Rozstaje 190

Kolejny – smutny numer „rozstajów” …
m.in. o odczuciach…
Nadal pojawiają się czasami wśród nas (także we mnie) –
ślady jakiegoś żalu,
nie w pełni odnajdujące swoje właściwe przeznaczenie,
jakim jest rozpuszczenie się we współczuciu.

W każdym środowisku społecznym, niekiedy także w pojedynczym człowieku ujawnia się konflikt pomiędzy podzielanymi wartościami.
Tragedia polega nie na zderzeniu dobra ze złem, ale na zderzeniu dwóch dóbr”[Hegel]
Większość z tego, co uznajemy za słuszne, uznajemy dlatego, że do tego przywykliśmy.
Bardzo trudno zmienić opinię/ocenę – gdyż większość z nich to racjonalizacje
(popieranie dobranymi argumentami) –
tego, co uprzednio zdecydowaliśmy
(na podstawie jakiegoś zdarzenia, pierwszego wrażenia, nastroju, …).
Natomiast gdy dochodzi do zmiany – nie staje się to – pod wpływem pojedynczej niezgodności z uznaną (za słuszną) przez nas opinią/oceną, lecz wynika ze stopniowo uzyskiwanego nowego sposobu postrzegania  – „kruszącego” dotychczasowe identyfikacje.
Istota takiego myślenia ( transgresyjnego), polega na myśleniu o granicy, nie o połączeniu
… o czymś, co przecina, a nie o tym, co spaja.”
[Foucault]
Warto nabywać wiedzę o drugim/innym człowieku, interesować się argumentami, jakie przytacza, błędami jakie popełnia, ale także jego osiągnięciami, nie dlatego, że prowadzi to do porozumienia –
lecz pozwala przywyknąć do siebie nawzajem,…
stwarza możliwość zrozumienia – które nie wymaga abyśmy osiągnęli porozumienie.
Rozumienie jest zawsze rozumieniem kogoś innego” [Gadamer]

*
„KOLCZYK HYPOCA”
Podczas imprezy, w domu Hypoca, Mal zwrócił uwagę na złoty kolczyk w uchu gospodarza. Zaintrygowany jego wyglądem, spytał, czy ktoś wie, dlaczego mężczyźni noszą pojedynczy kolczyk tylko w lewym uchu. Jego pytanie wywołało burzliwą dyskusję. I tak na przykład Bert powiedział, że w dawnych czasach żeglarze nosili kolczyk w lewym uchu, kiedy udało im się przekroczyć równik. Pozostali dyskutanci zaczęli więc rozważać symboliczne implikacje czegoś, co można by określić mianem przekroczenia swego osobistego równika. Niektórzy napomykali o tym, że kolczyk noszony w lewym uchu może oznaczać wolność osobistą, czyli radykalny skręt w lewo od świata społecznego konformizmu. Inni kojarzyli ten gest z okultystyczna ścieżką lewej ręki.
Kiedy dyskusja dobiegła końca, Mal podszedł do Hypoca i spytał, czemu tak naprawdę nosi kolczyk w lewym uchu. Ten zaś mu odpowiedział: „Lubię spać na prawym boku.” [A]

*
Przełom lat 60/70 – tych. Środowiskiem krakowskich (i nie tylko krakowskich) hipisów wstrząsają samobójcze śmierci „Ptaszycy” i „Dominiki” (vide – rozstaje 6).
Kolejne lata przynoszą wiele równie tragicznych wydarzeń. O niektórych z nich pisałem wcześniej – m.in. dotyczących narkomanii. Często wracam myślami do tamtych spraw – aby zrozumieć.
Także te związane z narkomanią. Na podstawie własnej pamięci i w wyniku rozmów z niektórymi ludźmi, z pierwszych lat ruchu
(osób, które pojawiły się w ruchu do połowy lat 70 – tych) –
na podstawie znanych nam faktów
(a więc najprawdopodobniej nie wszystkich) – doszliśmy do wniosku, że niewielu ludzi z pierwszych lat ruchu, spośród tych, którzy się uzależnili od narkotyków, stało się osobami wciągającymi innych w nałóg. Jeśli już – to jedynie bliskie osoby (dziewczynę, żonę, przyjaciela). Ćpano w zamkniętych kręgach. Z reguły, ci którzy byli już w tzw. stałym ciągu, ćpali sami – nie tworząc wokół siebie nowych współ-narkomanów.
Jakby – mając świadomość, czym to się kończy –  starali się chronić innych,
np. nowych ludzi, którzy pojawili się w środowisku, przed narkotykami.
Szukając odpowiedzi – być może wynikało to z tego, że w latach wcześniejszych,
przed narkotykowych – żyli ideałami i odcisnęło to na nich pozytywne „piętno”?
Nie zdegradowali się w pełni pod wpływem nałogu? Coś ich powstrzymywało.
Odchodzili świadomi, tego co ich spotkało,… wiele osób samotnie.
Nieco inaczej było (mam nie tylko ja takie odczucie) –  jeśli chodzi o osoby, które pojawiły się w ruchu w drugiej połowie lat 70 – tych i później. Trafiły już na inny czas.
To wśród nich pojawili się dilerzy, wciągający nowe osoby w nałóg.
To w pewnym stopniu nasz błąd/wina (osób z pierwszych lat ruchu), że nie przekazaliśmy młodszym pełnej i rzetelnej wiedzy o tym jak było, licząc na to, że sami zwrócą się do nas, tak jak my zwracaliśmy się kiedyś do osób starszych, uznanych przez nas za autorytety (np. z undergroundu artystycznego).
Błąd ten wynikał z naszego – w tym przypadku niewłaściwie rozumianego – pacyfizmu. Swoistego „nie narzucania się” innym/młodszym.
Uznaliśmy, że są świadomi szkodliwości narkotyków, wszak ówczesne środki masowego przekazu już sporo na ten temat przekazywały.
Uznaliśmy także, że idee ruchu (w tym równowartość różnorodności) obronią się same. – obronią naszą postawą i obecnością w ruchu. Jakże się myliliśmy.
Być może z tego powodu – osoby młodsze były mniej odporne na zło związane z narkotykami. Zastanawiam się czasem – czy był to jeden z powodów, że właśnie wśród nich było więcej tych osób, które weszły w narkomanię i… więcej, wśród uzależnionych, które „dzieliły się”
(jedni odpłatnie, inni wymiennie) narkotykami z innymi –
w tym z osobami spoza środowiska.
Przypominam – pierwsze tzw. bajzle powstały wraz z „kompotem” i tzw. polską heroiną…
A może pojawienie się dilerujących narkomanów – wynikało z  większej liczby osób, jakie po roku 1976  – identyfikowały się ze środowiskiem hipisów; niektóre jedynie aby „usprawiedliwić” swoje ćpanie. Jedno jest pewne – to szczególnie pod koniec lat 70 – tych i w latach 80 – tych – było najwięcej osób uzależnionych, jeśli chodzi o środowisko hipisowskie (związek z „kompotem” i tzw. polską heroiną jest tutaj bezsporny),
to w tamtych latach narkomania wyszła poza ruch.

W takim to czasie (okolicznościach, jeśli chodzi o narkomanię)
pojawił się wśród nas ks. Andrzej Szpak.
Nie dziwmy się, że miał taką a nie inną opinię/ocenę dotyczącą narkomanii wśród hipisów.
Że niewiele wiedział  – zarówno o tym jak było wcześniej –
jak i niewielki miał kontakt z ludźmi, którzy pojawili się w ruchu wcześniej, którzy się narkotyzowali. Jego relacje dotyczyły głównie – osób z lat późniejszych.
Niewiele więc wiedział o naszych próbach wyjścia z narkomanii i pomocy nam ludzi spoza środowiska. Pisałem o tym w „rozstajach”.
Od pierwszej (samodzielnej) pielgrzymki (w wyniku której)
nastąpił znacznie dłuższy czasowo ( i tym samym bardziej samodzielny)
kontakt ks. Szpaka z hipisami, co skutkowało jego częstszym zbliżeniem się do niektórych hipisów i ich problemów. Należy docenić jego zaangażowanie w pomoc związaną nie tylko z pielgrzymkami, ale również dla osób narkotyzujących się,
jego pomoc w dopingowaniu ich w podjęciu decyzji wychodzenia z narkomanii,
i mających z tym niekiedy związek – w różnych, trudnych życiowych sytuacjach.
Przełom lat 70/80 –  to czas samobójstwa „Henasa”
– jednego z pierwszych naszych bardów.
Cherubina pierwszych zlotów w Częstochowie. Retrospekcje tych śmierci do dziś, pozostawiają blizny, które rzucają się cieniem, przypominając o odmiennościach ruchu.
O tym, jak mało starano się niekiedy coś o samym wcześniejszym ruchu i o hipisach wiedzieć i zrozumieć. A także,… jak np. niektóre osoby reagowały… itd.
Popełniliśmy błąd – nie opowiadając młodszym o dawnym ruchu,
m. in. o naszych próbach wychodzenia z narkomanii, o tym, kto nam pomagał, a kto pozostawał obojętnym…
Oraz o samym ruchu… zbyt mało o naszych inspiracjach i zainteresowaniach.
Każde społeczeństwo, plemię, środowisko, grupa ludzi bez własnych opowieści
(pamięci o tym jak było) obumiera. Samo trwanie nie wystarcza…
Kolejne samobójstwo, tym razem w Częstochowie, niespełna dwudziestoletniego „Hendrixa”.
Nie będę tutaj rozdzielał, kto w tych i w innych zdarzeniach, w czym i ile zawinił… itd.
Są to sprawy, które potrzebują spokoju. Żal i wybaczenie (niektórym osobom) nie są wciąż we mnie, w pełni dokładnie tam, gdzie być powinny.
Tym bardziej zabolały, pojawiające się rzadko jeszcze w latach 90 – tych, a znacznie już częstsze w następnych – niektóre wypowiedzi, kilku osób (nie znających np. lat wcześniejszych i tego, co się w nich wydarzyło, a także wielu związanych z tym uwarunkowań/okoliczności) –
wypowiedzi obciążające wcześniejszy ruch całym złem związanym z narkomanią.

Początkowo bagatelizowaliśmy te niedokładności, tłumacząc je niewiedzą…
lecz w miarę jak w różnego rodzaju wypowiedziach, u coraz więcej osób, …
wypowiedziach dotyczących już nie tylko narkomanii, ale także samego ruchu, dotyczących jego różnych okresów, … itd. – zaczęły pojawiać się kolejne omyłki lub nieścisłości
(niekiedy przemilczenia lub podkolorowania) –
………poczuliśmy się (mam tutaj na myśli ludzi z pierwszego okresu ruchu hipisowskiego) – „spychani do narożnika” (nie próbowano sięgać do źródeł,
a jeśli już to bardzo wybiórczo)
Nie chodzi tu bynajmniej o gloryfikację dawnego ruchu, czy poszczególnych ludzi z nim związanych – lecz o rzetelną, zrównoważoną, o wcześniejszym ruchu, opinię/ocenę.
……….jako „spychanie do narożnika” – odczuliśmy zapominanie o ważności równowartości różnorodności w ruchu, a przede wszystkim – tego jaki to miało związek z powstaniem i trwaniem pielgrzymek hipisowskich (szczególnie w pierwszych kilkudziesięciu latach jej istnienia).
Ta różnorodność i związana z nią odmienność (także kontrkulturowa) pielgrzymki hipisowskiej, odmienna od innych pielgrzymek, była – co zdecydowanie i bardzo wyraźnie podkreślam – magnesem przyciągającym – nowych ludzi
(np. o różnym odczuwaniu wiary, stosunku do niej,.. itd.),
oraz osoby poszukujące – do ówczesnego ruchu i na same pielgrzymki.
Osoby „nieprzystosowane”, które gdzie indziej (np. w innych środowiskach)
nie potrafiły się odnaleźć
(nie czuły się akceptowane, nie miały poczucia bycia u siebie,… itd.) –
tutaj odnajdowały swoje (dla siebie) miejsce.
Charakter tej swoistej autonomicznej enklawy, w znacznym stopniu przyczynił się w w/w latach do trwania pielgrzymek. Ks. Szpak – w tamtym czasie na pielgrzymkach i zlotach „Szpakowskich” – tę odmienność hipisowską akceptował –
Tym bardziej poczuliśmy się
………„spychani do narożnika”, gdy w różnych wypowiedziach, coraz częściej w ostatnich kilkunastu latach  – gdy coraz mniej osób pamiętało coś z autopsji – pomijano/milczano o niektórych sytuacjach i niektórych sprawach dotyczących np. pierwszych lat kontaktów ks. A. Szpaka z hipisami – tak jakby te kontakty wnosiły coś pozytywnego jedynie od strony ks. Andrzeja, a jeśli chodzi o problemy – że istniały one tylko ze strony hipisów
(pisałem o tym w „rozstajach”)
……….jako ”spychanie do narożnika” odczuliśmy subtelne ograniczanie wspomnianej równowartości różnorodności na samych pielgrzymkach hipisowskich, które tym sposobem (stopniowo) przekształciły się w „Pielgrzymki Szpakowskie”. Zapewne  miało to związek z wpływem Duszpasterstwa Ewangelizacji Ruchu Hipisowskiego i powstałą w jego obrębie Świecką Diakonią Ewangelizacji Hipisów,
[ dopisek rozstajny –
Diakonia Ewangelizacji Hipisów” – cytat z książki „Idź, Mojżeszu. O pielgrzymce, hipisach i ziemi obiecanej” Ks. Andrzej Szpak”, Wydawnictwo eSPe ]
Uległa zmianie w tym względzie także sama postawa ks. Andrzeja
(zapomniał o tzw. niepisanej umowie z hipisami, dotyczącej właśnie równowartości różnorodności w pielgrzymkach, postaw i stosunku do wiary osób w niej uczestniczących)
………. po ukazaniu książki Kamila Sipowicza „Hipisi w PRL-u” –
swoistym ”spychaniem do narożnika”
(tego, co próbowała wnieść w środowisko w/w książka) stało się w naszym odczuciu – nieustanne uwypuklanie i podkreślanie, przez niektóre osoby w wypowiedziach, w różnego rodzaju wywiadach, podczas spotkań i sympozjów –  podkreślanie i uwypuklanie jak wiele osób z lat późniejszych, z wyodrębniającego się tzw. środowiska „Szpakowskiego” – np. skończyło studia, było twórcami,  … itd. …
a pomijanie całkowitym milczeniem tego samego, jeśli chodzi o ruch wcześniejszy i osoby z nim utożsamiane.
Aby być dobrze zrozumianym
– cenię to, jak wiele pozytywnego osiągnięto w środowisku w latach późniejszych i zdaję sobie sprawę, że u trudnej do określenia liczbie osób jest to, po części zasługą ks. Andrzeja Szpaka. Rozumiem również, że mówienie/pisanie o tym było po części podyktowane radością z sukcesów.
Niemniej – dziwi mnie, że stało się to narastająco intensywne – właśnie po ukazaniu się w/w książki Kamila Sipowicza. Czyżby się wstydzono/obawiano (?) istnienia pozytywów we wcześniejszym ruchu i uznano ludzi z tym związanych, za tak mniej wartościowych aby o tym choćby wspomnieć?
Czyżby uznano to, co było pozytywnego wcześniej, za mało istotny margines,
a także to, co osiągnęli i tworzą (aktualnie) osoby utożsamiane z dawnym ruchem?
Uwypuklanie czegoś odbywało się zawsze kosztem (czegoś) pomniejszania.
A przy tym ciągle przypominano o narkomanii.
Narkomania lat wcześniejszych stała się w wielu przykładach „nieodzownym” tłem –
dla wypowiedzi o sukcesach lat późniejszych. Nie szukano (nie zaakceptowano)  wiedzy, o pozytywach wcześniejszego ruchu i tego, co dalej działo się pozytywnego z ludźmi z nim związanych – a jedynie podkreślano cień narkomanii.
Rozumiem, że było to po części podyktowane troską i obawą przed powrotem narkotyków.
Lecz pozytywy dotyczące wcześniejszego ruchu i osób z nim związanych – nie dotyczyły narkotyków. Dlaczego więc, temat narkomanii powracał jak mantra, w większości wypowiedzi dotyczących w jakiś sposób czy to ruchu hipisowskiego, czy obecności w nim ks. Andrzeja Szpaka?
………”spychaniem do narożnika” było w naszym odczuciu, nie zauważanie równowartości wielu, innych inspiracji i zainteresowań, poglądów i postaw,
– poprzez ocenianie ludzi jako zagubionych lub błędnie – poszukujących, błądzących, segregowanie ich na mniej lub bardziej wartościowych
(vide – np. wypowiedzi dotyczące potrzeby deklaratywności stosunku do wiary /katolickiej/ – jako rodzaj retoryki wartościującej, „wykluczającej” lub dzielącej)
………”spychaniem do narożnika” stały się przejawy „niechęci” do pozytywnych alternatywności… itd. (vide – wypowiedzi podkreślające jedną tylko „możliwość”);
aby nie być gołosłownym przytaczam jeden z przykładów:
kilka lat temu na stronie internetowej, dotyczącej m.in. pielgrzymek MRD i K,
a głównie religii katolickiej, strony prowadzonej pod patronatem ks. Andrzeja Szpaka –
ukazał się post dotyczący działań w Bieszczadach osób związanych z ruchem hipisowskim,
w którym to poście w sposób jednoznaczny zasugerowano, że działania te były prowadzone przez osoby wierzące (a dokładniej wyznania katolickiego).
Gdy próbowałem sprostować, a dokładniej uzupełnić ten post – pisząc, że działania te były zaangażowane i prowadzone przez różne osoby i nikt nie sprawdzał ich stosunku do wiary
– moje uzupełnienie zostało wymazane ze wspomnianej strony.
(Osoby zainteresowane – tymi działaniami odsyłam do Odnośników dotyczących tego tematu, oraz do serii filmów dokumentalnych, pt. „Drwale i inne opowieści Bieszczadu”; to seria składająca się z kilkudziesięciu odcinków, w kilku z nich padają wypowiedzi o działaniach hipisów w Bieszczadach, …bez określania ich stosunku do wiary katolickiej, gdyż uznano to za nieistotne)
……..”spychaniem do narożnika” stało się „podsuwanie/podrzucanie” jako głównych tematów – narkomanii i stosunku do wiary. To rodzaj „zanurzania ludzi w jedno, przez siebie wybrane miejsce”, utrudniające szersze otwarcie się/spojrzenie na inne, …
na wartość/ważność różnorodności ludzi, świata i natury…
(Ksiądz Andrzej Szpak – będąc księdzem katolickim uznał za swoją misję – ewangelizację hipisów;  stąd takie a nie inne jego w tym względzie nastawienie i wypowiedzi.).

………Wspomniane powyżej „usytuowania w narożniku”
(zarówno poprzez niektóre, co bardziej „rażące” wypowiedzi i reakcją na to )
były swoistymi „rozżarzonymi kamykami”, które z czasem (wraz z ich ilością) przyczyniły się do powstania „ lawy”…
Dyskusja jaka (m. in. w związku z tym) wynikła, stała się przysłowiowym katalizatorem –
otwarcia się tego, co coraz bardziej buzowało podskórnie. I „ruszyło”, …
Nie będę tutaj przytaczał przykładów ekstremalnych wypowiedzi –
fanatycznie antyklerykalnego „K… „ ze Szczecina, czy fanatycznie religijnego „Z…”.

Gdzie leżą przyczyny, że różne omyłki, przemilczenia, niedopowiedzenia, podkolorowania …
czasami nadal są powielane? Dlaczego, gdy próbuje się je prostować, w myśl dochodzenia do prawdy i docenienia innych, nie tylko swoich –
ponownie odzywają się stare demony?
Oczywiście, i ja być może nieudolnością niektórych swoich wypowiedzi, nie jestem tutaj bez winy.
Czy naprawdę staje się potrzebne „tworzenie tła” do dotyczących czegoś – wypowiedzi/opinii/ocen? Czy uzupełniając coś lub prostując, albo krytykując – trzeba (muszę) wciąż przepraszać, tłumacząc się.

Ktoś może zapytać – dlaczego wciąż do tego wracam,
wszak ks. Andrzej Szpak już nie żyje?
Wyjaśniam/przypominam – strona „hipisiwrozstajach” powstała wiele lat wcześniej
(pod nazwą „hipisi-w-rozstajach”), obecna jest jej rewitalizacją (vide – Idea strony)
odtworzoną z odzyskanych fragmentów, uzupełnionych w miejscach – gdzie czegoś nie odzyskałem.
W znacznej części jej treść jest treścią sprzed lat. Większość (wiedzy) tego, co znajduje się na stronie –  była dostępna wcześniej, nie jest więc powracaniem, a w znacznym stopniu odtworzeniem ówczesnej próby tego, co wówczas wymagało sprostowania i uzupełniania. Co niestety – nie w każdym przypadku, do końca zostało wyjaśnione.
Strona (dawniej) liczyła dwieście dwadzieścia kilka numerów.
Prośba, do każdej z osób, czytających rozstaje, aby zechciały zauważyć, że krytyka, oraz związane z nią, zamieszczone/zamieszczane na stronie opinie dotyczyły/dotyczą jedynie kwestii, z którymi się nie zgadzaliśmy, gdy wypowiedzi czegoś dotyczące zawierały błędy, nieścisłości, braki (przemilczenia), podkolorowania … itp. niewłaściwości.
Nie była to i nie jest w intencji próba umniejszania czyichś pozytywnych działań i wpływów.

Chociaż nie byłem bezpośrednim uczestnikiem zbyt wielu wydarzeń w latach po 1981 – itd.;
mam tu na myśli wydarzenia związane z pielgrzymkami i zlotami „Szpakowskimi” –
uważam za owocne to, co się wówczas pozytywnego działo. Np. z czasem znikła w środowisku narkomania (od wielu lat nie istnieje też na pielgrzymkach).
Wiele osób, znalazło (m. in. także dzięki pomocy ks. Szpaka) swoje miejsce w życiu.
Moi młodsi przyjaciele wspominają tamte lata z rozrzewnieniem, podobnie jak ja
(z autopsji) czasy wcześniejsze i te wydarzenia z lat późniejszych, w których uczestniczyłem.
Nie wiem, jak w tym kontekście rozumieć czyjeś nieprzychylne interpretacje,… itd.
nie znajduję na to jednoznacznej odpowiedzi.
Do czego potrzebne bywa np. „swoiste podkreślanie”, że lepsze, istniało/istnieje po…,
a coś pozytywnego, jako mniej istotne (a wiec przemilczane), gdy dotyczyło/dotyczy czegoś alternatywnego np. opinio twórczo?
Piszę o tym ze smutkiem. Nie pragnąc kogokolwiek zranić. Cenię i darzę szacunkiem każdą osobę, która czyniła i czyni dobro.
Znów powracają słowa  – „robiąc swoje, czynić to nie kosztem innych”.
Czy sam potrafię tak czynić …nie wiem, …próbuję, zapewne także się myląc.
Nie mnie to oceniać.
Każdy człowiek potrzebuje wytłumaczenia i uzasadnienia
swoich wyborów, wypowiedzi, opinii, ocen, …

Pozostaje odpowiedź na pytanie:
czy słuszna krytyka, to zawsze gest wyjaśniający?
Ból zawsze na coś wskazuje. Obojętnie czy ktoś „coś” – czyni, wypowiada się, czy reaguje obroną, czy ustosunkowuje się do reakcji obronnej, …
ból – jeśli się wówczas pojawia – promieniuje w każdą i z każdej strony, na każdą i w każdej z osób.
Każde z takich wypowiedzi, działań i reakcji wskazuje na miejsca blizn, lub na coś, co nie zostało „przepracowane”, na jakiś ukryty głębiej problem
(np. czyjś osobisty lub dotyczący środowiska ludzi).
Nie uważam się (nie tylko pod tym względem) za kogoś lepszego, bardziej doświadczonego, dokładniej coś rozumiejącego, lepiej wiedzącego, właściwiej czującego, bardziej wrażliwszego,
czy mądrzejszego, bardziej kompetentnego,… itd. od innych.
Myślę, że każdy z nas, w tym co się działo i dzieje, powinien spojrzeć na siebie i ocenić swoje własne „ciosy” i reakcje względem np. swojego ustosunkowywania się
(nawet pośredniego) do innych ludzi (dotyczące ich wypowiedzi, zachowań, poglądów) i do siebie samego.
W jakiejś mierze część ludzi „uczyniła” z ks. Szpaka, kogoś w rodzaju „pomnika”,
zamiast bezpośredniości (jaką starał się realizować, vide – „mówcie do mnie Andrzeju”) – zapomnieli, że był wrażliwym człowiekiem, nie pozbawionym wad i popełniającym błędy.
Bez względu na to kogo/czego dotyczy – pomnik-owanie zbyt często prowadzi do mitomanii. Dlatego – zwykła ludzka przyzwoitość wymaga, aby rzetelność prawdy wybierać zamiast pomników. Tworzenie pomników zawsze stwarza (związane z tym) problemy,… Wszak „pomnik” pozostaje jedynie symbolem – wybranej/wybranych części osobowości i życia człowieka lub jakiegoś wydarzenia.  Po śmierci człowieka lub w miarę upływu lat od jakiegoś wydarzenia – od nas zależy, czy w naszych wspomnieniach jest on lub dane wydarzenie nadal żywe (a więc oddziaływające prawdą), czy stanie/staje się pożywką dla mitomanii.
Andrzej Szpak był  księdzem, mającym poczucie pełnienia misji wśród hipisów.
Lojalnym wobec przełożonych i metod działania KK, w tym przypadku DERH.
Różne cechy osobowości przeplatały się w nim na przemian.
Z czasem – misja ewangelizacyjna stała się misją jego życia.
W jakimś stopniu stworzyło to także, takie a nie inne, różne reakcje,… itd.
Wydaje mi się, że ks. Andrzej Szpak wolałby być w naszej pamięci prawdziwym –
czyli takim jakim był, a nie jako pomnik.
„Wyizolowana gałąź nie pozwoli nam poznać drzewa” [Mariola Paruzel-Czachura]

PRAKTYKA Z ZAPROSZENIAMI
„Przez dwa tygodnie zwracaj szczególną uwagę na wszystkie kierowane pod twoim adresem zaproszenia. Akceptuj tylko te, które nie zmuszają cię do tłumienia twych prawdziwych odczuć i nie wikłają cię w niechciane układy.
Sporządź ich listę, dzieląc zaproszenia na dwie grupy: przyjęte i odrzucone.
Dzięki tej liście z łatwością poznasz rozmaite aspekty swej osobowości. Na podstawie dokonywanych przez ciebie wyborów dowiesz się sporo o sobie. Pod koniec tego okresu ponownie przyjrzyj się sporządzonej liście i skutkom twych decyzji. Zastanów się, czy chcesz kontynuować tę praktykę.”[B]

Każdy dominat (poprzez swoiste wykluczanie inności – z równowartości)
wcześniej czy później tworzy margines
(poczucie spychania z przynależnego /wspólnie/ miejsca na margines),
a tym samym podział na mniej i bardziej istotne, lepsze i gorsze pozytywy
(osiągnięcia i zasługi).
Wywołuje reakcję – w osobach w ten sposób „pomniejszanych”,
wraz z poczuciem przez nich, że są „ustawiani do narożnika”.
I tym samym niejako „zmuszani” do podjęcia obrony.
Każda próba dominacji zawiera w sobie elementy (negatywnej) konfrontacji.
Zanika relacja bezpośrednia, będąca rodzajem partnerstwa, współodpowiedzialności, … itd.
………Swoistym paradoksem staje się przedstawianie reakcji obronnej
(na próby dominacji), reakcji będącej np. krytyką obronną –
„określanie” jako prześladowania.
Zapominamy, że gdy coś nas łączy (a nie tylko to, co dzieli) –
będziemy w stanie cieszyć się z tego, mogąc uczyć się od siebie nawzajem albo być zaciekawieni alternatywnymi sposobami myślenia i działania.
Z przyjemnością zacytuję tutaj wypowiedź ks. Szpaka, ze zlotu w Piotrkowie Trybunalskim, dotycząca „Proroka”, gdy go już lepiej poznał. Cytuję:
”Sądzę, że można się od niego sporo nauczyć”

Nawiązując, do tych słów, pozwolę sobie wspomnieć (z autopsji), że „Prorok” (vel „Jonasz”), preferował  różnorodność i otwartość, podobnie jak wiele osób z dawnego  ruchu, nie był przeciwny jakiemukolwiek stosunkowi do wiary. Pozostawało to wg  niego sprawą indywidualną (osobistą) każdego z nas. Nie stanowiło podstawy relacji między nami.  Podstawą była wzajemna akceptacja (mimo niekiedy wielu różnic), stanowiąca podłoże relacji – bycia sobą.
Tą otwartość „Proroka” w stosunku do różnorodności można wyczytać (pośrednio) także z przeprowadzonych z nim wywiadów.
Myślę, że to dobry kierunek, by bliżej poznać wartości
(in plus) w alternatywnych działaniach oraz docenić innych.
Angażowanie się w relacje z ludźmi zawsze będzie angażowaniem się w konkretną relację z konkretnymi osobami i często znajdzie się w niej miejsce na coś wspólnego.
Jak pisał już sto lat temu John Stuart Mill o społeczeństwie, co równie dobrze może posłużyć jako przykład za różnorodnością w grupie, jak i na całym globie:
Gdyby ludzie różnili się tylko w gustach, byłoby to już dostatecznym powodem, by nie kształtować ich na jedną modłę. Ale odmienni ludzie wymagają także odmiennych warunków dla swojego duchowego rozwoju /…/ Te same rzeczy, które pomagają jednej osobie pielęgnować wyższe pierwiastki swojej natury, są przeszkodą dla drugiej /…/ jeśli nie ma odpowiadającej temu różnorodności w ich trybie życia, nie otrzymują należnej im cząstki szczęścia, ani nie osiągają /…/ poziomu, do którego natura ich jest zdolna.”
Różnorodność stwarza ludziom najlepszą możliwość ukształtowania życia po swojemu, nie możemy zamykać ich np. w obrębie takiego rodzaju różnicy, od której pragną uciec.
Na przetrwanie środowiska ludzi składa się ciągłość, wewnętrzna zmienność, ale przede wszystkim otwartość  na różnorodność osób tegoż środowiska. Nadmierne ujednolicenie – wcześniej lub później uwalnia wewnętrzną entropię. Oczywiście może istnieć ujednolicenie podtrzymywane „deklaracją”. Lecz aby istniało jakieś środowisko ludzi nie potrzebujemy, ustabilizowanej „sztucznym podtrzymywaniem” wspólnoty.
„Czystość kulturowa jest oksymoronem”. 

Czytanie rozstajów, a dokładniej, jedynie tych numerów, w których jest mowa o ks. Andrzeju Szpaku, zbyt wiele nie wyjaśnia  – rozstaje są uzupełnieniami i sprostowaniami ew. nieścisłości lub błędów dotyczących m.in. ruchu hipisowskiego (w tym także obecności i działalności w nim ks. Andrzeja Szpaka). Jeśli ktoś zamierza wyrobić sobie zrównoważoną opinię – zarówno o samym ruchu, jak i o tym kim była dla ruchu obecność ks. Andrzeja Szpaka, warto by sięgnął po inne numery rozstajów, być może wyjaśni to więcej, przede wszystkim to, ku czemu sam ruch był i ludzie z nim związani – dla poszczególnych osób – trampoliną.
Warto sięgać po inne oprócz rozstajów, źródła, inne spojrzenia, opinie, … itd.
Alternatywy… poszerzają przestrzeń rozumienia.
Jednym ze sposobów weryfikacji nie tylko źródeł informacji, ale także możliwości rozwoju jest konfrontowanie ich ze sobą. Kim bylibyśmy? Czy bez równowartości różnorodności bylibyśmy w ogóle ruchem? Co ciekawe, w momentach kryzysu ruch także dzięki równowartości różnorodności odnajdywał siłę i nadzieję.

„Księżyc się trzęsie
przetarty kapelusz i szron
w palcach drzewa”
[O. Hieronim St. Kreis OSB]

(…) Współczesnemu człowiekowi
(…) brakuje samego siebie.
(…) Z odczuwania tych braków zapewne zrodziło się powszechne dziś zainteresowanie sprawami duchowymi, mistyką, terapią, bioenergetyka, astrologią i tysiącem innych kierunków, szkół, kultów i kultur, czasami bardzo odległych i tajemniczych. Na Zachodzie zaczęło się to jeszcze w
(…) Nie jest moim zadaniem ocenianie tego typu duchowości, a jedynie ukazanie istniejącego zainteresowania sprawami duchowymi. Wydaje się, że jest ono autentyczne i nie wynika jedynie z pragnienia zaspokojenia zwykłej ciekawości, lecz ma głębsze, egzystencjalne przyczyny.
(…) wskazuje na wielką potrzebę dzisiejszych czasów
(…) potrzebni są nam ludzie mocni Duchem, mężczyźni i kobiety, którzy nie będą fanatykami religijnymi, fundamentalistami depczącymi w imię swej religii podstawowe jej prawa, jakimi są miłość i wolność. Potrzebni są nam chrześcijanie silni nieogarnionym duchem miłości. Potrzebujemy chrześcijan, którzy dzięki miłości nie muszą się obawiać buddyzmu,
(…) czy jakiejkolwiek duchowej tradycji.
(…)Mistrz zen, rosi Yamada, ukazując różnice na płaszczyźnie teologicznej i filozoficznej między buddyzmem a chrześcijaństwem, wskazał także możliwość znalezienia punktów stycznych na płaszczyźnie duchowego doświadczenia takich świętych chrześcijańskich, jak Benedykt, i niektórych mistrzów zen. Sam rosi Yamada dokonał porównania mistycznego doświadczenia, jakie było udziałem świętego Benedykta, gdy „zobaczył cały świat w jednym promieniu słońca” i uznał je za oświecenie – satori, jakie miało wielu mistrzów zen.
„Jeśli udałoby się znaleźć wspólną płaszczyznę między zenem a chrześcijaństwem – pisał rosi Yamada po otwarciu benedyktyńskiego centrum medytacji, które prowadzi jego uczeń ojciec Willigis Jager OSB – to
(…) byłby to naprawdę punkt zwrotny
[dopisek rozstajny
– jedna z książek W. Jager’a OSB, omówiona  była w jednym ze wcześniejszych numerów „rozstajów” – vide – Index ]
(…) Fakt różnic i realność inności,
(…) podsycany przez manipulacje ludzi bez skrupułów, lęk przed innością może prowadzić do zaprzeczania ludzkich praw dla innych. W rezultacie ludzie wpadają w krąg przemocy
(…) nikt nie jest oszczędzany
(…) Państwa Europy – bez względu na to, czy nam się to podoba czy nie – stają się wielokulturowe oraz wieloreligijne i wszystkie w swych konstytucjach mówią o religijnej tolerancji.
„Kiedy prawa jakiegoś państwa – pisał przed laty Monteskiusz – uznały za potrzebne kilka religii, to trzeba, aby je skłoniły również do wzajemnego szacunku.”
(…) Dziś wielu ludzi podąża na Wschód, aby szukać nauczycieli medytacji czy życia duchowego w ogóle.
(…) Medytacja jest słowem i milczeniem
tańcem i śpiewem
oddechem
trudem
i
mieszkaniem
(…) W starożytnej Grecji kapłanów nazywano terapeutami. Potrafili leczyć tak samo choroby ciała, jak i duszy.
(…) Dziś, po latach
(…) odkrywamy dawną wiedzę i próbujemy bardziej całościowo widzieć rzeczywistość.
Coraz częściej okazuje się też, że np. współczesna psychologia nie może pozostać obojętna na to, co wypracowała prawdziwa mistyka. Dzięki badaniom m.in. K. G. Junga praktyki medytacyjne, stosowane są zarówno w psychologii głębi, jak i psychoterapii.
(…) Medytacja to inspiracja – mawia Raimon Panikkar. Nie oznacza to jednak, że medytacja nie ma nic do powiedzenia na temat zdrowia i leczenia. Wprost przeciwnie, badania eksperymentalne różnych grup ludzi, w różnych częściach świata praktykujących medytację, wykazały jej dobroczynny wpływ na zdrowie ludzkie, i to zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Dzięki temu medytacja stosowana jest powszechnie jako niezastąpiony środek w procesie rozładowywania urazów, zahamowań, lęków i depresji. Odkryto również jej dobroczynny wpływ na poprawę fizjologicznego funkcjonowania organizmu
(…) To, co powiedzieliśmy o psychologii czy psychoterapii, dotyczy również innych działów współczesnej nauki, czy nawet całkowitej zmiany ludzkiej świadomości i ideałów codziennego życia. (…)”Co jest moją magiczną mocą i duchowym ćwiczeniem?
Noszenie wody i zbieranie drewna na opał” – śpiewa dziś Van Morrison
(…) 
Praca, podobnie jak modlitwa i medytacja, może przybierać różne formy, choć zawsze powinna angażować całego człowieka – jego umysł, serce i ciało
(…) Problem jednak tkwi nie tyle w kryzysie, jaki przeżywamy. Kryzys, i to nie tylko dla życia duchowego, bywa często okazją do pogłębienia i umocnienia. W psychologii mówi się o dezintegracji pozytywnej, dezintegracji, która prowadzi do integracji na wyższym poziomie.
Wydaje się , że problem tkwi w wolności,.
(…) SKORO CHCESZ… Czy zatem będziemy chcieli ponieść trud przemiany i być nieobojętnymi na innych, czy będziemy chcieli iść drogą miłości i pokoju? Możemy też wybrać drogę konfrontacji i wzajemnych oskarżeń, prowadzącą do agresji i nienawiści. Wybór należy do każdego z nas.
[C]

Jesteście inteligentnymi, młodszymi ludźmi, a więc często mającymi lepsze i świeższe ode mnie  spojrzenie. We mnie przejawiają się, coraz wyraźnej, skutki stopniowego utrwalania się –
jak to u osób w moim wieku – dualizmu natury ludzkiej (nieprzejrzystości bytu).
M. in. w związku z tym i nie tylko, czasami trudniej mi dostrzec,  jak inne, młodsze osoby
widzą to, co „poruszyłem” (nie tylko) w tym numerze rozstajów.
……….Wiele z tego, co opisane w tym numerze „rozstajów”, a także w poprzednich,
w znacznym stopniu było zauważane w środowisku  hipisowskim…
Jakiś czas temu podczas jednego ze zlotów odbyła się rozmowa – z ks. Andrzejem Szpakiem kilkudziesięciu osób z naszego środowiska – dotykająca opisanego tutaj problemu; ze smutkiem to stwierdzam, że niewiele to zmieniło w postawie ks. Andrzeja, czego dowodem była jego wypowiedź na sympozjum dotyczącym hipisów w Bydgoszczy
(o sympozjum tym, będzie w którymś z kolejnych numerów „rozstajów”).

I wiem, że we mnie pycha, pożądanie
i okrucieństwo, i ziarno pogardy
dla snu martwego splatają posłanie
(…)
Wtedy spuszczam oczy
i czuję wicher, co przeze mnie wieje
palący, suchy O, jakże wy straszne
jesteście, stróże świata, obłoki!”
[D]

Na koniec pragnę zamieścić refleksję na temat wspomnianych powyżej „treści”.
Gdy słowa mówią nam coś o nas samych – w tym sensie i w tym kontekście stają się użyteczne.
Obojętnie czy jest się osobą „obdarowującą” nimi czy je „przyjmującą”. Mówią coś o nas samych np. „ukazując w nas” miejsca m. in. pojawiania się emocji destrukcyjnych, które winniśmy „popracować”. Błędy w wypowiedziach, przemilczenia, braki (nieposzukiwanie) wiedzy, nieporozumienia, niezrozumienia… itd. nie są specyfiką jedynie środowiska hipisów, dawnego czy późniejszego ruchu, oraz osób z tym związanych. W każdym człowieku można odnaleźć różne cechy osobowościowe.
Zawsze były (i są ) wypowiedzi, które (nieświadomie, lub nie w pełni świadomie, z różnych powodów), coś (kogoś) krytykują lub (kogoś) w różny sposób prowokują, albo przed czymś bronią. Oraz takie, które przekazują coś pozytywnego nie kosztem innych.
Ten „podział”, nie jest rozgraniczaniem, na lepsze i gorsze wypowiedzi.
Punktem odniesienia staje się miejsce w jakim człowiek
(adekwatnie do tego, co sobie uświadamia) siebie odnajduje.
Wszystko, co wówczas odczuwa, …
– czyni się (nieustannym) „miejscem startu” w kierunku nowego zrozumienia.
Błędy, które popełniamy (mniejsze lub większe), ich konsekwencje dźwigają z nami ci,
których one dotyczą, oraz ci, którzy są z nami najbliżej.
Człowiek stara się siebie zrozumieć,… kiedy i jak jest sobą.
Często mu się wydaje, że nim jest…
teatralizuje się, stwarza, zazwyczaj nieświadom tego
(nie tylko o sobie i dla siebie) różne pozory, …
zanim staje się autentycznym, aby móc siebie (roz)poznać.
……..Czasami w wypowiedziach lub zachowaniach, można doszukać się:
 – Troski o drugiego człowieka,
wraz z (niekiedy być może nadmiernym) poczuciem, za niego, odpowiedzialności.
– Chęci służenia pomocą. Szczerych prób zrozumienia. Współczucia.
– Delikatnych rysów wykorzystania (w zależności od sytuacji i potrzeb).
– Subtelnego, stopniowego zawłaszczania, w jakimś celu (czasem intencjonalnie pozytywnym)
– Nie znoszącej sprzeciwu apodyktyczności argumentacji i propozycji.
– Potrzeby bliskości, uczucia osamotnienia.
– Pragnienia docenienia, przyjaźni – wynikające z samotności.
– Poczucia własności, przejawiającego się chęcią decydowania, lub uczestnictwa we wszystkim.
– Niechętnego stosunku do alternatywności, odmienności poglądów, opinii.
– Poczucia posiadania (niepodważalnej) racji.
– itd.
Dotyczy to zarówno fragmentów wypowiedzi jak i niektórych czynów, planów, zamierzeń.
Ukazują one przeżywane stany emocjonalne,
stanowiąc niejednokrotnie odbicie różnorodnych cech osobowościowych.
„Prorok” był rzeźbiarzem (jednym z najlepszych). Jako twórca miał „własny” stosunek do materii (kamienia, drewna). Współgrający z duchem materii
(innym dla-w poszczególnym bloku kamienia, innym dla-w poszczególnym klocu drewna). Tworząc, przy pomocy (nie tylko) narzędzi, niczego nie dokładał, lecz „odrzucał” to, co było „przeszkodą”. Odsłaniając. Czyż nie tym samym jest „tworzenie” relacji – nierozerwalnie, zarówno poprzez krytykę i docenienie. Rzeźbieniem od wnętrza. Naszych relacji z innymi, z życiem, z naturą, której jesteśmy cząsteczką.
Przy pomocy (nie tylko) narzędzi – wypowiadanych przez nas słów, czynionych gestów, … itd. Także przy pomocy tego kim jesteśmy w danej chwili, w danej wypowiedzi, w danym działaniu.
I czymś więcej jeszcze. Również relacji z samym sobą. Od nas, od tego jak „używać będziemy narzędzi” relacji, takie adekwatnie te relacje będą.
Dziełem zrozumianym lub „nieprzejrzystym”.

„Buddyzm dzieli życie na przeszłe, teraźniejsze i przyszłe.
Chrześcijaństwo nie zna przeszłych żywotów, tylko obecne i przyszłe.
Taoizm nie zna przeszłych ani przyszłych, tylko obecne.
Kto ma rację?

ĆWICZENIE SIĘ W SZCZEROŚCI
„Staraj się być szczery wobec siebie. Nie ukrywaj przed sobą swych prawdziwych oczekiwań.
Nie idealizuj swojej osoby. Przez całe życie uczono cię tłumić twe prawdziwe uczucia, odczucia i przemyślenia. Pora wreszcie wyluzować. Niech dojdzie do głosu to, czym jesteś naprawdę. Pamiętaj, że nie ma niczego takiego na świecie, czego nie można by pomyśleć. Przywróć właściwe miejsce twoim zmysłom. Niech łączą cię z twym doświadczeniem zamiast narzucać na nie filtry. Kiedy już staniesz się szczery wobec siebie, postaraj się być szczerym wobec innych. Pamiętaj jednak przy tym, by nie narzucać innym swojej wizji życia. Dzięki temu twój świat stanie się bardziej autentyczny.”
[E]

Przypisy:
[A] rozstaje polecają cytując przypowieść z książki Camden’a Benares’a „Zen bez mistrzów zen”, Wyd. Okultura, tłum. Dariusz Misiuna
[B] rozstaje polecają cytując przypowieść z książki Camden’a Benares’a „Zen bez mistrzów zen”
[C] rozstaje – polecają – cytując wybrane fragmenty z artykułu (z 1998 r.)
chrześcijańskiego mnicha Jana M. Berezy OSB, całość artykułu w kwartalniku „Albo albo” („Sacrum” 1/1998)
[D] rozstaje polecają cytując fragmenty wiersza Czesława Miłosza „Obłoki”
[E] rozstaje polecają cytując przypowieść z książki Camden’a Benares’a „Zen bez mistrzów zen”

Suplement:
………..słuchając:
muzyki w wykonaniu zespołu Steamhammer
z płyt: „Mountains” (1970) i „Speech” (1972)

………pozycja (do)słowna – oksymoron
„zwrot, figura retoryczna, którą tworzy się przez zestawienie wyrazów o przeciwstawnych znaczeniach.”

 

 

Informacje o rozstaje

Urodziłem się w 1949 r. W młodości freak-włóczęga; w latach 60/70, należałem do pierwszego pokolenia polskich hippies. Następnie, byłem mieszkańcem kilku europejskich miast, gdzie pracowałem w różnych zawodach i miejscach. Między innymi w Budapeszcie, Frankfurcie nad Menem, Heidelbergu, Freibergu, Strasburgu, Hamburgu. Pozostaję - w pewnym sensie - samoukiem. Mimo matury w Liceum Ekonomicznym, nigdy nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Do dziś związany, choć znacznie luźniej, ze środowiskami kolejnych pokoleń spadkobierców polskich hippies (np. Rainbow Family). Wśród których próbuję propagować zainteresowania i przemyślenia jakie wyniosłem między innymi z pracowni Piastowska 1. Nadal - niekiedy - staję się włóczęgą, także przestrzeni wewnętrznej. Na przełomie lat 60/70, przez kilka lat włóczyłem się po Polsce, przebywając w różnych środowiskach. Głównie wśród hipisów, czułem się jedynym z nich. Trudno mi, po tylu latach, sprecyzować kiedy to dokładnie było – ok 1970 (?) - gdy po raz pierwszy, pojawiłem się w pracowni, wówczas Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza. Nigdy bym nie przypuszczał, że otworzy to, przede mną, tak wiele, i jednocześnie zmieni się w jedną z najdłuższych i najbardziej, dla mnie, owocnych przyjaźni. Swe spotkania - obecności w pracowni Piastowska 1, podzieliłbym na kilka okresów: Pierwszy, około dwu-roczny - dość nieregularny, miedzy innymi ze względu na moją nieustanną włóczęgę. Pamiętam z tego pierwszego okresu, kontaktu z pracownią – spokój Urszuli, jej pytania, dyskusje z „Pawełkiem” (hipis) i jego nieodłącznego Bakunina (książka). Rozmowy z Andrzejem oraz klimat wolności samego miejsca - empatii osób, tam przebywających. Dla mnie, oprócz włóczęgi – hipisowskiej, to czas „pojawienia się” m. in. „Demiana” H. Hesse'go, i „Koła śmierci” P. Kapleau (prezent od Andrzeja i Urszuli – samodruk w czarnej oprawie). Dlaczego wspominam tak różne, przykłady książek, których oczywiście było więcej? To od nich, od rozmów, głównie z Andrzejem, pytań Urszuli rozpoczynały się zazwyczaj już bardziej samodzielne „odnajdywania”. Jakaś książka, rozmowy bez tabu, niekiedy pojedyncze słowo, słuchanie - uchylały jakieś furtki, wymazywały ku czemuś przeszkodę. Po latach wiem, jak było to ważne, wówczas jeszcze nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy. Po prostu lubiłem tam bywać, chłonąć atmosferę, dzielić się swymi młodzieńczymi, buntowniczymi przemyśleniami. Kilka razy przyjeżdżałem z kimś, najczęściej jednak sam. Jak dziś to określiłbym - po coś w rodzaju „ładowania akumulatora” na włóczęgę, po wiedzę i coś trudnego do określenia. Po otwartość, którą nazwałbym nauką obecności. Jak uczeń, chłonąłem intensywnie istnienie ludzi, kolorów, obrazów, rzeczy, słów, dźwięków; zapachów farby, wszystkiego tego, co się podczas mych pobytów działo w pracowni na Piastowskiej. Moje włóczęgo - hipisowanie i to, co „wynosiłem”, zaczynało coraz lepiej ze sobą współgrać. Nie byłem, oczywiście, jedynym z hippies, którzy wśród wielu innych osób, w tamtym czasie, bywali w pracowni Urszuli i Andrzeja. Drugi, kilkuletni - to lata 1973 - 78. Choć wciąż nieregularnie, jednak już częściej, przyjeżdżałem na Piastowską 1. Sam. To okres tonowania, nie tylko mojej rzadszej już włóczęgi po kraju. Regulowanej kolejnymi odkryciami. To także - wg mojego odczucia - „dominacja” koloru białego w pracowni. Spotkanie tam nowych interesujących osób, kolejnych inspiracji. Zmiana mojego sposobu myślenia. Pierwsze próby realizacji różnych zainteresowań (Tao, Tantra, pierwsze próby pisania, … ) Co, przede wszystkim, pomagało rozbijać kolejne, błędne wyobrażenia o sobie. To okres różnorodnych „odniesień” - nie tylko literackich - Andrzeja. Odkrywania systemów „kojarzeń” z mojej strony. Przykładowo - książki Meyrinka. Inspiracje związane z buddyzmem zen. Zadomowienie się - choć czasami długo milczący, czując się cząstką tego, co w danej chwili istniało - w jakże już świadomie bliskim dla mnie miejscu. Pamiętam grę w szachy z małym Rogerem. Wielogodzinne pobyty, do późnej nocy. Litry wypijanej herbaty. Ciche, pełne spokoju obecności. Czarnego dużego psa, wylegującego się obok. Świadomość nie tyle czegoś tłumaczeń, czy dysertacji, ile bardzo subtelnych, ledwo zauważalnych sugestii. Wchodząc powoli po schodach na poddasze Piastowskiej, odnajdywałem się stopniowo jakby w odmiennym stanie percepcji. Wkraczałem w atmosferę tamtego miejsca. Każdy z pobytów coś we mnie zmieniał. Miałem poczucie przeżycia czegoś istotnego. Większą uwagę w sobie. Okres mojego intensywnego włóczęgo - hipisowania dobiegał końca. Łagodniałem (zanikł bunt) w stosunku do świata i ludzi. Ożeniłem się, urodziła się pierwsza córka. Ok 1979 roku wyjechałem, po raz pierwszy, na kilka lat za granicę, do Budapesztu. Co miesiąc - z kilkudniowym pobytem w kraju. A jednak, otwartość tamtego miejsca promieniowała. Moje kolejne samodzielne „odnajdywania”, w znacznym stopniu się ukierunkowywały. Pokrywając się zarówno z zainteresowaniami kontrkultury (młodość hipisowska), jak i z tymi, „wyniesieniami” przeze mnie, z pracowni na Piastowskiej. Wyjazdy moje - od kilkuletnich do kilkumiesięcznych - do kilku krajów, zbiegły się w znacznym stopniu - z okresem pobytu Andrzeja w Stanach. Jak wówczas uważałem, na stałe, co wiązało się z „zamknięciem” pracowni na Piastowskiej. W latach 90 – tych ub. wieku, wraz z pojawieniem się w moim życiu drugiej córki, wróciłem do kraju na stałe. Trzeci okres, od ok 1992/3 (?) do ... nadal. Pewnego dnia, moja starsza córka, już kilkunastoletnia, wróciła późnym popołudniem i oznajmiła, że była na ciekawej wystawie w częstochowskim BWA, która na pewno mnie zainteresuje, gdyż w jej odczuciu posiada odpowiadający mi klimat. Zaintrygowany faktem, że córka w taki sposób ją poleca, następnego dnia wybrałem się do BWA. Była to, jak się okazało wystawa twórczości Andrzeja Urbanowicza. Do dziś nie wiem, czy to myśl Andrzeja, że mieszkam w Częstochowie (o czym wiedział), czy intuicja mojej córki, a może przypadek – lub coś więcej – innego, ważnego – zaaranżowały, że na mojej ścieżce ponownie urealnił się adres Piastowska 1. I jakby nie istniała wieloletnia przerwa, zjawiłem się któregoś dnia na poddaszu w pracowni. Co ciekawe, dzięki temu, co wyniosłem wcześniej między innymi z rozmów z Andrzejem, spotkań ludzi, włóczęgi itd. - wiele z moich samodzielnych odnalezień, podczas kolejnych spotkań z Piastowską 1, stało się ich potwierdzaniem. Dotyczyło to np. Ewangelii Tomasza, A. Wattsa, S. Grofa, taoizmu, medytacji symboli (labiryntu, jaskini, itd). Przyjazdy do Katowic, nie ograniczały się jednak, jedynie do tego, znów pojawiły się między innymi nieznane mi (inicjacyjne) książki np. „Zdążyć przed Apokalipsą”,”Bohaterowie i groby”, „Słownik Chazarski”, „Inne Miasto”, „Kosmiczny Spust”, itd. a wraz z nimi to, co się - z tym wiązało. Było, jak obecność na polanie otoczonej lasem. Istnieniem ze świadomością, że mogę pójść w którąkolwiek, wybraną nieznaną ciemność lasu, aby znaleźć się na kolejnej nowej polanie. A wychodząc z niej - którąkolwiek z wybranych ścieżek, bezdrożem - na jeszcze innej. Gdzie obecność - w każdej z nich - wyjaśnia w odmienny sposób istnienie - polany, lasu, ścieżek, bezdroży – przestrzeni. Co ciekawe, a jednocześnie istotne - ilekroć, ze swej inicjatywy – przywoziłem do Andrzeja jakąś odkrytą przez siebie kolejną książkę; np. Kolankiewicza, lub „Słownik Symboli” Cirlot'a - okazywało się, że książki te są mu już znane. Mój pobyt w pracowni - czasem przejazdem, kilkadziesiąt minut, niekiedy znacznie dłużej - był i nadal pozostaje dla mnie dotknięciem otwartości - jakiegoś swoistego spokoju, a jednocześnie inspiracji, - wsłuchiwania się, czy to spotkanie wielu (w tym nowych, nieznanych mi dotychczas) osób, z jakiejś okazji lub po prostu np. rozmową z Andrzejem. Coraz silniej uświadamiałem sobie, co połączyło mnie z Piastowską 1. Odpowiedź pojawiła się w jednym zdaniu: „intencja jest kluczem”. Kolejne spotkania - podobnie jak wcześniejsze, choć niektóre z nich wychodziły już poza obręb pracowni – otwierały inną, nieznaną mi różnorodność. Np. moja drobna przygoda z Oneironem, poznanie podczas niej kolejnych osób, środy „Hermesowe” w Bellmer Cafe. Uczyły niekontrolowanego słuchania, patrzenia, odczuwania. Nadal preferuję włóczęgę, jednak już tylko od kilku do kilkunastodniowej. Dostrzegam wokół zmiany. To, co kiedyś było inspiracją znaną bywalcom i przyjaciołom Piastowskiej 1, przyciąga kolejne pokolenia. Odnajduję tego różnorodne ślady w innych środowiskach. Także wśród niektórych spadkobierców ruchu hipisowskiego w Polsce. Pojawiły się nowe polany. Ilekroć przyjeżdżam na Piastowską 1, choć ostatnio rzadziej, niezmiennie odkrywam jak żywe to miejsce, w którym przeróżne wydarzenia miały i mają swoje korzenie lub sfinalizowania. Miejsce to, kiedyś jedno z niewielu, wciąż pozostaje miejscem wolnej, odkrywczej myśli. Nierozłączne już z osobą serdecznego przyjaciela, Andrzeja Urbanowicza. Nie sposób przecenić związku z tym miejscem, wielu różnych twórców – inicjatorów, w tym interesujących kobiet, będących zarazem muzami tego miejsca. 1 października 2010 roku byłem w Warszawie na odbywającym się - w ramach festiwalu „Skrzyżowanie Kultur” - koncercie „Osjan + goście”. Najważniejszym z „gości” okazał się japoński aktor butoh Daisuke Yoshimoto. Niesamowite przeżycie. Wśród publiczności spotkałem: kilkoro przyjaciół pracowni na Piastowskiej 1, oraz przyjaciół z czasów mojego hipisowania, a także kilku młodszych. Czyż może być lepszy dowód, jak istotne okazały się – nie tylko dla mnie - spotkania z ludźmi i wydarzeniami związanymi z pracownią na Piastowskiej 1. Śmierć Andrzeja Urbanowicza w 2011 r - … Spotkałem na swej drodze i nadal spotykam wiele wspaniałych istot. Wiele od nich otrzymywałem i otrzymuję, także od samej natury, od życia; a sam na tyle na ile potrafię – mogę ofiarować tylko tę możliwość, którą tak jak umiem próbuję przekazać - adekwatnie do swego poziomu – otwartości … mimo moich blokad, zagubień, błędów, odczytań uczuć. Jedynie tyle, ile siebie, różnych istot, i z całej natury zdołałem otworzyć w sobie. Dziękuję nieustannie życiu zarówno - za moc, jak i za lekcje pokory. Staram się nawiązywać kolejne znajomości, które być może kiedyś przerodzą się w nowe przyjaźnie.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rozstaje. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz