata tajniki chińszczyzny, wędrował na mule aż do Tybetu, w lektyce niesionej przez górali odbył pielgrzymkę na świętą górę Tień Szań, pieszo pokonał bezdroża dzielące go od „jaskiniowych Buddów”, spotkał Dalaj Lamę, mistrzów Tao i Zen (…)
W Europie jest znany jako tłumacz – samouk. Wydał przekłady „I Cing”, Tao Te Cing”, (…)
 i słynną stylizowana autobiografię, „The Wheel of Dharma”. (…)
szedł śladami pielgrzymek, w Indiach, Chinach, Mongolii, Birmie, zrobił więcej dla ratowania pomników buddyjskiej kultury niż znakomici orientaliści.(…)
Prawem paradoksu, Blofeld najbardziej wzbogacił tę kulturę, której się wyrzekł, pozostawiając jej w spadku wspaniałe fragmenty prozy – opisy ginącej starej Azji.
Życiorys owego samouka – orientalisty jest ważny dla badań orientalnej subkultury Zachodu. Stanowi bowiem wzorzec dla całego pokolenia fascynatów, które „zabawę w Orient” zmieniło w pasję życia. Blofeld dotarł w samo serce Chin, tam gdzie mogło dojść niewielu Chińczyków.
(…)
Co umknęło uwadze badaczy, znalazło się w sferze zainteresowań subkultury. (…)
Powstanie tybetańskiej subkultury na Zachodzie wypełnia lukę między naukowym a lamaickim sposobem widzenia świata. (…)
Dalaj Lama przeżył również szok kulturowy jadąc w przeciwnym kierunku. Zachód był dlań równie egzotyczny, jak Tybet dla (…)
Śladem owego kompromisu jest autobiografia Dalaj Lamy: My land My People. W prostych, ostrożnych słowach Autor próbuje opowiedzieć o swojej ojczyźnie. Czyni to tak, by ludzie Zachodu ową relacje zrozumieli, a jednocześnie – choć przez chwilę pojęli, jak bardzo to, co o nim myślą odbiega od świata Tybetańczyków. (…)
Idąc tropami tego, (…)
natrafiłem w Paryżu na ślad tybetanistki po wielu latach powracającej z krainy lamów. Zapytałem ją, czy w tradycji Tybetu jest coś uniwersalnego, co może wytłumaczyć ostatnią popularność w ramach nowej kulturowej mody. Badaczka zaprzeczyła kręcąc głową.
To dwa światy. Tybet i Zachód. Widzieć je razem, to widzieć jednocześnie dwie strony księżyca.
(…)
 I wtedy zrozumiałem. Wszystko, co się nie mieści w perspektywie naukowej, to wszystko z Tybetu chłoną zachodnie subkultury. A mostem jest jak zwykle – muzyka, taniec, rytm.
Tę tezę łatwo zweryfikować. (…)
Fascynacja subkulturami Zachodu może więc ograniczyć się do nietwórczej imitacji(…)
Może jednak być początkiem fenomenu niezwykłego, pielgrzymki ku centrum drogą do nowej, wzbogaconej tożsamości. (…)
Bo subkultury artystyczne, nietelewizyjne i nie imitacyjne, czerpią pełnymi garściami tak z kultury Zachodu jak i Wschodu. Major w swych happeningach bardzo bliski był ghandyjskim scenariuszom, (…)
Do subkulturowej wizji Orientu odwoływał się w swych happeningach Jerzy Grotowski. (…)
Tak więc subkultury to nie tylko naśladownictwo i wędrówka, ale i znak czasu, symptom poszukiwań nowej tożsamości epoki. (…)
Biorąc dosłownie głoszone przez „proroków Wschodu” prawdy wiary, można popełnić – paradoksalnie, w sposób lustrzany – błąd Kolumba. Odkrywając Orient będziemy stąpać po Ameryce, uparcie tego starając się nie widzieć. (…)
Kolejne tysiąclecia to cmentarze bogów, to wieki kontrkultur i kontestacji(…)
Gdy spróbujemy patrzeć na świat oczyma(…),
ujrzymy w krzywym zwierciadle naszą mrożkowo – gombrowiczowską rzeczywistość, lansowaną i narzucaną absurdalną realność (…)
współuczestnictwa w świecie zdeformowanym, kształtowanym przez paranoję „ludzi sukcesu” pragnących innych kształtować na swój wzór i podobieństwo. (…)
Co więcej, czas dojrzewania rodzi potrzebę przeżywania rzeczywistości, a ta (…)
niejako rzeczywistość „oficjalna”, (…)
wcale do przeżywania i do uczestnictwa nie zachęca. (…)

*
Mam niewielką wiedzę na temat kontrkultury, w tym ruchu hipisowskiego i jakiś poślad/odprysk mądrości z doświadczeń w nim uczestnictwa. Interesując się tym, co było bezpośrednio i pośrednio z tym związane – dotarłem do niektórych książek, poznałem trochę wspomnień wspaniałych ludzi,… itd.  To, co znam (z własnych przeżyć i po części z opowiadań ) staram się przekazywać w „rozstajach”. Uważność uczestnictwa w życiu, zwana obecnością, stanowi wg. mnie najwłaściwszy sposób poruszania się. Życie uczyło mnie, że nikt nie jest w stanie wskazać właściwej, dla  kogoś innego, ścieżki lub odpowiedzi –  że samemu dokonuje się wyboru; inaczej w większości przypadków staje się to naśladownictwem lub „wmówieniem”, i nawet bardzo subtelne „pośrednictwo” może być odczuwane jako „wynoszenie się” ponad innych. Najważniejszym przewodnikiem w odnalezieniu ścieżki, poszukiwaniem odpowiedzi – staje się wg. mnie samo życie, jego doświadczanie,… jakieś spotkanie, jedno słowo, zdarzenie.
O pokrewnym problemie napisał „Herbert” – miejscami trochę w ostrych, ale szczerych słowach – że chciałby w osobie przewodnika duchowego, mieć możliwość dostrzegać więcej brata, niż „showmana”. To, wg. mnie, przypomnienie o tym, o czym jakże często wszyscy zapominamy –
że ważniejsza od naszej wrażliwości na drugiego człowieka  –   staje się wrażliwość tego człowieka, do którego „kierujemy” swoje słowa i czyny. Że nasza wrażliwość na drugiego człowieka winna być odbiciem „lustrzanym” jego wrażliwości.
Na „zasadzie lustrzanego odbicia” stajemy się ludźmi – „na obraz i podobieństwo” – wrażliwość drugiej istoty to część naszej wrażliwości na innych, na całą naturę, …
(Czymkolwiek nam się wydaje)…
Emocjonalne „przerysowania” w stronę własnych poglądów/przekonań rozumienia prawdy – pojawiają się w wypowiedziach każdej osoby.
By wyjaśnić, co wg. mnie stanowi w tym „drugą stronę lustra”
posłużę się cytatem z wypowiedzi  Willigis’a Jager’a OSB – jednego z najznamienitszych nauczycieli duchowych naszych czasów.
[dopisek rozstajny –
OSB Willigis Jager jest benedyktynem kontynuującym mistyczno – kontemplacyjną tradycję Zachodu i mistrzem zen szkoły Sambo-Kyodan]:
Nasze ciemne strony projektujemy na zewnątrz: na inną (…)
Tym samym „diabolizujemy” w innych to, co powinniśmy rozpoznać jako część nas samych. Niestety, taka „diabolizacja” jest także możliwa na płaszczyźnie religijnej. (…)
Tak zaczyna się fanatyzm. Powstaje on w religii zawsze wtedy, gdy brak w niej miłości.
Wiara, bez miłości – wiara, która nie chce widzieć swojego cienia i przyjąć go, staje się fanatyzmem.  C.G. Jung powiada, że projekcja na zewnątrz nadaje otoczeniu nasze nieznane nam oblicze. Wtedy zawsze inni są źli. Zadanie polega na tym, żeby te projekcje wycofać, w nas samych poznać „zło” i „negatywność”, a potem zintegrować je z naszą świadomością. Musimy zatem dokonać czegoś prawie niemożliwego. Spojrzeć na siebie z boku, ażeby zło, które widzimy na zewnątrz, i w innych, rozpoznać w nas samych”

Popełniam wiele błędów, możliwe więc, że jednym z nich jest przekonanie, że  –
sposób uzewnętrzniania się (np. w wypowiedzi) stanowi „lustrzane” odbicie naszej wewnętrznej wrażliwości i jedynie od nas zależy, ile w tym światła lub ciemności.
Dotyczy to zarówno środowisk ludzkich, jak pojedynczego człowieka, każdego z nas (także mnie) –  „przenosi się” to również do przekonań. Sytuacja, w której nadmiernie preferowany jest jeden pogląd na jakieś zagadnienie – przy jednoczesnym znaczącym pomniejszaniu, pomijaniu innych, np. odmiennego – często o równie wartościowej dla kogoś  randze i znaczeniu oraz związanych z tym problemów, … itd. – to zaprzeczenie wolności. Owszem, można zrozumieć i wybaczyć, gdy ktoś czyni lub wypowiada się w ten sposób o czymś nie w pełni „nieświadomie”. Można też, z czasem sprostować popełniony błąd (vide – cytat Willigis’a Jager’a) i związane z tym problemy – w postawie pełnej miłości i zrozumienia – w pierwszym kroku: drogą jest zawsze człowiek

otwarte okno
słońce wpływa swobodnie
jakże tu cicho

Trudną sytuację (…)
trzeba traktować jako wymagający egzamin. (…)
„Człowiek władzy ginie od władzy, /…/ poddany od służenia” – pisze Hermann Hesse w „Wilku stepowym”. A my, paradoksalnie rzecz biorąc, giniemy od moralności, którą sami głosimy. (…)
W powieści „Gra szklanych paciorków” Hesse zamieszcza piękną rozmowę dwóch pustelników, do których ludzie przychodzą się spowiadać.
Starszy z nich, Dion Pugil, który miał zwyczaj dawania surowych pokut, mówi młodszemu, Józefowi Famulusowi, człowiekowi łagodnemu, który odsyłał grzeszników z pocałunkiem w czoło:
„Powiem ci, Józefie, że ci świeccy ludzie w rzeczywistości w ogóle nie są prawdziwymi grzesznikami. Ilekroć usiłuję wmyśleć się całkowicie w któregoś z nich, wydają mi się absolutnie dziećmi.(…)
właściwie i w istocie niewinni są; niewinni w taki właśnie sposób, jak niewinne są dzieci. (…)
My natomiast, ty i ja, i nam podobni (…)
dziećmi nie jesteśmy. Ani też nie jesteśmy niewinni. (…)
My, my właśnie jesteśmy prawdziwymi grzesznikami. My, wiedzący i myślący, (…)
O ile jako obywatele, tak duchowni, jak i świeccy, jesteśmy równi wobec prawa, to biorąc pod uwagę nasze różne powołania i związaną z nimi odpowiedzialność, jesteśmy bardzo „nierówni”. Chrystus (…)
Od każdego z Apostołów wymagał więcej, (…)
W ferworze samoobronnym zapominamy niekiedy, że największe nasze zasługi i cnoty nie są w stanie przesłonić nawet jednego małego grzechu. (…)
O autentyczności postawy nie decydują bowiem słowa, ale Duch, któremu damy się prowadzić.”
[Ks. Józef Augustyn SJ]

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz